J. Steinhoff: Główna wada budżetu
Przyszłoroczny budżet państwa pozornie nie niesie ze sobą żadnych zagrożeń. Założony w nim 5-procentowy wzrost gospodarczy, 20-procentowa dynamika wzrostu eksportu, niska inflacja i spadające bezrobocie mogłyby świadczyć o tym, że mamy przed sobą rok budżetowy spod znaku bezpieczeństwa i stabilności. Mogłyby - bo, niestety, ten budżet nie uprawnia do optymizmu.
Autorzy dokumentu zakładają dochody w wysokości 226 mld 800 mln zł i o 30 mld zł wyższe wydatki. Dochody państwa wzrastają o 9 proc. i dokładnie o tyle wzrosły dochody z podatków. Z szumnych zapowiedzi obniżania podatków nie zostało - jak widać - nic...
Wpływy z prywatyzacji zaplanowano zaledwie na poziomie 3 mld zł, co jest konsekwencją faktycznego zatrzymania tych procesów w niektórych branżach. W elektroenergetyce może mieć to daleko idące skutki w przyszłości. Po stronie wydatków zaplanowano 24,4 mld zł na współfinansowanie projektów unijnych. O trzy miliardy wzrosną nakłady na armię - w związku z zakupem samolotów F 16. Zasilony kwotą 1,2 mld zł zostanie również system ratownictwa medycznego, którego stworzenie tak istotne z punktu widzenia ochrony życia i zdrowia obywateli odkładano od 2001 roku! Wzrosną nakłady na policję, a podwyżki rent i emerytur pochłoną 2,8 mld zł.
Budżet na rok 2007 jest jednak zaledwie odzwierciedleniem największych naszych problemów - nie ma w nim intencji ich rozwiązywania. To główna jego wada.
Jednym z tych problemów jest tempo wzrostu zadłużenia. Wynika z niego, że coraz bardziej realne staje się zagrożenie osiągnięcia tzw. pierwszego progu ostrzegawczego (55 proc. PKB). Wygląda na to, że 30-miliardowa kotwica budżetowa jest za słaba, a poziom zadłużenia w relacji do PKB nadal będzie rósł. Przyczyną jest oczywiście 30-miliardowy poziom deficytu budżetowego, jak i tylko 3-miliardowe wpływy z prywatyzacji, które to środki stanowiąc przychody budżetowe pozwalają na finansowanie deficytu.
Innym, znanym, ale pogłębiającym się problemem, jest niska elastyczność budżetu. Poziom wydatków zdeterminowanych przekroczył już 72 proc., co silnie ogranicza możliwości racjonalnego kształtowania struktury budżetu przez Radę Ministrów.
Doświadczenie uczy, że najtrudniejsze reformy należy rozpoczynać w pierwszym roku rządów. Im bliżej do wyborów, tym mniejsza determinacja do ich przeprowadzenia. Ten budżet nie zmienia niczego, nie daje szans na konieczne zmiany w systemie finansów państwa.
To samo doświadczenie mówi, że czas (wciąż jeszcze trwającej, ale nie wiecznej) koniunktury gospodarczej jest najlepszą porą na przeprowadzenie reform. Czy będzie można zmniejszać deficyt budżetowy, gdy tempo wzrostu gospodarczego spadnie z 5 do 2 proc.? Szczerze w to wątpię. Skoro przy wysokim wzroście gospodarczym budżet generuje wzrost zadłużenia w relacji do PKB, to kiedy będzie lepszy czas, by go zmniejszać? Przypominam, iż w 2007 roku dług publiczny wzrośnie o kolejne 50 mld zł, a planowane na rok przyszły wydatki na jego obsługę wyniosą 28,1 mld zł! Za nami wiele trudnych reform. Z tych, które pozostały, reforma systemu finansów państwa jest kluczową; bez jej przeprowadzenia nie można realnie myśleć o pchnięciu Polski na tory stabilnego wzrostu gospodarczego.
W trakcie kampanii wyborczej politycy licytowali się obietnicami obniżania podatków. Nikt jednak nie mówił o naturalnym skutku tych decyzji - obniżce wydatków budżetowych. Dziś potrzebujemy umowy społecznej - zawierającej zgodę na redukcję niektórych, nieracjonalnych transferów społecznych. Bez tej operacji nie możemy myśleć o reformie finansów publicznych, a bez ich naprawy nie będzie rozwoju gospodarczego, inwestycji, lepszej infrastruktury i nowych miejsc pracy.
Budżet przyszłoroczny jest profesjonalnie napisanym dokumentem. Nie jest jednak budżetem politycznej odpowiedzialności, bo takim być nie może bez głębokiej reformy finansów państwa i systemu podatkowego. Stąd moja troska i na koniec - apel.
Mam nadzieję, że rządzący potraktują te sprawy jako priorytetowe. Wiadomo bowiem, że każdy rząd pracuje na sukces i porażkę przyszłej ekipy - zjawiska gospodarcze mają swoją inercję. Krytykując dorobek ostatnich kilkunastu lat, chwaląc równocześnie dobry stan gospodarki (inwestycje, niska inflacja, 5-proc. wzrost, duża dynamika eksportu i spadające bezrobocie), w atmosferze nieustannej walki politycznej nie można zapominać o koniecznych działaniach na rzecz jej rozwoju w przyszłości.
Janusz Steinhoff