Jakie rachunki wystawiają nam ogień i woda? Będzie drożej, odczuje to każdy
Robi się coraz cieplej. Rekordy temperatury w lipcu, huragany, ulewy i powodzie w sierpniu spowodowały, że ekonomiści i naukowcy zaczęli na nowo wyliczać twarde dane o gospodarczych efektach zmian klimatu. Problem nie kończy się na bezpośrednich zniszczeniach spowodowanych przez kataklizmy. Skutki są długoterminowe i odczuje je każdy konsument, w każdym zakątku świata.
Tegoroczny lipiec pobił wszelkie rekordy ciepła. Średnia temperatura na świecie wyniosła 16,95 stopnia Celsjusza i była wyższa niż w rekordowym dotąd lipcu 2019 roku. Pożary wygoniły turystów z greckich wysp. Urlopowicze ankietowani przez agencję Reuters mówią, że kiedy temperatura przekracza dzień w dzień 35 stopni C nie sposób wypoczywać. I zamiast Włoch czy Hiszpanii wybierają na wakacje Danię lub Norwegię. Ogromny sektor turystyczny dający w krajach południa Europy po kilkanaście proc. PKB ledwo odżył po pandemii, a może mieć znowu kłopoty.
Nie tylko lipiec był ekstremalnie gorący. Według Copernicus Climate Change Service, czerwiec tego roku był też najcieplejszym czerwcem w historii. Według National Oceanic and Atmospheric Administration oceany na świecie osiągnęły rekordowo wysokie temperatury przez dwa miesiące tego roku - w kwietniu i w maju.
Ekonomiści globalnego ubezpieczyciela Allianz napisali, że zmiany klimatyczne zwiększające częstotliwość i intensywność ekstremalnych upałów sprawiają, że fale gorąca, susze i pożary stają się "nową normą". Obliczyli, że fale upałów z ostatnich miesięcy w USA, Europie Południowej i w Chinach będą kosztować światową gospodarkę 0,6 punktu procentowego PKB w tym roku.
W najnowszym raporcie poświęconym ryzyku klimatycznemu napisanym pod kierunkiem głównego ekonomisty firmy Ludovica Ubrana analitycy oszacowali, że skutki ekonomiczne ekstremalnych temperatur wahają się od 0,1 pp we Francji do 1,3 pp PKB w Chinach. Dla porównania - jeden dzień upałów powyżej 32 stopni C powoduje dla przedsiębiorstwa takie straty, jak pół dnia strajku. Upały - czego już doświadczyliśmy na własnej skórze i co zostało już udokumentowane naukowo - wpływają także ujemnie na produktywność. Między 1 maja a 4 sierpnia w Hiszpanii temperatury powyżej 32 st. C panowały przez 37 dni, w Grecji - przez 35, a w Chinach - przez 47 dni.
Analitycy Allianz zwracają uwagę, że wciąż nie ma naukowego konsensusu co do określania i wyliczania skutków katastrof naturalnych. Statystki publiczne odzwierciedlają ich fałszywy obraz. Kiedy komuś spali się dom - nie ujmują negatywnego wpływu tego zdarzenia na PKB. Kiedy dom zostaje odbudowany, poniesione nakłady mają dodatni wpływ na PKB.
Do efektów zmian klimatu przedsiębiorstwa próbują się adaptować. Straty wynikające ze spadku wydajności pracy w okresie upałów są mniejsze w zamożnych krajach (klimatyzowane biura, hale fabryczne) niż w biednych. W bogatych krajach adaptacja wydaje się bardziej skuteczna. Ale - klimatyzacja to większe zużycie energii. I znów paradoks, bo ma ono dodatni wpływ na PKB, ale negatywny na podgrzewany klimat. Koło się zamyka.
Część strat jest też możliwa do odrobienia w chłodniejszej porze roku wskutek tzw. międzyokresowej substytucji pracy. Niemniej w tym roku stres cieplny zmniejszy całkowity potencjalny czas pracy na całym świecie o 2,2 proc., co odpowiada 80 mln pełnoetatowych miejsc pracy.
Zdecydowania gorzej sytuacja wygląda, kiedy upały są przyczyną pożarów. Jak oszacować spowodowane nimi straty gospodarcze? Na razie wiadomo, że związek między klęskami żywiołowymi a wzrostem PKB jest nieliniowy. To znaczy, że najbardziej intensywne z nich, z górnego 1 proc. rozkładu największych katastrof, mogą zmniejszyć tempo wzrostu PKB nawet o 7 proc., a już katastrofa z górnych 5 proc. rozkładu - zmniejsza je tylko o 0,5 proc.
W tym roku mamy rekordowo upalne lato, ale dopiero w przyszłym z nieba na Ziemię wyleje się piekło - twierdzą analitycy firmy doradztwa gospodarczego Oxford Economics. Atmosferę podgrzeje El Niño, który spowoduje jeszcze bardziej ekstremalne warunki pogodowe i rekordową średnią globalną temperaturę.
Co to za potwór ten El Niño? Powstaje co kilka lat, kiedy nad Pacyfikiem na wysokości równika rozciąga się obszar wysokiego ciśnienia. Wysokie ciśnienie zapobiega upwellingowi, czyli mieszaniu się wody w ocenie i wydostawaniu się tej zimniejszej z głębin na powierzchnię. Wskutek tego Pacyfik się nie chłodzi i rozgrzewa cały świat. Wraz ze wzrostem temperatury nad oceanem nasilają się ekstremalne zjawiska pogodowe na całym świecie - susze, ulewy, pożary i powodzie.
Analitycy Oxford Economics obliczyli, że globalne koszty szkód w mieniu, uprawach i inwentarzu żywym w wyniku klęsk żywiołowych w ciągu trzech lat do 2021 roku wyniosły zaledwie 0,2 proc. światowego PKB rocznie. W przyszłym roku rachunki za ekstremalne warunki pogodowe spowodowane przez El Niño wzrosną, choć nie na tyle by wstrząsnąć globalną gospodarką - przewidują.
Spowodują wstrzymanie lub ograniczenie produkcji w najbardziej dotkniętych regionach, ale nie będą na tyle duże ani długotrwałe, by doprowadzić do ponownego załamania łańcuchów dostaw, którego byliśmy świadkami w czasie pandemii. Na pewno wpłyną na utrzymanie wysokich cen żywności i pomogą inflacji pozostawać na wysokim poziomie.
Po lipcowych upałach w środku lata zawitała jesień i zepsuła setkom tysięcy Polaków słoneczne kąpiele na nadbałtyckich plażach. Powie ktoś - trzeba było jechać byczyć się do Egiptu. A ktoś inny zauważy, że wakacje zepsute przez gwałtowne niże rząd powinien jakoś zrekompensować. Przynajmniej kolejnym "bonem turystycznym", bo ostatecznie Polacy mają prawo odpoczywać.
Jakkolwiek nie współczulibyśmy poszkodowanym przez los rodakom, znacznie większy dramat z powodu niżów przeżyli Słoweńcy. Tam - według wstępnych szacunków władz - dwie trzecie powierzchni kraju dotknęła powódź, a straty szacowane są na co najmniej pół miliarda euro.
Powódź - to słowo, które spędza sen z powiek nie tylko ludziom i rolnikom mieszkającym w dolinach rzek, ale też zarządzającym globalnymi korporacjami. W rejonie Durbanu (w KwaZulu-Natal) w Republice Południowej Afryki w kwietniu 2022 roku spadło ponad 300 mm deszczu w ciągu doby. Życie straciło 459 osób, 88 uznano za zaginionych, zniszczeniu uległo ponad 4 tys. domów, 40 tys. osób straciło dach nad głową, a 45 tys. - miejsca pracy. Straty wyniosły szacunkowo 2 mld dolarów - podsumowali niedawno naukowcy z uniwersytetów Witwatersrand w Johannesburgu i w Brighton w Wielkiej Brytanii.
To była także jedna z największych klęsk żywiołowych, jakie dotknęły fabryki samochodów Toyoty. Zalana została fabryka położona na obszarze 87 ha, a woda pochłonęła 4 tys. nowych aut. Przerwa w produkcji trwała cztery miesiące.
Na początku lata 2018 roku nad południową częścią Wyżyny Meksykańskiej szalały burze, nadciągnęły ulewy, jakich nie widziano od dziesiątek lat. Niepozorna i niegroźna rzeka Laja wystąpiła z brzegów i spowodowała ogromną powódź, która pochłonęła południowo-wschodnią część miasta Celaya. W tym także 100-hektarowy park przemysłowy, na którym swoją fabrykę wybudował w 2015 roku japoński koncern motoryzacyjny Honda. Kiedy w końcu przestało lać, na plac, gdzie stały tysiące wyjętych prosto spod igły modeli fit (u nas znany jako jazz) i HR-V, wyszli robotnicy. Woda sięgała im po kolana. Wszystkie nówki nadawały się na złom. Sama fabryka też zresztą została zalana, a usuwanie skutków powodzi trwało cztery miesiące.
Z fabryki w Celaya wyjeżdżało 200 tys. aut rocznie. Część produkcji, ok. 20 proc., udało się szybko przenieść do znacznie mniejszego zakładu w stanie Guadalajara. Ale to nie wszystkie straty. W Celaya Honda produkowała także silniki, które później jechały do USA. Amerykańskie zakłady stanęły na miesiąc.
Juanma Castro-Vincenzi z uniwersytetu Harvarda zebrał dane z 1000 fabryk aut w 54 krajach za okres od 2000 do 2019 roku. To zakłady znajdujące się na końcu bardzo skomplikowanych w tej branży łańcuchów dostaw, zlokalizowane blisko rynków zbytu. Wyjeżdżają z nich nówki-sztuki. Okazało się, że 75 proc. z tych fabryk w ciągu 20-lecia doświadczyło przynajmniej jednej poważnej powodzi w odległości nie większej niż 100 km. A jakie są z tych badań najważniejsze wnioski?
Z badań naukowca wynika, że w fabrykach dotkniętych powodzią po 10 latach produkcja przeciętnie spadła o jedną trzecią w porównaniu z okresem sprzed katastrofy. Co jest tego przyczyną? Prawdopodobnie szkody wyrządzone także w lokalnej infrastrukturze i u okolicznych dostawców. Słowem - fabrykę, a zwłaszcza jej ekosystem odbudować po katastrofie jest niezwykle trudno i koncerny przenoszą produkcję ze zniszczonych miejsc do innych zakładów. Klęska żywiołowa oznacza nie tylko straty w majątku, ale też długoterminową utratę mocy produkcyjnych, szkody w lokalnym ekosystemie biznesowym, na lokalnym rynku pracy, konieczność poniesienia dodatkowych nakładów kapitałowych związanych z relokacją produkcji i zmianami w łańcuchach dostaw.
W wywiadzie udzielonym Chadowi Bownowi, badaczowi z waszyngtońskiego ośrodka Peterson Institute for International Economics, Juanma Castro-Vincenzi mówi, że rosnące prawdopodobieństwo wystąpienia ekstremalnych zjawisk pogodowych skłania korporacje motoryzacyjne do dalej idącej dywersyfikacji produkcji. Polega ona na budowie większej liczby mniejszych fabryk z zarezerwowanymi mocami, by można było szybko przenieść produkcję z zakładu dotkniętego katastrofą. Mniejsze fabryki mogą oczywiście wytwarzać mniejsza gamę modeli - teraz przeciętnie jeden zakład produkuje ich od trzech do pięciu.
Wszystkie takie decyzje będą za sobą pociągać wzrost kosztów produkcji, podczas gdy ostatnie dekady stały pod znakiem ich nieustannej optymalizacji. Ostatecznie koszty te poniosą konsumenci. Choć Juanma Castro-Vincenzi wziął pod lupę branżę motoryzacyjną, zasada zabezpieczania się przed katastrofami naturalnymi i zwiększania odporności łańcuchów dostaw dotyczy przecież wszystkich wytwórców dóbr przemysłowych. Wniosek stąd taki - będzie drożej. Sorry, taki mamy klimat.
Jacek Ramotowski