Goliszewski: Polacy stali się pracoholikami
Gościem Radia PIN był dzisiaj prezes Business Centre Club Marek Goliszewski, który twierdzi, że Polacy stali się pracoholikami.
Panie prezesie, gdy w piątek słuchał i oglądał pan premiera, który zapowiadał plany na ten rok to nie miał pan trochę poczucia takiego deja vu?
Marek Goliszewski: - Tak, pierwsze wystąpienie premiera, expose, drugie expose w gruncie rzeczy zapowiadało coś, co miało być zrealizowane szybko, natomiast nie zostało zrealizowane, więc miałem to poczucie deja vu, że to się powtarza.
Coś pozytywnego dla przedsiębiorców pan usłyszał?
- Nie, niespecjalnie. Wręcz przeciwnie, jednak opodatkowanie tych umów czasowych o pracę wymaga dyskusji. To nie jest coś tak prostego, jak wynikałoby to ze słów premiera, dlatego, że oczywiście, my mamy pełną świadomość pracodawcy, że 40 proc. ludzi żyje w ubóstwie i mamy 13 proc. bezrobocie, zwłaszcza ludzi młodych, którzy uciekają z kraju. Zatem trzeba ich zatrzymać dobrymi pensjami, dobrymi warunkami pracy. Ale opodatkowanie tych umów, które związki zawodowe nazywają "śmieciowymi", my umowami ratunkowymi spowoduje, że pracodawcy mogą niechętnie zatrudniać, a więc będzie mniej pracy i powiększenie czarnego rynku.
Dlaczego? Dlatego, że prezes zapowiedział koniec ery umów śmieciowych, wy mówicie właśnie co się stanie, jakie będą skutki? Te umowy nie będą przedłużane, nie będą zawierane?
- Mogą być nieprzedłużane i mogą być niezawierane. To nie chodzi o to, że występujemy przeciwko likwidacji patologii, bo z pewnością gdzieś się zdarzają patologie i trzeba coś z tym zrobić, ale zwykłe opodatkowanie oraz usuwanie tego nie rozwiąże sprawy. Młodzi ludzie nadal będą wyjeżdżać, bo nie będzie dla nich pracy. A pracy nie ma, dlatego, że jednak ten wzrost gospodarczy, miejmy nadzieję, że się trochę ruszy w tym roku- nie jest tak wysoki, żeby tworzyć etatowe miejsca pracy. Ciągle jest za mało zamówień.
Przyjrzyjmy się jeszcze szczegółom tego, co mówił premier. Bezrobocie w grudniu tego roku zapowiedział poniżej 13 proc., 13,4 proc. było w grudniu roku ubiegłego. Realne?
- No tak, ale to jest 13 proc. To jest bardzo duże bezrobocie. Ja szukam pracy dla bardzo wielu młodych ludzi. Proszę moich przedsiębiorców, żeby ich zatrudniali, chcą ich zatrudniać, tylko po prostu nie ma tylu zamówień, ile potrzeba, żeby ich zatrudnić. Trzeba więc bardziej systemowo, głęboko do tego podejść, uwzględniając interes miejsc pracy. Tymczasem premier lekką ręką zapowiadał ze słowami: w porządku, ale jak na socjalistę. Jak na człowieka, który ma w długim okresie czasu budować stabilną gospodarkę, to jest rozwiązanie co najmniej dyskusyjne.
Na tej konferencji mówiono także, że będzie coś takiego, jak "pakt dla pracy". Jednoczesne zwiększenie bezpieczeństwa zatrudnienia i zwiększenie poziomu zatrudnienia. To jest wykonalne?
- Pakt dla pracy powinien przede wszystkim porozmawiać ze związkami zawodowymi, głównie z panem Dudą, który zorganizował ostatnio manifestację w Warszawie. To wymaga dialogu społecznego komisji trójstronnej. Związki zawodowe, tak jak kiedyś BCC proponowały pewną formułę dialogu społecznego, całkiem do rzeczy, zlokalizowaną przy Prezydencie państwa, a nie przy jakimś Ministerstwie. Zatem pakt dla pracy i w ogóle umowa społeczna w Polsce jest potrzebna. Bo żyjemy nie tylko tu i teraz jak mówi premier, ale także żyjemy jutro i pojutrze. O tym trzeba myśleć. Zimą trzeba myśleć o lecie. Tego w tym piątkowym expose premiera nie widać. Nie chcę go krytykować, bo to jest trudna sytuacja, ale generalnie to jest kolejne deja vu. Tak jak pan redaktor określił.
A propos tych zapowiedzi. Premier mówił także: nacisk na rozwój infrastruktury. Drogi, kolej, pieniądze unijne, wielkie inwestycje. To może rozruszać?
- Oczywiście, premier mówi o wszystkim, o czym mówił. Poczynając od podatku liniowego, który miał rozruszać przedsiębiorczość, dać miejsce pracy itd. Już dawno o tym zapomnieliśmy. Oczywiście, miejsca pracy dadzą pieniądze, pieniądze nakręcą koniunkturę, firmy będą miały więcej zamówień i będzie cudownie. Tylko pytanie, jak to zrobić? Od premiera się specjalnie niczego nowego nie dowiedziałem.
Od strony ministra finansów za to padła zapowiedź, że PIT za ten rok, czyli na wiosnę roku przyszłego wyliczy nam pracownikom fiskus. Rzeczywiście? Wierzy pan w taką rewolucję?
- Trzeba by było zapytać się urzędników, którzy pracują w Urzędach Skarbowych, którzy są "zawaleni" pracą, którzy też mają dosyć niestabilnych przepisów, muszą sami wykonywać podstawowe czynności, które analitycy na przykład. Zatem chciałbym, aby mieli warunki, żeby rzeczywiście ten PIT nam obliczać, ja chętnie całą biurokrację oddałbym Urzędom Skarbowym, tyle tylko, że wiem jak są przeciążone.
Spójrzmy jeszcze na ten rok z punktu widzenia przedsiębiorców. BCC przeprowadziło wśród nich sondaż o tym jak to być może w tym roku. Właśnie, w jakich nastrojach wchodzą w ten rok? Optymistycznie? Pesymistycznie?
- Wchodzą w ten rok bardziej optymistycznie, niż w rok 2013. Mają świadomość, że ten manewr z OFE jednak przyniósł rządowi na krótko, bo na krótko, ale jakiś oddech finansowy. W związku z tym, powinny ruszyć też inwestycje publiczne, jak te ruszą, to będą miejsca pracy, większe pensje. To będą zamówienia dla mikro przedsiębiorców, małych przedsiębiorców, którzy de facto tworzą gospodarkę, zatem patrzą optymistycznie. Chcą zwiększyć zatrudnienie, chcą zwiększać pensje. Liczą, że te podatki, które proponował pan Minister Rostowski jednak nie zostaną wprowadzone i będzie można po prostu ruszyć z zamówieniami. Wtedy to już będzie obojętne, czy to będzie umowa zlecenie, czy etat. Nawet niech to będzie umowa zlecenia "ozusowana", bo o ludzi trzeba dbać, w końcu mamy to 40 proc. ubóstwo w naszym kraju, niestety, o czym powinniśmy pamiętać. Więc wchodzą optymistycznie, bardziej optymistycznie. Chcą inwestować z własnych pieniędzy, także w innowacje.
Piotr Wardziak: Kiedy inwestycje mogą ruszyć? Bo o tym, że ruszą słyszymy już od paru miesięcy, a jakoś realnie tego za bardzo nie widać. Kiedy nowe inwestycje, tym samym nowe miejsca pracy, mogą się pojawić?
- Podczas piątkowego tzw. expose premiera, premier zdecydowanie stanął już po stronie tzw. socjalnej, prawdopodobnie chcąc odebrać elektorat PiS- owi i SLD, co mu się w moim przekonaniu niespecjalnie uda, ale to już jest sprawa polityczna. Natomiast wyraźnie stanął po stronie ludu pracującego. Tu jest znak zapytania przedsiębiorców. Bo w gruncie rzeczy naprawdę potrzebne jest zielone światło w postaci udrożnienia biurokracji, udrożnienia systemu wymiaru sprawiedliwości, udrożnienia systemu podatkowego. Potrzebne to jest po to, żeby właśnie wyłożyć pieniądze na inwestycje. Tu się przedsiębiorcy obawiają. Tym niemniej patrzą optymistycznie, stąd 40 proc. przedsiębiorców deklaruje, że w tym roku zwiększy inwestycje, a więc i zatrudnienie.
Jakie widzą zagrożenia w takim razie?
- Te wszystkie, które były. Dziurawe prawo, kontrole, liczba koncesji, biurokracja, bezinteresowna złość, prawo budowlane, które powinno być poprawione. Dzisiaj na pozwolenie na budowę magazynu czeka się 300 dni, a powinno się czekać 30 dni. Cała ta podstawa, którą tak ciągle krytykujemy, ale nie, żeby krytykować, tylko, żeby dopingować do zmian, ona ciągle pozostaje ta sama. Zatem nasze wskazania się zupełnie nie zmieniają.
Mówił pan, że premier przeszedł na stronę socjalną. Na wiosnę tego roku wybory do Parlamentu Europejskiego, jesienią samorządowe. To jakoś na sytuację gospodarczą i sytuację przedsiębiorców może wpływać? Mówiąc wprost premier może kiełbasę wyborczą obiecywać dosyć dużą?
- Na pewno w tle tych wszystkich obietnic premiera stoi polityka i kiełbasa wyborcza w części nie, ale wie pan, tu jest jeden bardzo charakterystyczny problem. Mianowicie pan prof. Czapiński pokazał, że 80 proc. Polaków jest zadowolonych z tej sytuacji i nie chce reform. Myślę, że tym się w dużym stopniu kieruje premier. Tyle tylko, że np. w XVII w. mieliśmy tzw. szlak handlowy, spływ zboża z Polski do Gdańska, stamtąd do Europy Zachodniej głównie Amsterdamu i mogliśmy być niezwykle bogatym społeczeństwem, mogliśmy mieć nowe technologie. Tylko nie przeprowadziliśmy reform, nie przeprowadziliśmy zmian, nie uwłaszczyliśmy chłopów, szlachta miała dalej wielkie swobody i przepijała pieniądze. Tego się trochę boję, że powtarza się zjawisko zaniechania. My wstrzymujemy pewne rzeczy, które może są niedogodne dla ludzi tu i teraz, ale jutro i pojutrze przyniosą Polsce większy poziom życia Polaków i lepsze miejsce w Unii Europejskiej. Nigdy nie doścignęliśmy poziomu życia Europejczyków ze strefy euro, nigdy, mimo, że miała ona większe kłopoty niż my. A wydajność Polaka jest ciągle o połowę mniejsza od średniej europejskiej, bo staliśmy się pracoholikami. Natomiast brak inwestycji, brak nowych technologii - za to się trzeba wziąć, o tym trzeba mówić, a nie tylko o tym, że "ozusować" umowy na czas określony.
Radio PiN
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze