Inkwizycja IV RP

Kontrowersje wokół CBA wywołał Mariusz Kamiński. Przyszły szef superurzędu już w pierwszym wystąpieniu pogroził palcem przedsiębiorcom. Niektórych, "jak pan Kulczyk, jak pan Gudzowaty, jak pan Krauze" wymienił z nazwiska jako tych, którzy "kolekcjonują w swoich spółkach byłych ministrów, byłych posłów".

Natychmiast zaprotestowały Rada Przedsiębiorczości RP i Zarząd BCC. Nieoficjalnie dowiadujemy się, że biznesmeni, na których powołał się Mariusz Kamiński, rozważają skierowanie sprawy do sądu.

Aleksander Gudzowaty, właściciel Bartimpeksu obawia się, że z powodu wypowiedzi ministra Kamińskiego może nie dojść do współpracy firmy z koncernem zbrojeniowym Lockheed Martin.

Reklama

Przedsiębiorcy, którzy znaleźli się na celowniku przyszłego szefa CBA, czują się przez niego pomówieni. Mariusz Kamiński, według premiera anioł stróż porządku, zdaniem Aleksandra Gudzowatego zamieni się w inkwizytora.

- Co panu mówi nazwisko Mariusz Kamiński?

- Zobaczyłem go w telewizji i to poznanie było bardzo niemiłe, bo zostałem wymieniony przez niego jako przykład przedsiębiorców, którzy znajdą się pod lupą Centralnego Biura Antykorupcyjnego z powodu zatrudniania polityków. Bardzo mnie to zabolało.

- Chyba nie na tyle, żeby zareagować? Nie pojawiło się oświadczenie ani pana, ani panów Jana Kulczyka czy Ryszarda Krauze, że czujecie się pomówieni, oskarżani bezpodstawnie.

- Wysłałem list do premiera. Zwróciłem uwagę, że w jego obecności urzędnik państwowy naruszył prawo. Mówił o mnie źle, nie mając na to żadnych dowodów. Oczekuję więc, że teraz pan Kamiński mnie przeprosi.

- A jak nie przeprosi? Po takim napiętnowaniu chyba pójdzie pan do sądu?

- Nie zakładam czarnych scenariuszy. Myślę pozytywnie. Może poniosły go emocje. Powinien się zreflektować. Nie wyobrażam sobie, że można kogoś obrazić i nie przeprosić, chyba że jest się pozbawionym honoru. Gdy UOP sfałszował na mój temat dokumentację, zarzucając mi bezpodstawnie handel czerwoną rtęcią, zażądałem przeprosin od Gromosława Czempińskiego. Powiedziałem, jeśli pan ma klasę, oczekuję przeprosin. Jeśli pan jej nie ma, zamykam sprawę. Po trzech miesiącach żołnierz przyniósł list z przeprosinami.

- I to wystarczy? Takie publiczne ostrzeżenie od osoby powołanej do zwalczania korupcji to jak wilczy bilet. Nie będzie przeszkadzać w interesach?

- Owszem, to popsuło naszą pozycję. Jesteśmy partnerem amerykańskiego koncernu Lockheed Martin. Mieliśmy przygotowane fundusze pod realizację planów biznesowych. Obawiam się, że gdy Amerykanie zobaczą, że interesują się nami pewne instytucje, mogą stracić ochotę do współpracy. To naraziłoby firmę na wymierne straty finansowe.

- Był pan zaskoczony swoim nazwiskiem na liście celów Centralnego Biura Antykorupcyjnego?

- Tak. Ale jest też pewną tradycją, że za każdym razem, gdy przychodzi nowy rząd, Bartimpex był atakowany. Tak się dzieje od rządów pana Józefa Oleksego, apogeum przyszło za rządów panów Leszka Millera i Marka Belki. Zazdroszczę moim kolegom, bo oni tylko od czasu do czasu trafiają w orbitę zainteresowania polityków. My natomiast znajdujemy się w niej stale.

- Ale łudził się pan, że z niej wypadniecie. Powiedział pan tuż po wyborach: wszystko, co się wydarzy po SLD, będzie lepsze. Czy jest?

- Rzeczywiście, ze strony tego rządu nie spodziewałem się ataku. Może jestem naiwny, ale wierzyłem, że ta IV Rzeczpospolita ma szansę. Jeszcze w to wierzę. Zakładam, że ten atak był incydentalnym zachowaniem, że panu Kamińskiemu po prostu zabuzowała adrenalina.

- Może dlatego, że obok stał premier Kazimierz Marcinkiewicz.

- I to mnie martwi. Bo temu, co się stało, premier jest faktycznie winien. Wiedział, kogo mianuje. I nazwał go aniołem stróżem sprawiedliwości. A to nie będzie anioł, tylko pierwszy inkwizytor IV Rzeczpospolitej.

- Skoro pan, w oczach władzy, także nie jest aniołem, tym bardziej będzie chciał pana dopaść.

- Za co? Pilnujemy się, by nie zostać posądzonym o jakikolwiek protekcjonizm. W lipcu 2003 roku wydaliśmy w firmie kodeks etyki, nasze święte prawo. Dajemy prezenty tylko do 30 zł, głównie albumy fotograficzne. Działamy przejrzyście: czytelna księgowość, żadnych spółek za granicą, płacimy należne i bardzo wysokie podatki. Za to wszystko mamy prawo oczekiwać, że rząd będzie nam sprzyjał, a nie występował przeciwko nam. W tej sytuacji zaczynamy każdy dzień modlitwą, żeby nam nikt nie pomagał. Zwłaszcza rząd. Ale także prosimy, żeby nam nie przeszkadzano.

- Z tymi podatkami to chyba jakiś paradoks? Bo wychodzi na to, że będzie pan finansował instytucję, która chce pana zniszczyć.

- Pan sięga z tym czarnowidztwem za daleko. Nie wierzę w to. Sądzę, że ci inkwizytorzy nie wiedzą, co mówią. Taka instytucja powinna opierać się na ludziach z ogromnym zawodowym doświadczeniem. A tu najwyraźniej zrezygnowano z zawodowców. Doświadczenie zastępuje się jakimś młodzieńczym entuzjazmem i chęcią zrobienia szybkiej kariery. Przedsiębiorcy mają być do niej trampoliną, więc wali się w nas jak w bęben. Tańsza będzie szkoła moralności dla owych "słabych" polityków, oczywiście jeżeli prawdą jest to, co podejrzewa minister Mariusz Kamiński.

- To czemu się nie bronicie przed zarzutami, jeśli są niesłuszne? Nie dbacie o swój wizerunek?



- Bo jeszcze nie umiemy się organizować w warunkach agresywnego kapitalizmu. Organizacje pracodawców nie są na tyle silne, by stawiać rządowi warunki. Ale cieszę się z reakcji Marka Goliszewskiego, prezesa Business Centre Club, który zaprotestował przeciwko szkalowaniu nas. Trzeba ograniczyć arogancję polityków, którzy działają według hasła: łapaj złodzieja! To jakaś kompletna bzdura, bo w biznesie jest wielu uczciwych ludzi, z którymi politycy powinni współpracować.

- Ale to wy sami dajecie politykom okazję do polowań. Czy pan, zatrudniając byłego ministra Wiesława Kaczmarka, nie naraża się na zarzut politycznego nepotyzmu?

- Narażam się. Ale pan Kaczmarek nie jest już politykiem. Nie lubią go ani z prawej, ani z lewej. To co, trzeba go zadeptać? Jeśli to mądry facet, mam tego nie zauważać? Cieszę się, że przyszedł tu do pracy. To zawodowiec, inżynier o dużych umiejętnościach w zarządzaniu.

- Ale był politykiem wpływowym i budzącym kontrowersje. Zatrudnianie takich osób z reguły wywołuje niezdrowe skojarzenia.

- Gdyby zaczęto znakować tych, którzy są źli, wiedzielibyśmy, od kogo trzymać się z daleka. Ale skoro nie widać farby, to dlaczego dobrych nie zatrudniać? Doświadczenia w polityce bardzo się liczą w biznesie.

- Wróćmy do tej listy potępienia, na której pan się znalazł. We wrześniowym wywiadzie dla Gazety Prawnej oskarżał pan służby specjalne o popsucie interesów Bartimpeksu na Wschodzie. Może to one podpowiedziały teraz Mariuszowi Kamińskiemu pańskie nazwisko?

- To pan powiedział. Jest coś takiego, jak piąty poziom piekła, który rządzi politykami. On się składa także z polityków, ale też z pracowników służb. Nie wiem, czy jeszcze zatrudnionych, czy już byłych. Ale ta grupa miała ogromne wpływy, zwłaszcza w energetyce. Pamiętam, jak nam przeszkadzano w pracy. Choć nigdy nie było styku między Bartimpexem a polityką, nie sponsorowaliśmy żadnej zdrowej czy niezdrowej myśli politycznej, atakowano nas bez przerwy. Ciekawe, że moich kolegów to omijało. Powód jest jeden: byliśmy w gazie. I z tego gazu, różnymi sztuczkami, wykolegowano nas.

- No dobrze. Ale w takim razie, skoro nie jest pan już gazowym baronem, to czemu dalej jest pan pod lupą? Coś musi być na rzeczy...

- Może mój charakter. Mam w zwyczaju mówić to, co myślę. Co prawda, łagodnie, delikatnie. Ale to zła cecha i niepraktyczna, bo drażni. Więc ktoś może mieć przyjemność w dokuczaniu mi.

- Rozumiem, że to ten piąty poziom piekła. Ale PiS deklarował przed wyborami, że odsunie służby od biznesu. Czy pański przypadek ma oznaczać, że tylko przeciągnął je na swoją stronę?

- Jestem zawsze wstrzemięźliwy w ocenach. Była już partia, w którą wierzyłem i odstąpiłem od tego. Szybko, samodzielnie i raz na zawsze. Ale każdemu trzeba dać szansę. PiS wkroczył na scenę polityczną w trudnych warunkach. Niech reformują Polskę, jak potrafią. Rzecz jasna, życzę im wielkiego sukcesu. W wielu sprawach mają świętą rację.

- W branży paliwowej leje się krew. To nie reforma, to rewolucja.

- Ci, których ona wyniosła do władzy, nie dadzą sobie rady. Pan Piotr Naimski, który kiedyś psuł politykę energetyczną, a teraz jest za nią odpowiedzialny: jak ma teraz naprawić taktykę dywersyfikacji? Przecież to wojownik, nie reformator. On się nie dogada z nikim. PiS będzie miał z tego więcej kłopotu niż korzyści.

- Ale obsadza branżę ludźmi ze służb. Będzie miał ją pod kontrolą.

- Ludzie spod skrzydeł Antoniego Macierewicza to bardzo obsesyjna grupa osób. Źle to rokuje branży. Potrzeba nam fachowców, nie mamy takiej pozycji w energetyce, że wojowanie przyniesie efekt. Trzeba pracować głową. Walka z Rosją, gdy nie zbudowaliśmy żadnej alternatywy, dla dostaw gazu, nie ma najmniejszego sensu.

- To oznacza czarny scenariusz. Więc nie dogadamy się z Rosją w sprawie paliw?

- Trzeba temu zapobiec. PiS zrobił błąd, obsadzając to stanowisko wojownikami. Nie zdążymy tej wojny wygrać. Trzeba przyjmować wariant, który eliminuje konflikty, tym bardziej że Rosjanie przestali być w gazie kupcami, a stali się politykami. Chcą np. mieć przewagę kapitałową w Europolgazie. Podobną zapewnili sobie na Białorusi, starają się o to na Ukrainie. Przyjęli wariant agresywny. Jest oczywiste, że nie będą mogli go zastosować wobec Polski. Jestem jednak przekonany, że wrócą do budowy drugiej nitki gazociągu jamalskiego, bo jacy by dla nich nie byli ci Polacy, interesy rosyjskie zawsze były zabezpieczone, a gaz płynął na Zachód.

- A co z pańskimi interesami? Krążą pogłoski, że jeden z bardzo znanych przedsiębiorców po ubiegłorocznych atakach polityków zaczyna stopniowo przenosić swoje interesy za granicę. Nie myślał pan o tym?

- Bardzo poważnie. Ale nie zrobię tego, choć pewnie wielu by na moim miejscu tak postąpiło. Tak samo uważam, że podatki powinny być płacone w Polsce, bo nie płacąc ich to jest tak, jakby się nie dawało pieniędzy własnej matce na utrzymanie.

Adam Woźniak

OPINIA

Michał Siciarek, adwokat, wspólnik w kancelarii Łaszczuk, Polimirski, Korcz i Wspólnicy


Pomówienie narusza jedno z dóbr osobistych, którym jest dobre imię. Pomówiony może przed sądem cywilnym żądać od naruszyciela, m.in. złożenia oświadczenia odpowiedniej treści i w odpowiedniej formie.

Sąd może też przyznać pomówionemu zadośćuczynienie pieniężne lub na jego żądanie zasądzić sumę pieniężną na wskazany przez niego cel społeczny. Pomawiający może bronić się, wskazując, że naruszenie dóbr osobistych nie było bezprawne, bo np. działał w obronie uzasadnionego interesu. Publiczne pomawianie innej osoby o postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności, jest jednocześnie przestępstwem zagrożonym karą pozbawienia wolności do dwu lat.

Warto zaznaczyć, że przestępstwa nie popełnia ten, kto publicznie podnosi lub rozgłasza prawdziwy zarzut służący obronie społecznie uzasadnionego interesu.

Gazeta Prawna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »