Jak mocno nowe ograniczenia uderzą w gospodarkę?
Wpływ rządowych ograniczeń na gospodarkę będzie mniejszy niż wiosną - oceniają ekonomiści. Niezamykane są fabryki, sklepy zostają otwarte. W Zachodniej Europie nie są zamrażane handel i produkcja. Polski budżet mógłby wydać jeszcze nawet 120 mld zł na ratowanie gospodarki, gdyby była taka potrzeba.
- Co tydzień chcemy przedstawiać sytuacje wraz z ewentualnymi nowymi rygorami - zapowiedział w piątek premier Mateusz Morawiecki. Już dzisiaj wprowadzone ograniczenia będą miały przełożenie na gospodarkę i jej kondycję w IV kw. 2020 r. O ich skalę Interia zapytała ekonomistów.
- Nasze działania muszą być bardzo zdecydowane. Obostrzenia będą miały swój skutek za 10-14 dni. W przypadku, gdyby nie działały, będziemy musieli dalej zamykać dziedziny życia gospodarczego, kulturalnego i społecznego - dodał szef polskiego rządu. Podkreślił jednak, że "gospodarka będzie dalej pracować na obrotach szybszych niż wiosną. To jest jak najbardziej możliwe. Nie zamykamy zakładów produkcyjnych, usługowych, ale wszędzie tam powinny obowiązywać bezwzględne, ścisłe zasady sanitarne, żeby obostrzenia nie były jeszcze poważniejsze".
...jak w Czechach czy Irlandii. Czy tym bardziej jak ten z II kwartału. Otwarte granice powodują, że wciąż wymiana handlowa może się odbywać na zasadach w dużym stopniu nienaruszonych. Do tego przemysł działa normalnie, a wskaźniki koniunktury PMI w Europie wskazują, że raczej trudno oczekiwać, by miało dojść do podobnego załamania jak w II kw. 2020 r. Usługi, za wyłączeniem gastronomii, hotelarstwa - działają w większości normalnie. Tak samo handel.
- Jest parę rzeczy, które sugerują, że ten wpływ ograniczeń może być trochę mniejszy niż wiosną. Niezamykane są fabryki, ludzie się mniej boją, sklepy zostają otwarte. W Zachodniej Europie nie są zamrażane handel i produkcja. W II kw. tak było - uważa Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. Wskazuje też na to, że wpływ nowych obostrzeń powinien być o połowę mniejszy na PKB w IV kw., niż miało to miejsce w II kw. 2020 r.
- Wtedy PKB spadł o prawie 9 proc., teraz przy założeniu, że będzie to połowa tamtego spadku, PKB skurczy się o jakieś 4,5 proc., a to by oznaczało, że roczne tempo PKB wyniesie -3,6 proc. - wylicza Benecki.
Ekonomiści od kilku tygodni dostrzegają, że w związku z przybieraniem epidemii po stronie konsumpcji zaczynają być widoczne spadki aktywności, mniejsze w produkcji. - Firmy są nieźle przygotowane i drożne są te szlaki handlowe, eksportowe, transportowe, które na wiosnę zostały zamknięte. To nie jest pełny lockdown. Skutek ekonomiczny będzie mniejszy. Przełożenie na konsumenta (obawy o pracę, utrata środków do życia) nie będzie dramatyczne - mówi Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista Banku Pekao. Jego zdaniem w IV kw. spadek - w oparciu o wstępne analizy - wyniesie ok. 4 proc. rok do roku. Ucierpi głównie konsumpcja, produkcja będzie radzić sobie całkiem nieźle.
- Na razie podtrzymujemy prognozę, że w IV kw. spadek PKB wyniesie 2-3 proc. Na ten moment, nie tyle te obostrzenia, ale dynamika sytuacji epidemicznej i dalszych obostrzeń - tworzą ryzyko w negatywną stronę. Nie można wykluczać scenariusza, że spadek aktywności gospodarczej i PKB w IV kw. będzie bardziej zbliżony do II kw. - mówi natomiast Piotr Bujak, główny ekonomista PKO Banku Polskiego.
Analitycy banku zakładali, że w IV kw. spadek PKB wyniesie ok. 20-25 proc. tego z wiosny. - Im więcej obostrzeń tym większa skala spadku - dodaje Bujak. Na ten moment - wstępnie ocenia ekonomista - do 3 proc. kw/kw., a rok do roku do ok. 4 proc. - Przy zroście nawet 8 proc. kw/kw - roczna dynamika PKB poprawiła się z -8,4 do - 1-2 proc. w III kw. - zauważa ekonomista.
Jeśli szukać rzeczy, które odróżniają obecne obostrzenia od wiosennych lockdownów to przede wszystkim ich mniejsza skala. Tak w kraju, jak i w ujęciu globalnym. Wtedy praktycznie wszystkie państwa weszły w lockdown, a przez zamknięte granice bardzo ucierpiał handel zagraniczny. - Tu jest zasadnicza różnica - nie ma zamknięcia kraju na handel zagraniczny - i są sygnały, że możemy mieć tutaj do czynienia z ożywieniem. Przynajmniej na razie - wskaźniki koniunktury w Europie, tj. PMI (w usługach spada, ale z przemysłu europejskiego płyną wciąż jeszcze pozytywne sygnały, szczególnie z niemieckiego, gdzie nastąpił mocny wzrost indeksu do 58 pkt na koniec września) - sugerują, że popyt na nasze towary wciąż się utrzymuje. Na to się nakłada większa konkurencyjność, bo złoty jest słabszy. I efekt substytucyjny: w czasach dekoniunktury europejskiej nasze firmy są w stanie wypierać konkurencje z rynków zachodnich - wchodzić tam, gdzie ich wcześniej nie było - podkreśla z kolei Piotr Bielski, dyrektor Departamentu Analiz Ekonomicznych w Santander Bank Polska.
Czyli obecnie handel zagraniczny, to że za granicę polskie firmy mogą sprzedawać więcej, będzie czynnikiem łagodzącym skalę negatywnego szoku dla gospodarki wprowadzonych obostrzeń. - Zakładam spadek PKB w IV kw. rok do roku między 3 a 4 proc. Zmieniły się dwie rzeczy - wiemy, że w III kw. było lepiej: zamiast -3 proc., może nawet -2 proc. r/r, ale spadek pogłębi się IV kw., na poziomie 1,5-2 pkt. proc. patrząc kwartalnie - szacuje wstępnie Bielski.
Nawet 120 mld zł może wydać jeszcze na działania pomocowe rząd - szacuje Pytlarczyk pytany o przestrzeń w budżecie na kolejne "tarcze". - Nie widzimy tutaj i ryzyka przełamania tego oficjalnego poziomu długu do PKB, nie widzimy też, żeby rynki finansowe czuły się niekomfortowo z większym długiem, który zostanie wyemitowany przez polski rząd. Rynki są wrażliwe na to żeby wzrost nie zgasł - uspokaja główny ekonomista Banku Pekao.
Podobnie główny ekonomista ING Banku Śląskiego mówi, że ok 110 mld zł można wygenerować w ramach już z znowelizowanego budżetu i w ramach limitów emisyjnych na 2020/21 w BGK i PFR. Do września tylko 12 proc. planowanego deficytu na 2020 r. było zrealizowane. Jest miejsce na przesuwanie wydatków. Również na programy antykryzysowe jak postojowe, zasiłek opiekuńczy. - Nie będzie już raczej helicopter money - dodaje rozmówca Interii.
Polska weszła w niskim poziomem długu w kryzys - przypomina Bujak - poniżej 46 proc. PKB. - Mamy miejsca dla dodatkowych działań więcej niż inni. Przestrzeń nie jest jednak nieskończona. Trzeba myśleć o tym, co będzie w latach po pandemii, że trzeba będzie realizować cele rozwojowe. To wyznacza pewne granice - tłumaczy główny ekonomista PKO Banku Polskiego.
To oznacza, że tym razem reagować trzeba będzie bardziej elastycznie. Gdyby zagrożenie dla miejsc pracy i stabilności społecznej było duże - to można zaryzykować sporo, jeśli chodzi o stabilność finansów publicznych w średnim terminie i wydać wiele mld więcej. Ale wszystko ma swoją granicę. - Jest duży margines bezpieczeństwa - poprzednia tarcza była bardzo duża i skuteczna - podkreśla Bujak.
Selektywne podejście, dokładnie analizowane potrzeby - taki model zadziała najpewniej w związku z drugą falą pandemii, jeśli chodzi o kolejne tarcze pomocowe dla branż, które faktycznie ucierpiały ze względu na brak możliwości prowadzenia działalności.
Ekonomiści podkreślają także że obecnie płynności w firmach nie brakuje. - Sytuacja jest zróżnicowana i w wielu podmiotach jest trudna i mają one prawo oczekiwać pewnej pomocy, ale przeciętnie na poziomie makro - polskie firmy są w dobrej sytuacji płynnościowej, wręcz poprawiła się ona względem okresu sprzed pandemii. Mamy bufor - jesteśmy na razie nieźle przygotowani na zderzenie z drugą falą epidemii - ocenia Bujak.
Nowe programy wsparcia prawdopodobnie będą też ograniczać skok bezrobocia. - Dotychczas zakładaliśmy 1 pkt. proc. wzrostu stopy bezrobocia na jesień - ocenia Benecki. Podkreśla też, że firmy, które wzięły tarcze - w pewnych warunkach mogą jednak zwalniać, nawet kosztem mniejszego umorzenia pieniędzy pozyskanych z tarczy finansowej. Działać będzie w dużym stopniu czynnik psychologiczny, to że walka z pandemią wydłuży się na kolejne miesiące, może kwartały. To jak długo, zależy od tego, kiedy będzie dostepna szczepionka.
- Bezrobocie praktycznie nie wzrosło (6,1 proc. we wrześniu - red.) - przypomina Bielski. Firmy zachowywaly się odpowiedzialnie - tłumaczy - ograniczały wynagrodzenia, cięły koszty, ale nie etaty.
Wiele było też nadziei, że jak rodzime przedsiębiorstwa przetrwały pierwszą falę pandemii, to będą już tylko wychodzić na prostą. Teraz są obawy, że ta droga będzie dużo dłuższa niż się wydawało. A skoro trzeba będzie żyć dłużej z pandemią, może spadać skłonność firm do utrzymywania zatrudnienia.
Bezrobocie nie skoczy jednak dramatycznie - uspokajają ekonomiści. - Jeśli będzie groźba pogorszenia sytuacji i dużych problemów firm i wzrostu bezrobocia - starania rządu będą zmierzać do tego, żeby to zablokować. Byłoby nieracjonalne wydać ogromne pieniądze, żeby powstrzymać negatywne procesy gospodarcze na wiosnę i zaniechać wsparcia podczas II fali pandemii - ocenia Bielski.
Bartosz Bednarz