James Dyson - terminator wśród wynalazców
Nie mam prawa narzekać, że ja sieję, a inni zbiorą plony - wyznał Charles Goodyear umierając w nędzy. Potwierdza to zasadę, że genialny wynalazek nie wystarcza, żeby zdobyć fortunę. Rewolucje techniczne zagrażają interesom wielkich firm, wobec czego wynalazcy, by stać się milionerami, muszą mieć cechy prawdziwych wojowników.
Eureka! - ten zwycięski okrzyk wynalazcy, zwiastujący epokowe zmiany, nie zawsze oznacza, że postęp nastąpi w błyskawicznym tempie. Wręcz przeciwnie. Zwykle jest to żmudny proces wymagający niesamowitej cierpliwości i determinacji. Nie każdego na to stać, zarówno w sensie psychicznym, jak finansowym. Wbrew pozorom, genialne odkrycia częściej są dla wynalazców źródłem poważnych kłopotów niż przyczynkiem do sławy i bogactwa. Euforia olśnienia szybko przemija. Gdy wynalazca musi równocześnie spełniać rolę własnego menedżera, prawnika, a nawet producenta - czar pryska.
Kiedy w 1978 roku Anglik James Dyson wynalazł bezworkowy odkurzacz, miał 31 lat i wierzył, że jest tylko o krok od rewolucji w branży AGD, która przyniesie mu wielką sławę i ogromne zyski. Absolwent Royal College of Art, który - zanim zajął się inżynierią przemysłową - studiował architekturę wnętrz i projektowanie mebli, czuł, że oto przyszedł najwyższy czas, by zakończyć finansowe troski oddanej małżonki.
W uzyskaniu samodzielności i utrzymaniu rodziny miał mu pomóc innowacyjny odkurzacz, który wykorzystywał system stożków rozpędzających powietrze do prędkości dźwięku (tzw. cyklonów). Innowacyjne urządzenie zasysało brud w zawrotnym tempie, będąc w pełni ekologicznym produktem, bowiem powietrze wychodzące pozostawało znacznie czystsze od zasysanego. James Dyson był przekonany, że to jest to coś, na co czekała cała ludzkość sprzymierzona w coraz doskonalszej walce z brudem.
Zanim poinformował opinię publiczną o swoim wynalazku, postanowił doprowadzić go do perfekcji - odkurzacz miał pochłaniać niemal sto procent brudu, mieć atrakcyjny kształt i zero technicznych wad. Młody, ambitny projektant zamknął się w swoim prowizorycznym warsztacie i przez trzy lata pracował nad prototypem, który zasłuży na patent, w międzyczasie konstruując i testując ponad pięć tysięcy modeli! Wreszcie powstał Dual Cyclone, odkurzacz, który miał podbić świat. Wystarczało go opatentować i znaleźć producenta, co wydawało się proste, jak zjedzenie bułki z masłem.
Dyson wycelował w najsilniejszych w branży, bo w jego mniemaniu tylko poważne firmy mogły być dla niego właściwym partnerem; nie zamierzał sprzedawać licencji byle komu, z linią produkcyjną w garażu. Rzucił się na wielką wodę: Black & Decker, Zanussi, AEG, Hoover czy Electrolux. Niemal za każdym razem historia się powtarzała: najpierw występowały problemy z umówieniem się na spotkanie, wieczne zwodzenie, przekładanie, wyśmiewanie; potem, gdy wreszcie dochodziło do spotkań na szczycie, szybko przegrywał i zjeżdżał na sam dół z nisko opuszczoną głową.
Nikt nie traktował go poważnie, a gierki produkcyjne potencjalnie zainteresowanych koncernów nie miały końca. Zwykle przedstawiciele firm, którzy byli odpowiedzialni za pozyskiwanie nowych patentów, dostrzegali w wynalazku Dysona raczej zagrożenie niż szansę podboju rynków światowych, wobec czego próbowali za parę groszy - na otarcie łez - odkupić od niego licencję, by zablokować na przyszłość teoretyczną konkurencję dla swoich produktów.
Wyeliminowanie worka z odkurzacza, który dla wynalazcy był zbytecznym, przestarzałym elementem urządzenia, stało się równoznaczne z wypowiedzeniem wojny tym wszystkim, którzy właśnie na odkurzaczach z workami zarobili "złote góry" i nie zamierzali opuszczać swoich "ośmiotysięczników" ani tworzyć nowych Himalajów gospodarstwa domowego.
Mijały kolejne lata, a sukces Dual Cyclone nadal pozostawał niespełnionym marzeniem Dysona. Mimo to każda odmowa współpracy ze strony inwestorów utwierdzała go w przekonaniu, że bezworkowe odkurzacze niechybnie zwyciężą. Pierwszą jaskółką przełomu stało się spotkanie w 1984 roku z ważną osobistością z Amwaya, który - zachwycony jego wynalazkiem - zmobilizował go do podróży do Stanów Zjednoczonych, gdzie miał zrealizować swój najpiękniejszy amerykański sen.
Znani na całym świecie z siły przekonywania do swoich wizji specjaliści z Amwaya dopięli swego i podpisali umowę licencyjną z Dysonem, który wówczas był wystarczająco sfrustrowany zmaganiem się z firmami działającymi na Starym Kontynencie.
Skończyło się na obietnicy sporej zaliczki (ok. 100 tys. funtów) oraz rychłym rozpoczęciu masowej produkcji. Wynalazca odetchnął z ulgą, ale niestety, nie trwało to zbyt długo. Parę miesięcy po "spektakularnym" sukcesie dostał pozew sądowy, w którym Amway oskarżył go o oszustwo, uznając, że wbrew wcześniejszym ustaleniom odkurzacz nie jest gotowy do produkcji.
James Dyson - jak sam przyznaje w jednym z wywiadów - poczuł się zmiażdżony wizją niekończącego się procesu, niczym z hollywoodzkich filmów, który mógłby skutecznie odstraszać biznesowych partnerów. Z paraliżu decyzyjnego wyrwała Dysona propozycja Japończyków, którzy pomijając zalety techniczne bezworkowego odkurzacza docenili również jego wygląd, mianowicie skojarzyli go z sympatycznym robotem z legendarnych "Gwiezdnych Wojen" - R2D2.
Dla uniknięcia kolejnych procesów "nieziemski" odkurzacz wylądował na japońskim rynku pod nazwą G-Force, a Dyson udoskonalił go końcówką dostosowaną do czyszczenia mat, królujących w każdym japońskim domu. Wynalazca miał nadzieję, że wreszcie odbije się od dna, bowiem - jak wspomina - był wtedy na poziomie krytycznym, "mniej niż zero": zbankrutował, stracił przyjaciół i wspólnika, który zwątpił w jego geniusz, i jakąkolwiek możliwość zarobku.
Japończycy wydali mu się ludźmi honoru, zamożnymi samurajami, którzy nie boją się wypuścić na rynek odkurzacza G-Force kosztującego ponad 2 tys. dol. za sztukę. Dyson miał mieć coroczny procent od sprzedaży i solidną zaliczkę, miało mu wystarczyć na wszystko.
Niestety, szybko zweryfikował dobre mniemanie o azjatyckich dżentelmenach, z którymi załatwiał interesy - za G-Force zdołał wyciągnąć jedynie 60 tys. funtów zaliczki i mglistą zapowiedź tantiem, po czym kontrahent zerwał z nim wszystkie kontakty. W aurze upokorzonego Europejczyka opuścił Kraj Kwitnącej Wiśni.
Wracając do punktu zero ze swojej długiej odysei, Dyson nie zamierzał się poddawać. Wyznając zasadę, że co go nie zabije, to go wzmocni, postanowił skupić się na gruntownej przemianie swojej strategii biznesowej: skoncentrować się na ochronie własnych interesów, przestać być genialnym, ale naiwnym wynalazcą.
Ze świadomością posiadania patentu zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie, podjął kolejną walkę o wiarygodnego producenta, szczególnie koncentrując wysiłki za "wielką wodą". Wkrótce znalazł zainteresowanego, podpisał umowy, produkcja już miała ruszyć i dokładnie wtedy, jak grom z jasnego nieba, spadła na niego nowina, że takie same odkurzacze są już w sprzedaży sygnowane marką Amwaya.
Dyson wpadł w szał i przystąpił do kontrataku. Z pomocą prawników specjalizujących się w prawie patentowym zgłosił naruszenie aż czterech ze swoich patentów. Zaczęła się batalia z Amwayem. Z przeświadczeniem, że gorzej już być nie może, rozpoczął pertraktacje z innym gigantem na amerykańskim rynku - S.C. Johnson & Son. Referencje firmy zatrudniającej kilkanaście tys. osób i zaliczka w postaci czeku na ok. 200 tys. dol. zdecydowały, że postanowił podjąć współpracę. Żelazne gwarancje okazały się jednak niewystarczające. Johnson zwlekał z produkcją, grał na czas.
W 1991 r. Dyson, którego głowę zdążyła już pokryć siwizna, postanowił zagrać va banque i postawił firmie ultimatum, że jeśli nie zdecyduje się na produkcję, to on sam ją uruchomi. Długo nie czekał na odpowiedź prawników, którzy przypomnieli mu, że koncern jest jedynym legalnym właścicielem licencji uprawnionym do rozpoczęcia produkcji.
Pomimo teoretycznie przegranej pozycji, bo nie zastrzegł sobie w umowie produkcyjnego deadline'u, nie pozostał dłużny i sam złożył kontrpozew, skarżąc korporację Johnsona "o brak zaangażowania w realizację umowy". Johnson zerwał kontrakt, żądając olbrzymiego odszkodowania. Dyson odpowiedział jeszcze większymi finansowymi żądaniami.
W sumie oba procesy trwały ok. siedmiu lat. Każdego roku Dyson wydawał 300 tys. dol. na prawników. U kresu sił, gotowy do kapitulacji, dostał wiadomość będącą jego ratunkiem: Amway wycofał się z procesu i nie domaga się zwrotu zaliczki. Wkrótce również Johnson dał za wygraną. Z Japończykami temat udało się zamknąć, sprzedając im G-Force za - bagatela - 750 tys. funtów.
James Dyson, w prezencie na swoje 45. urodziny, zdecydował się sam rozpocząć produkcję. W Malmesbury, w Anglii, powstało ogromne, dwupoziomowe centrum badawcze, będące jednocześnie fabryką. W krótkim czasie udało się je wyposażyć i zatrudnić odpowiednich ludzi. "Wreszcie mam wszystko. To, co na górze wymyślą, na dole zrobią" - mógł sobie powiedzieć. Był rok 1992. Oczywiście, pierwszym produktem był Dual Cyclone - wynalazek, o który walczył 23 lata.
Obecnie James Dyson jest właścicielem koncernu Dyson Ltd., który zatrudnia ok. czterech tysięcy osób i działa w ponad pięćdziesięciu krajach, będąc zdecydowanym liderem na rynku Wielkiej Brytanii, Kanady, Nowej Zelandii oraz Australii, z rocznymi obrotami wynoszącymi ponad miliard funtów, czemu zawdzięcza wysoką lokatę wśród brytyjskich bogaczy.
Walka o bezworkowy odkurzacz nie poszła na marne. Dzisiaj Dyson może skupić się na w pełni kontrolowanej produkcji innych swoich wynalazków - bezłopatkowych wentylatorów (Air Multiplier został uznany w Anglii Gadżetem Roku 2010), grzejników czy nowoczesnych suszarek do rąk, a oprócz tego może pisać książki o biznesie, a także prowadzić Fundację Jamesa Dysona, która wspiera promowanie młodych talentów w zakresie wzornictwa i inżynierii.
Przypadek Jamesa Dysona nie jest odosobniony, jednak tylko nieliczni spośród wielkich wynalazców za życia osiągają korzyści materialne gwarantujące egzystencję na wysokim poziomie.
Charles Goodyear, jeden z autorytetów Dysona, nie miał tego szczęścia: opracowana przez niego technologia produkcji gumy przyniosła mu więcej strat niż zysków; wielokrotnie więziony za niespłacone długi, wraz z rodziną, przymierał głodem, a jego patenty wykorzystali sprytniejsi od niego. Pomimo nędzy czuł się spełniony, bo nigdy nie zdradził własnych przekonań i do końca walczył o swoje wynalazki.
Choć poświęcenie życia gumie czy bezworkowemu odkurzaczowi wydaje się tragicznym absurdem, warto zadać sobie pytanie, czy życie pozbawione odkrywczej pasji, pełne bezkompromisowej wiary i nieustępliwej walki o własne marzenia i ideały ma jakikolwiek głębszy sens?
Michał Mądracki