Górnicy jadą do Warszawy. "Ktoś stracił kontakt z rzeczywistością"

Polskie kopalnie wymagają inwestycji. Decyzje w tej sprawie należało podjąć dużo wcześniej, by na czas zwiększyć wydobycie. Władze firm górniczych boją się decydować o ogromnych wydatkach bez oficjalnej zgody z Warszawy i gwarancji zbytu surowca w przyszłych latach. Wciąż przecież obowiązuje strategia dekarbonizacji - mówi Interii Rafał Jedwabny z WZZ Sierpień 80.

  • PGG nie uda się wykonać w tym roku planów produkcyjnych ze względu na spadek zatrudnienia i brak inwestycji
  • Nawet energetyce trudno będzie spalić towar z importu, który przypłynął do polskich portów; to grozi awariami 
  • Wszyscy w Polsce powinni się domagać zwrotów inflacyjnych, w przeciwnym razie przez dwa ostatnie miesiące przy tej inflacji pracują za darmo

Monika Borkowska, Interia Biznes: Nie udało się zamurować wejścia do biura premiera Morawieckiego? 

Reklama

Rafał Jedwabny z WZZ Sierpień 80: - No nie udało się. 

W czyim imieniu występowaliście? 

- Od kilku miesięcy występujemy w imieniu obywateli, którzy nie mogą kupić węgla, a jeśli on już gdzieś jest, to w takiej cenie, że ludzi na niego po prostu nie stać. Tymczasem jeszcze kilka miesięcy temu premier mówił, żeby nie kupować węgla, bo będzie tańszy. Dziś widać, jak bardzo mijał się z prawdą. Chyba ktoś stracił kontakt z rzeczywistością w tej Warszawie. Oni nie wiedzą, jak my w Polsce żyjemy. 

Minister klimatu i premier zapewniają, że do Polski węgiel płynie szerokim strumieniem. 

- Płynie węgiel z Wenezueli, Kolumbii, z innych kierunków - dużo droższy niż polski, a co gorsza - w 90 proc. nie nadaje się do spalenia w naszych kotłach. To skandal! Należało kupić węgle grube, ale ktoś kupił "niesort" i okazuje się, że z tego 80-85 proc. to miały na energetykę, a tylko 15-20 proc. nadaje się do gospodarstw domowych. Polacy dawno przeszli na węgle wysokoenergetyczne i czyste węgle. Nie da się dziś do pieca, w którym pali się ekogroszkiem, wrzucić miału, bo zniszczymy kocioł. Przy czym nawet energetyce trudno będzie spalić towar, który przypłynął do polskich portów, takie mamy już informacje z firm. Każda elektrownia ma bloki przygotowane pod odpowiednie parametry węgla. Mogą być drobne wahnięcia, ale nieduże. Podjęta zostanie próba spalenia błota, które do nas wpływa, po zmieszaniu go z polskim węglem, ale używając takiego surowca możemy uszkodzić piece w energetyce, filtry w kominach, zniszczyć ruszty. 

Co dalej planuje Sierpień 80? 

- Jedziemy do Warszawy. Już niedługo, 4 listopada, będziemy demonstrować pod siedzibą Polskiej Grupy Energetycznej. Chcemy spytać prezesa PGE, jakim cudem kierowana przez niego firma wykazuje takie zyski. To efekt tego, że komuś wyciąga się pieniądze z kieszeni. Powinniśmy mieć tanią energię, by wyhamować inflację. 

Firmy energetyczne mówią, że potrzebują pieniędzy na inwestycje związane z transformacją. 

- Ale dziś dostępne są czyste metody spalania węgla! Świat wraca do węgla. W tym roku światowe wydobycie światowe sięgnie 8,5 mld ton, my w Polsce wydobędziemy zaledwie 40 mln ton węgla energetycznego. 

Czyli transformacja jest niepotrzebna?

- Zawsze stawia się górników w niekorzystnym świetle, jeśli chodzi o kwestie klimatyczne. Jesteśmy za zmianami, za tym, by w miksie było jak najwięcej zielonej energii. Ale przecież OZE nie zaspokoi naszych potrzeb. Potrzebne są stabilne źródła energii. I albo będą to bloki węglowe, albo gazowe, albo atom. Innej możliwości nie ma. 

Transformacja oznacza konieczność likwidacji górnictwa. Pogodziliście się z tym? 

- Ja nie mówię, że ono ma nie być wygaszone do 2049 r. Ten plan uwzględniał jednak powstanie w międzyczasie elektrowni atomowych. Jeśli nie będziemy mieć innych źródeł energii, likwidując górnictwo czy energetykę konwencjonalną będziemy zdani na import. Tylko trzeba mieć świadomość, że energia z importu jest o niebo droższa. Trzeba mieć odwagę powiedzieć Polakom, że ich rachunki wzrosną dużo bardziej niż teraz się zakłada. 

Czego tak naprawdę oczekują związki Sierpnia ’80 od premiera? 

- Recepta jest prosta i premier dostał ją już w zeszłym roku, bo kryzys energetyczny rozpoczął się jeszcze zanim Rosja zaatakowała Ukrainę. Gdybyśmy kilka procent środków wydawanych na import węgla zainwestowali w nasze kopalnie, w ciągu 2-4 lat moglibyśmy odbudować nasze wydobycie. PGG dwa lata temu wydobywała 30 mln ton węgla, obecnie to już tylko 23 mln ton. Przy czym, jak się okazuje, w tym roku nawet tego nie wydobędziemy, może uda się wyprodukować 22-22,5 mln ton. W następnym roku produkcja dalej spadnie. Nie widzimy w tym szaleństwie logiki. Polski system energetyczny nie jest w stanie przetrwać bez węgla, a my robimy wszystko, by polskie kopalnie likwidować i ściągać droższy węgiel z zagranicy. 

Dlaczego nie uda się w tym roku zrealizować planów produkcyjnych? 

- Rządzący naciskali, by jak najwięcej ludzi odeszło z górnictwa i by jak najbardziej zmniejszać wydobycie. Proces ruszył, ludzie zaczęli odchodzić - na emerytury, urlopy górnicze, korzystając z odpraw. Było widać, że nawet te zadania, które mieliśmy zapisane w umowie społecznej, będą bardzo trudne do zrealizowania. I stało się. W ciągi 12-14 miesięcy zatrudnienie w grupie spadło o ok. 5 tys. osób, do ok. 25 tys. osób. 

Czyli to efekt niedoboru pracowników? 

- W 50 proc. tak, pozostałe 50 proc. to brak inwestycji. Jeszcze w lutym można było ruszyć z pracami, przygotować parę frontów eksploatacyjnych. A nie robiono nic.   

Dlaczego, skoro same władze naciskają na wzrost krajowej produkcji? 

- Trudno to zrozumieć. Premier z jednej strony wychodzi do mediów i mówi, że będziemy inwestować w kopalnie, by polski węgiel gwarantował tańszą energię, a z drugiej - na spotkaniu w urzędzie wojewódzkim, na którym byłem, mówi, że trzymamy się umowy społecznej i zmniejszamy wydobycie. Nie dziwię się prezesom firm górniczych, że się wstrzymują z decyzjami. Inwestycje to proces na rok, dwa, trzy lata. Oni jednak nie zrobią nic, dopóki nie dostaną oficjalnej zgody z Warszawy, dopóki nie będą mieli zapewnionych odbiorów przez energetykę. 

W sierpniu nastąpiła podwyżka cen węgla sprzedawanych przez kopalnie krajowe do elektrowni i do ciepłowni. Coraz częściej słychać zarzuty, że prąd drożeje, a górnicy dostają kolejne nagrody. 

- Tak naprawdę zostały zasilony fundusz płac. W górnictwie wynagrodzenie jest wyliczane tylko na dni robocze. Gdy przychodzimy do pracy w soboty i niedziele, trzeba obniżyć wynagrodzenie z dni roboczych, by opłacić weekendy. My od września 2021 r. pracujemy we wszystkie soboty i niedziele. Z rachunków wynika, że od końca września górnicy pracowaliby za darmo, bo wykorzystane już zostały przewidziane środki. 

Ale wcześniej otrzymaliście rekompensaty inflacyjne. 

- Wszyscy w Polsce powinni się domagać zwrotów inflacyjnych, bo jeśli mamy inflację na poziomie 15 czy 18 proc., się okazuje, że robiąc co miesiąc to samo, przez ostatnie dwa miesiące roku pracujemy za darmo. 

Trudno wyobrazić sobie, żeby wszystkie grupy społeczne tak skutecznie zawalczyły o podwyżki płac jak górnicy. 

- Przez lata Polakom zohydzono związki, by nie mogli wspólnie zawalczyć o własne potrzeby. Ja też mam czasem złe zdanie o związkach zawodowych, bo różnie reprezentują swoje grupy zawodowe, ale jednak warto się zrzeszać, bo w jedności siła. Gdyby w górnictwie były słabe związki zawodowe, to dziś górnictwa by nie było. Inne grupy powinny brać przykład z górników.

Rozmawiała Monika Borkowska

           

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: górnictwo | związkowcy | protesty | węgiel | wydobycie węgla | energetyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »