Jak to się kręci w Szanghaju
Chęci pomnażania zysku nie powstrzymały w Chińczykach emitowane w telewizji kampanie społeczne ostrzegające, że na giełdzie można także stracić. Pokusa zarobku była silniejsza i to nie tylko ze względu na słynne zamiłowanie Chińczyków do hazardu, czy kręcenia (w języku chińskim pieniędzy się nie "robi", lecz "kręci").
W ostatnich kilkunastu tygodniach chińskie giełdy w Szanghaju i Shenzen zanotowały kilkudziesięcioprocentowe spadki, co doprowadziło do licznych spekulacji w światowych mediach, dotyczących kondycji chińskiej gospodarki, a w pewnym momencie zapachniało również paniką chińskich drobnych inwestorów.
Drobni inwestorzy stanowią ok. 80 proc. wszystkich osób inwestujących na chińskich giełdach. To często emeryci, szukających dodatkowej możliwości zarobku, a także osoby, które często brały pożyczki, by kupować akcje. Chęć pomnażania zysku była w nich bardzo silna (tym większe teraz jest rozczarowanie) i nie zmniejszyło jej nawet emitowane w telewizji materiały edukacyjne czy kampanie społeczne, przestrzegające, iż na giełdzie można także stracić. Jednak pokusa zarobku była silniejsza i to nie tylko ze względu na słynne zamiłowanie Chińczyków do hazardu, czy kręcenia (w języku chińskim pieniędzy się nie "robi", lecz "kręci"). Po prostu chińskie indeksy wzrosły w ostatnich dwóch latach o 160 procent. Była więc to loteria, w której każdy wygrywał, aż do czerwca tego roku, kiedy bańka pękła.
Na przełomie listopada i grudnia tego roku Chiny będą obchodzić 25. rocznicę założenia giełdy w Szanghaju i Shenzhen. Jeśli spojrzymy na ostatnie spadki w nieco szerszej perspektywie ostatniego ćwierćwiecza, nie okażą się one wcale czymś nadzwyczajnym.
W ostatnich 25 latach chińscy inwestorzy mieli już więcej niż 20 razy do czynienia z ponad 20 proc. spadkami na giełdzie (a trzy razy zdarzyło się tak, że giełda straciła połowę swojej wartości)
Po prawie dwóch latach hossy, musiała przyjść bessa. Cześć chińskich komentatorów uznała to nawet za zdrową korektę i próbowała wymusić na chińskim rządzie, by nie interweniował. Ten jednak zdecydował się użyć wielu ze swoich instrumentów, by zapanować nad sytuacja: zakazał emisji nowych akcji, poprosił dwóch największych brokerów by dokapitalizowali giełdę 21 miliardami USD, zakazał pozbywania się akcji tym, którzy dysponowali więcej niż 5 proc. udziałów, zakaz tzw. krótkiej sprzedaży.
I wówczas nastąpiła druga fala spadków o ok. 8,5 proc. spowodowana m.in. obawami o wycofanie władz w Pekinie z obietnic aktywnej interwencji na rynku w celu niedopuszczenia do kolejnych przecen. Pierwsza fala spadków (ok. 30 proc.) to raczej korekta rosnącej bańki na chińskim rynku giełdowym. Jednak jej wpływ na realną gospodarkę nie będzie tak wielki, jak to się powszechnie sądzi. Nie powinny mieć one również większego bezpośredniego wpływu (poza psychologicznym) na giełdy światowe. Dostęp do notowanych na giełdach w Szanghaju i Shenzhen akcji jest limitowany dla inwestorów zagranicznych (zaledwie ok. 2 proc. akcji notowanych na tych rynkach jest w rękach obcokrajowców). Niepewność, co do chińskiej gospodarki może za to się odbijać na notowaniach surowców.
Przy okazji zamieszania na chińskich parkietach warto nieco więcej napisać o giełdzie w Szanghaju i Shenzhen. Ich kapitalizacja wynosi ok. 8,4 biliona USD (pod tym względem jest to drugą giełda, po nowojorskiej, na świecie). Jednak jej kapitalizacja w porównaniu do PKB jest dużo niższa niż w państwach rozwiniętych, gdzie wynosi ona ok. 100 proc. (w Chinach jest to ok. 60 proc.). Również zaangażowanie chińskich banków na rynku giełdowym w porównaniu do posiadanych przez nie aktywów jest niewielkie. W konsekwencji implikuje to mniejszy jej wpływ na gospodarkę w Chinach niż w krajach rozwiniętych.
Pewnym paradoksem współczesnych Chin jest fakt, iż aż 60 proc, przedstawicieli bogatej chińskiej klasy średniej bierze pod uwagę przeprowadzkę zagranice. Są niezadowoleni z jakości życia w Chinach i z tego, że nawet dysponując spora gotówką nie mogą sobie zapewnić czystej wody i czystego powietrza, czy sprawnej administracji.
Bogacące się chińskie społeczeństwo musi także poszukiwać nowych możliwości inwestycyjnych, gdyż obecnie poprzez limity w wywozie kapitału poza granice są one ograniczone do rynku wewnętrznego.
Po schłodzeniu rynku nieruchomości, mało atrakcyjnym oprocentowaniu lokat bankowych oraz niepewności, co do rozwoju sektora tzw. szarej bankowości, który oferował atrakcyjne stopy zwrotu z ulokowanych środków, pożyczone przez miliony chińskich inwestorów juany były lokowane na giełdzie. A teraz okazało się, że na giełdzie można nieźle stracić.
Można założyć, że ewentualne kolejne przeceny na chińskich giełdach mogłyby powodować narastanie problemów milionów rozczarowanych osób, którzy stracili swoje oszczędności lub pożyczone kwoty zainwestowane w akcje. Natomiast poprzez efekt majątkowy (zmniejszenie realnych zasobów majątkowych) oraz brak poczucia bezpieczeństwa finansowego mogłoby negatywnie wpływać na poziom wydatków gospodarstw domowych, których skłonność do konsumpcji w nowym modelu rozwoju ChRL jest kluczowa. Może to sprzyjać partyjnym frakcjom KPCh. opowiadającym się za ograniczeniem tempa liberalizacji rynku finansowego (np. upłynnianie stóp procentowych, otwarcie rynku kapitałowego, itp.).
Jednak tego zagrożenia też nie należy przeceniać. Wydaje się, że świadomość wśród Chińczyków dot. ryzyk związanych z inwestycjami giełdowymi w ostatnich latach istotnie się zwiększyła. Również negatywny efekt majątkowy nie powinien stanowić zagrożenia, gdyż w dalszym ciągu niewielka część oszczędności (średnio ok. 15 proc.) z wyłączeniem nieruchomości jest lokowana przez przeciętnego Chińczyka na giełdzie.
Radosław Pyffel