Importowy kontyngent na samochodowy złom
Psucie prawa to jeden z najłatwiejszych procesów jakie można sobie wyobrazić. Można w myśl teorii kopernikańskiej o wypieraniu lepszego pieniądza przez gorszy albo zwyczajnie przez zaniechanie i brak konsekwencji.
Wystarczy wydać jakieś nierealne przepisy, a później ich nie przestrzegać, vide częste na drogach ograniczenia prędkości do 40 km/h - gdy nic, poza znakiem, tego nie uzasadnia. Można też nierealne przepisy uzupełnić takimi aktami wykonawczymi i interpretacyjnymi, które tak naprawdę wszystko czynią dozwolonym.
Pod koniec marca rząd wprowadził w życie plan pomocy dla sektora motoryzacyjnego. To znaczy, tak naprawdę, to żadnego programu nie było a miał go zastąpić zakaz importu do Polski uszkodzonych samochodów, które nie są w stanie przekroczyć granicy o własnych siłach i na własnych kołach. Wykorzystując wybiegi formalne o ochronie środowiska i zakazie wwozu do naszego kraju substancji szkodliwych, samochodowym wrakom - wzorem hiszpańskich komunistów - zapowiedziano: "no pasaran". No i nie przechodziły. Ale, co bardzo istotne w wymowie, nigdy i nigdzie żaden z decydentów nie powiedział, że decyzja ta ma na celu ochronę krajowych producentów samochodów. Zamiast tego mówiono coś mętnie o bezpieczeństwie ruchu, odpadach itp. itd.
Ponieważ intencje były, co prawda, czytelne, ale nigdy jasno nie wyrażone - zaczęło się. To oczywiste, że zaprotestowali najbardziej zainteresowani, czyli importerzy samochodowego złomu. W myśl zasady: co nie jest zabronione, jest dozwolone - wielu ludzi ze sprowadzania samochodowego złomu uczyniło sobie źródło zarobkowania. I bardzo dobrze to o nich świadczy. A że bronią swoich interesów - dziwne by było gdyby zachowywali się inaczej. Po blokadach przejść granicznych, strony usiadły do stołu negocjacyjnego. I tu już zaczęły się prawdziwe schody. W doniesieniach prasowych pojawiły się informacje, które nie tylko przedstawicieli przemysłu samochodowego przyprawiły o szok. Zaczęło się mówić o swoiście pojmowanym kontyngencie. Jego wprowadzenie oznaczało by zgodę rządu na sprowadzenie przez "laweciarzy" (wyjątkowo nieeleganckie określenie) około 100 tys. wraków samochodowych, które później przerabiane byłyby z powrotem na samochody.
Co prawda, w późniejszych pokrętnych komentarzach strona rządowa udowadniała, że kontyngent jakoby jest, ale tak jakby go nie było - nie zmienia to faktu, że teraz to już nikt nic nie wie i grozi nam powrót do sytuacji sprzed roku. W roku 2000 do Polski wjechało ponad 210 tys. samochodowych wraków. Szacuje się że w tym roku sprowadzono już, przed wprowadzeniem zakazu, około 90 tys. rozbitych aut, co miesiąc wjeżdża 8 - 9 tys. używanych, ale na własnych kołach, ujawnia się import uszkodzonych samochodów z lat ubiegłych (jeszcze nie zarejestrowanych) szacowany na około 150 tysięcy.
Takie twórcze podejście do prawa, jakie zaprezentował rząd, można rozszerzyć. Wiadomo na przykład, że do Polski można sprowadzać papierosy i alkohol po opłaceniu akcyzy. Wiadomo również, że istnieje przemyt i mimo wysiłków nie można go zupełnie wyeliminować. Może więc tu też zastosujemy kontyngent: jeden przemytnik może w ciągu roku sprowadzić jeden kontener papierosów bez akcyzy i jeden kontener alkoholu. Ale więcej już nie - ani jednej paczki czy butelki.