Im wyższe stopy procentowe tym niższe będą zyski banków

Stopy procentowe będą rosły aż do nieba? Banki - wbrew pozorom - wcale na tym nie zarobią. Jeśli w II kwartale tego roku stopy wzrosną jeszcze do 4,75 proc. zyski banków mogą wynieść blisko 16 mld zł. Ale jeśli stopa główna NBP poszybuje do 5,5 proc., zyski mogą być o prawie 2 mld zł mniejsze - obliczyli naukowcy. Bo zaczną je zjadać straty.

NBP podaje, że jeden punkt wzrostu podstawowej stopy procentowej to 4 mld zł zysku dla banków w skali roku, na wyciągnięcie ręki. Nie do końca się to jednak zgadza z prawdą. Gdyby tak liczyć, mielibyśmy prosty rachunek tego, ile banki zarobią. Sprawę jednak komplikuje fakt, że po przekroczeniu pewnego pułapu wysokości stóp kredytobiorców po prostu nie będzie stać na spłacanie zobowiązań. A to już dla banków straty.  

Rachunek jest z pozoru prosty. Obecnie oficjalna stopa wynosi 4,5 proc., a zatem od października wzrosła o 4,4 punktu proc. Jeśli pomnożyć to przez 4 miliardy zł, to banki powinny zarobić w ciągu roku 17,6 mld zł. Porównywalne zysków w polskich bankach nie były widziane od wielkiego globalnego kryzysu finansowego sprzed ponad dekady.

Reklama

Oczywiście tak wyliczone zyski trzeba pomniejszyć, bo rok zaczęliśmy ze stopami na poziomie 1,75 proc., więc przez pierwsze miesiące roku były one niższe. Z drugiej strony jednak - banki nadrobią - bo do końca roku stopy mogą jeszcze sporo wzrosnąć, przynajmniej do jakichś 6,5 proc. albo jeszcze więcej.

Jak na razie wszystko się mniej więcej zgadza. I potwierdzają to do tej pory fakty. Kiedy od października zeszłego roku Rada Polityki Pieniężnej zaczęła podnosić stopy procentowe, zyski banków zaczęły rosnąć bardzo szybko. Dzieje się tak dlatego, że lwia część kredytów oprocentowana jest według schematu stopa WIBOR plus marża banku, a stopa WIBOR rośnie wraz ze stopą główną NBP, a nawet jeszcze bardziej. A wtedy - jak z automatu - rośnie oprocentowanie wszystkich kredytów udzielonych na tę zmienną stopę.  

- To się przełożyło na poprawę wyniku odsetkowego, który wzrósł do 5 mld zł w grudniu 2021 roku - mówił podczas seminarium Warszawskiego Instytutu Bankowości Andrzej Banasiak, współautor omawianego raportu "Wpływ czynników regulacyjnych i fiskalnych na wyniki finansowe banków w IV kwartale 2021 roku".

Zasadnicza cześć zysków banków bierze się z różnicy pomiędzy oprocentowaniem kredytu i depozytu - czyli z różnicy między przychodami (kredyty), a kosztami odsetkowymi (depozyty). Koszty odsetek w bankach rosną także, ale dużo wolniej, bo nawet przy takiej inflacji, jaką mamy, banki nie podnoszą oprocentowania depozytów. Owszem, niektóre mają pewne promocyjne oferty dla desperatów, jednak oczywiste jest, że nawet 3 proc. na lokacie na trzy miesiące nie chroni oszczędności przed kilkunastoprocentową inflacją. Dlaczego zatem nie rośnie oprocentowanie depozytów?

Niskie oprocentowanie depozytów skutkiem nadpłynności

Zawdzięczamy to naszemu NBP, który po wybuchu pandemii wpompował do banków (dane na koniec zeszłego roku) prawie 320 mld zł pustego pieniądza. Rząd - za pośrednictwem Polskiego Funduszu Rozwoju i Banku Gospodarstwa Krajowego emitował obligacje, banki je kupowały, a NBP wykupywał je od nich na pniu.

Stąd w bankach znalazły się takie góry pieniędzy. Po prostu więcej ich już nie potrzebują, bo i tak nie miałyby co z nimi zrobić. Póki ta nadpłynność nie zostanie zmniejszona o - powiedzmy - dwie trzecie, nie ma szans na to, żeby oprocentowanie depozytów naprawdę wzrosło.      

- Trudniej oszacować, w którym momencie i w jakiej skali banki podwyższą oprocentowanie depozytów. To będzie zależeć od popytu na kredyt i od tego, jak długo będzie istniała nadwyżka płynnościowa - mówił Czesław Lipiński, profesor Uniwersytetu Łódzkiego, który wraz z Wojciechem Zatoniem z tej uczelni dokonał symulacji wyników banków w tym roku.

Co z ich symulacji wynika?

Rzecz - wydawałoby się - zaskakująca. Otóż wzrost stóp procentowych do pewnego poziomu będzie wpływał na zwiększenie zysków banków. Ale kiedy stopy ten poziom przekroczą, będzie zupełnie odwrotnie. Bo ludzie i przedsiębiorstwa nie będą pożyczać zbyt drogiego pieniądza. A tych, którzy się już zadłużyli, nie będzie stać na spłaty kredytów. I zamiast zysków - banki będą miały straty.

Na czym polega ten mechanizm? Powiedzmy, że ktoś wziął kredyt hipoteczny na 30 lat w przeciętnej wysokości 300 tys. zł w czasach, kiedy stopa główna NBP wynosiła 0,1 proc., stopa WIBOR 3M 0,21 proc., marża banku 2,3 proc., a prezes NBP Adam Glapiński zapewniał, że stopy nie wzrosną jeszcze "długo, długo". Zapłacił pierwszą ratę niespełna 1200 zł.

Bank zbadał zdolność kredytową delikwenta i zgodnie z zaleceniami KNF do aktualnej wysokości raty dodał hipotetyczny wzrost stopy WIBOR o 2,5 punktu procentowego, czyli tzw. bufor. Czyli uznał - w zaokrągleniu - że kredytobiorca nie będzie miał kłopotów ze spłatą, jeśli jego rata wzrośnie jeszcze o ok. 400 zł. Ale już w lutym tego roku rata naszego kredytobiorcy przekroczyła tę symulowaną wysokość.

Zasadnicze pytanie jest takie - czy bank udzielił kredytu na ostrzu brzytwy, na granicy zdolności kredytowej, czy też kredytobiorcy pozostawił jeszcze jakiś zapas, i jaki.

Przez kilkanaście miesięcy, kiedy stopy w Polsce były "bliskie zera", kredyty hipoteczne zaciągnęło ok. pół miliona osób na ponad 100 mld zł - wynika z danych Biura Informacji Kredytowej. Ilu z nich już teraz czuje pod stopami ostrze brzytwy - jeszcze nie wiemy. Dodajmy, że po kwietniowej podwyżce rata kredytu na 300 tys. zł na 30 lat itp. jest już o prawie 1000 zł wyższa niż wynosiła pierwsza spłata. KNF nakazała bankom od marca stosować bufor w wysokości 5 punktów procentowych. Jak zwykle - za późno.

Coraz niższa zdolność kredytowa Polaków

W przypadku przedsiębiorstw podobnych regulacji co do zdolności kredytowej nie ma. Banki kierują się przy udzielaniu kredytu przede wszystkim rentownością firmy i jej przepływami finansowymi, czyli tym, czy zawsze w kasie ma wystarczającą ilość gotówki, żeby raty spłacać. Ale wysoka inflacja jest zabójcza także dla rentowności przedsiębiorstw, bo nie wszystkie mogą całość kosztów przerzucić na konsumentów. Ceny produkcji rosną cały czas szybciej niż inflacja konsumencka, a to znaczy, że rentowność firm się kurczy.    
Dlaczego banki miałyby mniej zarabiać, jeśli stopy będą wyższe?

Po pierwsze dlatego, że spadnie popyt na kredyt. Po drugie - banki będą same musiały zaostrzyć politykę kredytową widząc jak zmniejsza się zdolność kredytowa gospodarstw domowych zarówno z powodu wzrostu stóp, jak też wzrostu kosztów utrzymania. Po trzecie - pogorszy się jakość już udzielonych kredytów. Trzeba będzie na nie robić odpisy, a te będą pochłaniać zyski banków.

Popyt na kredyty, zwłaszcza hipoteczne, już gwałtownie się skurczył - pokazują dane BIK. W lutym 2022 licząc rok do roku liczba udzielonych kredytów mieszkaniowych spadła o 24,3 proc., a ich wartość o 14,4 proc. Licząc miesiąc do miesiąca liczba kredytów zmniejszyła się o 10 proc., a ich wartość o 11,4 proc. Pamiętajmy jednak, że procesowanie kredytu hipotecznego trwa 2-3 miesiące. Kredyty udzielone w lutym odzwierciadlają zatem popyt z końca ubiegłego roku, a więc zgłaszany przy znacznie jeszcze niższych stopach. Im wyższe stopy, tym popyt będzie mniejszy.

Jeśli ktoś dziś składa wniosek o kredyt mieszkaniowy, musi liczyć się ze stawką WIBOR ponad 5,5 proc. Nawet jeśli dodamy do tego skromną marżę banku w wysokości 2 proc. i bufor KNF dla wyliczenia zdolności kredytowej w wysokości 5 punktów proc., mamy już ponad 12,5 proc. Takie oprocentowanie - a zatem i wysokość raty - bank powinien przyjąć dla ustalenia zdolności kredytowej.    

- Podniesienie stóp do poziomu 5-5,5 proc. skutkuje podniesieniem raty o 100 proc. dla kredytów 30-letnich, co obniży zdolność kredytową o połowę - powiedział Andrzej Banasiak.   

 - Przy stopie 12 proc. liczenie zdolności kredytowej może wyrzucić ogromną część populacji z rynku - dodał.

Bo bank powinien do tego jeszcze uwzględnić inflację wynoszącą 11 proc. Powinien zatem wziąć pod uwagę, że koszty utrzymania są o co najmniej tyle wyższe, i przyjąć to jako dodatkowy bufor jeszcze bardziej obniżający zdolność kredytową. Na kredyt będzie stać tylko bardzo bogatych.

- Wzrost stóp będzie przekładał się negatywnie na dynamikę udzielania kredytów. Kredytobiorcy będą rozsądni, a banki też będą rewidować politykę kredytową. Z tych dwóch kierunków będą płynęły negatywne impulsy - powiedział Czesław Lipiński.

- Przyjęliśmy, że popyt kredytowy spadnie, a polityka banków ulegnie zaostrzeniu - dodał.

Rosnące ryzyko kredytowe

Im wyższe stopy, tym banki będą udzielać mniej kredytów, a zatem nie będą miały na czym zarabiać. Czesław Lipiński i Wojciech Zatoń wyliczyli, że jeśli stopa główna NBP wzrośnie w II kwartale tego roku do 4,75 proc., wartość kredytów udzielonych przez banki już w tym roku w ogóle się nie zwiększy. Natomiast gdyby stopa wzrosła do 5,5 proc., wartość kredytów w całym sektorze bankowym skurczyłaby się aż o 5 proc.

To pierwszy powód, dla którego po przekroczeniu pewnego pułapu przez oficjalne stopy procentowe banki wcale nie będą więcej zarabiać.  
Ale jest też drugi powód obniżania zysków sektora bankowego przy rosnących stopach. To spodziewane pogorszenie się jakości już udzielonych kredytów. Naukowcy wyliczyli, że przy poziomie stopy głównej NBP 4,75 proc. osiągniętej już w tym półroczu, suma odpisów i rezerw utworzonych przez banki wzrośnie do blisko 20,7 mld zł, z czego prawie 8,5 mld zł miałyby stanowić rezerwy na ryzyko prawne związane z kredytami we frankach. Ale jeśli stopy będą o zaledwie 1,25 punktu procentowego wyższe, odpisy na złe kredyty będą większe o blisko 2 mld zł.

Według wyliczeń Czesława Lipińskiego i Wojciecha Zatonia, przy wzroście stopy głównej do 4,75 proc. banki mają szansę osiągnąć w tym roku blisko 16 mld zł zysku netto. Ale jeśli stopy jeszcze bardziej pójdą w górę, zyski banków zaczną się kurczyć i mają szansę przekroczyć ledwo 14 mld zł. Byłyby zatem niewiele większe niż w 2019 roku.

- Największym wyzwaniem będzie dalsze kurczenie się popytu na kredyty i silne pogarszanie się ich jakości - mówił Czesław Lipiński.

Tu jednak ważna uwaga. Scenariusze dla banków zakładają, że polska gospodarka urośnie w tym roku o 3,5 proc., choć w III i IV kwartale wzrost już wyraźnie zwolni. Żaden z nich nie zakłada jednak stagnacji ani też recesji. To dopiero przyszłoroczny scenariusz - wysokiej inflacji, wysokich stóp i wielkich strat kredytowych.

- Jesteśmy na dobrej drodze do sytuacji, którą zwykło się określać mianem stagflacji  - powiedział Czesław Lipiński.

Na ewentualność takiego scenariusza już teraz niektóre wielkie amerykańskie banki zaczęły gromadzić rezerwy by uprzedzić potencjalne straty kredytowe z powodu rosnących obaw o wpływ wojny i inflacji na amerykańską gospodarkę. JP Morgan Chase, Goldman Sachs i Citigroup właśnie podały, że odłożyły łącznie w I kwartale tego roku 3,36 mld dolarów rezerw na straty kredytowe.

Jacek Ramotowski  

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: bank | kredyt | depozyty | kredyty mieszkaniowe | rezerwy | zyski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »