Gospodarcze przyspieszenie w Chinach?
Od zakończenia dorocznego Trzeciego Plenum Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin, giełdy w Państwie Środka dynamicznie rosną. Czy Chiny unikną spowolnienia i pociągną światową gospodarkę w przyszłym roku?
Profesor David Zweig z Uniwersytetu w Hong Kongu stwierdził, że końcowy dokument Plenum jest podobny do wstępu do książki kucharskiej. Trudno na jego podstawie określić jakie będą składniki potraw, a co dopiero, jak będą smakowały dania. Jednak większość analityków zinterpretowała końcowy komunikat o wiele bardziej jednoznacznie - jako wstęp do zdecydowanego pogłębienia rynkowych reform. Deutsche Bank prognozuje na tej podstawie przyspieszenie do ponad 8 proc. wzrostu PKB w przyszłym roku oraz o 0,5 pkt proc. wyższy wzrost w kolejnych latach. Jak Chiny miałyby tego dokonać?
Wiele osób na Zachodzie przyzwyczaiło się do traktowania Chin niemal jak gospodarki rynkowej z tą drobną różnicą, że nie odbywają się tam co cztery lata demokratyczne wybory. Tymczasem władza Komunistycznej Partii Chin ma bardzo silne podstawy ekonomiczne. Przede wszystkim do państwa (a w praktyce - do partii) należy ziemia. Jej "sprzedaż" stanowi główne źródło dochodu dla regionalnych ekip rządzących.
Druga rzecz to przedsiębiorstwa państwowe, które także są partyjną domeną dobrze chronioną przed zagraniczną i krajową konkurencją. Trzeci segment władzy partii to sektor bankowy, który ściśle współpracuje z państwowymi przedsiębiorstwami, dostarczając im taniego kapitału. W efekcie specyficznej symbiozy banków i przedsiębiorstw państwowych sektor prywatny, który obejmuje niemal 70 proc. gospodarki, dostaje zaledwie 20 proc. kredytów bankowych.
Ubocznym efektem tego zjawiska jest bardzo niskie oprocentowanie depozytów - średnio nieco poniżej inflacji (obecnie ok. 3 proc w skali roku). Pochodną wyzyskiwania depozytariuszy przez monopol państwowych banków jest pojawienie się bardzo rozwiniętego nieoficjalnego sektora depozytowo-kredytowego.
Oprocentowanie depozytów jest tam znacznie wyższe, a kredyty udzielane są nawet na 20 proc. w skali roku. Jednocześnie w państwowych bankach przedsiębiorstwa państwowe mogą liczyć na oprocentowanie trzy razy niższe. Priorytetem wydaje się więc być reforma sektora finansowego: liberalizacja oprocentowania depozytów i wzrost konkurencyjności w oficjalnym sektorze bankowym, co w efekcie powinno doprowadzić do skierowania kapitału do bardziej wydajnego sektora prywatnego.
Obserwatorzy gospodarki chińskiej wymieniają także inne sfery, w których potrzebne są pilne zmiany. Mówi się o trudnej sytuacji robotników, którzy przeprowadzili się ze wsi do miast, ale nie mają w nich praktycznie żadnych praw - nie mogą korzystać z państwowej opieki zdrowotnej a ich dzieci wedle litery prawa powinny nadal chodzić do szkoły na wsi. Kolejna kwestia to fatalny stan finansów publicznych lokalnych rządów.
Te mocno się zadłużyły w ostatnich latach dla sfinansowania projektów infrastrukturalnych i mieszkaniowych, co grozi w dalszej perspektywie kryzysem finansów publicznych. Niezbędna wydaje się podwyżka podatków lokalnych tak, by można było sfinansować z nich nie tylko obsługę długu, ale także świadczenia publiczne dla przybyłych ze wsi migrantów. Listę chińskich problemów dopełnia sztywny kurs walutowy podtrzymujący nadmiernie rozwinięty sektor eksportowy i uniemożliwiający swobodny przepływ kapitału.
Wszystkie wymienione problemy są oczywiście do rozwiązania. Przedsiębiorstwa państwowe i banki można sprywatyzować, a stopy procentowe i kurs walutowy może ustalać rynek. Można znieść znienawidzone prawa meldunkowe i wycofać się z polityki jednego dziecka. Pytanie tylko, czy partia rządząca zgodzi się na taki kierunek zmian. Doświadczenia wielu krajów, które podjęły wysiłek budowy gospodarki rynkowej, opisane szczegółowo w znakomitej książce Darona Acemoglu i Jamesa Robinsona "Dlaczego narody upadają", wskazują, że nie jest to prawdopodobne. Budowa instytucji gospodarki rynkowej zawsze napotyka na sprzeciw grup uprzywilejowanych. Może on być przezwyciężony tylko jeśli sformuje się dostatecznie silna pluralistyczna koalicja, która byłaby skłonna poprzeć reformy wzmacniające własność prywatną. W przeciwnym wypadku zamiast prawdziwej zmiany, ma miejsce jedynie kolejna odsłona tego samego systemu.
W Chinach decydującą siłę stanowią partia i armia. Nie ma innych ośrodków władzy, a wpływy zagraniczne są bardzo niewielkie. Dygnitarze partyjni mają się dużo lepiej niż reszta społeczeństwa, a ich dobrobyt jest ściśle związany z systemem, w którym funkcjonują. Gdyby nie monopol przedsiębiorstw państwowych i banków czy szerokie uprawnienia urzędników, dające dochody z łapówek, pozycja ekonomiczna partii byłaby o wiele słabsza. Mogłoby to w konsekwencji doprowadzić do utraty przez nią władzy i dalszego zubożenia członków partii w stosunku do reszty społeczeństwa. Z tego powodu właśnie od dziesięciu lat jedynie mówi się o reformach bez podejmowania znaczących kroków w kierunku ich wprowadzania.
Spodziewałbym się, że chińskie władze będą starały się minimalizować zarówno ekonomiczny jak i polityczny koszt reform. Innymi słowy będą się starały, by elity partyjne mogły zachować przywileje przy zachowaniu względnego spokoju społecznego. Taki kierunek wyklucza daleko idące zmiany w sektorze finansowym czy prywatyzację przedsiębiorstw państwowych albo ziemi. Pozwala co najwyżej liczyć na stopniowe zrównanie w prawach migrantów i stałych rezydentów miast oraz na złagodzenie polityki jednego dziecka. Załóżmy jednak, że kolejna faza reform w Chinach rozpocznie się tak, jak przekonują optymiści. Jakie będą tego skutki?
W długim okresie na pewno bardzo pozytywne zarówno dla chińskiej jak i światowej gospodarki. Jednak w okresie przejściowym co najmniej 2-3 lat nieuchronne jest znaczące wyhamowanie wzrostu gospodarczego. Reformy bowiem uderzą mocno w przedsiębiorstwa państwowe i w chiński eksport, co pociągnie za sobą falę bankructw i zwolnień.
Niewykluczony jest też kryzys finansów publicznych, jeśli rząd będzie aktywnie pomagać upadającym firmom bądź bankom. Spowolnienie chińskiej gospodarki będzie więc w średnim terminie sporym wyzwaniem dla gospodarki światowej, szczególnie dla krajów, gdzie znaczącą gałęzią jest eksport surowców. Paradoksalnie więc na krótką metę reformy wcale nie są takie dobre, zwłaszcza że rynek zdaje się nie doceniać skali kosztów, jakie im będą towarzyszyć. Inwestorzy w przyszłym roku powinni uważnie śledzić, jak rozwija się sytuacja w Chinach.
Maciej Bitner, główny ekonomista Wealth Solutions