Granica z Białorusią: "Kierowcy nie są przygotowani na koczowanie w kabinie"
Krajowi przewoźnicy liczą straty związane z wydłużonym czasem oczekiwania na przekroczenie granicy polsko-białoruskiej i obawiają się całkowitej blokady tranzytu. Jeden dzień nieprzewidzianego postoju kierowcy ciężarówki to dla przewoźnika straty rzędu ok. 400 euro - szacuje prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych Jan Buczek i podkreśla, że granica powinna być drożna niezależnie od nastawienia politycznego rządu po jednej czy po drugiej stronie.
Polscy kierowcy ciężarówek muszą czekać 39 godzin na przekroczenie granicy z Białorusią przez przejście graniczne w Bobrownikach w woj. podlaskim - poinformował st. asp. Maciej Czarnecki, oficer prasowy podlaskiej KAS. W środę rano w kolejce na granicy stało ok. 840 ciężarówek.
- Granica powinna być drożna niezależnie od nastawienia politycznego rządu po jednej czy po drugiej stronie - mówi Interii Jan Buczek, prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych. Jak dodaje, po raz kolejny straty materialne poniosą przede wszystkim polscy przewoźnicy.
Buczek komentuje sytuację kierowców ciężarówek po białoruskiej stronie granicy. - Wobec naszych przewoźników po białoruskiej stronie stosowane są szykany. Służby doszukują się brakującego w dokumentach przecinka, albo braku jakiegoś mało istotnego dokumentu tylko po to, żeby odłożyć proces odprawy na czas bliżej nieokreślony - informuje nasz rozmówca.
Jak wyjaśnia, jeden dzień postoju kierowcy, w który wliczone są koszty kredytu, leasingu, amortyzacji pojazdu i zatrudnienia kierowcy, to kwota przekraczająca 400 euro. - Tę kwotę przewoźnik wkalkulowuje w koszty działalności, podejmując decyzję o przyjęciu zlecenia, jeżeli postój na granicy jest przewidywalny. Ale jeżeli jest zaskoczony takim postojem, to ponosi straty, bo to operacje o bardzo niskiej rentowności rzędu 1,5-2 proc. Nagły koszt nieprzewidzianego postoju jest trudny do odrobienia i trzeba wykonać wiele operacji przewozowych, żeby pokryć wynikające z niego straty - mówi prezes ZMPD.
Nie ukrywa też, że zaogniona sytuacja na polsko-białoruskiej granicy, oznacza wyjątkowo trudny czas dla przewoźników. - Kierowcy nie są przygotowani na koczowanie w kabinie, dłużej niż czas zaplanowany na przewóz. Na co dzień korzystają oni z infrastruktury przy miejscach parkingowych, gdzie znajdują się sklepy, bary czy toalety. Teraz, zaskoczeni sytuacją, muszą jeść suchary w szczerym polu - wskazuje Buczek.
Przedstawiciel przewoźników komentuje ryzyko całkowitego zamknięcia granicy polsko-białoruskiej w ramach sankcji, które potencjalnie mogą zostać zastosowane wobec reżimu Łukaszenki. - Dla nas zablokowanie tranzytu na Białoruś byłoby katastrofą - ocenia. Jak tłumaczy, polscy przewoźnicy wyspecjalizowani w dostarczaniu towarów na rynki wschodnie, codziennie przewożą przez Białoruś ogromną ilość towaru do krajów takich jak Mongolia, Kazachstan, Uzbekistan, czy Rosja.
- W tej chwili nie ma w zasadzie innego, naturalnego kanału tranzytu niż Białoruś. Tranzyt przez Ukrainę jest zamknięty z uwagi na konflikt w Donbasie, a przewóz przez Estonię jest nieopłacalny w związku z bardzo wysokimi kosztami - wyjaśnia Buczek. Dodaje przy tym, że przewoźnicy nakierowani na wymianę towarową ze Wschodem, nie są w stanie z dnia na dzień przenieść się na inne rynki. W jego ocenie, w najbliższym czasie cena tranzytu towarów na Wschód może wzrosnąć.
Dominika Pietrzyk