Japonia utraciła "zwierzęce instynkty"
W Japonii niepokój z powodu "straconej dekady" ustąpił miejsca lękom, że gospodarczy wzrost już nigdy tu nie zagości. Mędrcy ostrzegają wręcz, że kraj bezpowrotnie utracił swoje "zwierzęce instynkty".
Biznesmen, z którym rozmawiałem podczas mojej niedawnej wizyty w Kraju Kwitnącej Wiśni, mówił o przeniesieniu działalności swojej firmy do Singapuru. Inny zapytał mnie, czy uważam, że Japonia "wciąż będzie istnieć" za dwadzieścia lat. Nie jestem pewien, co miał na myśli, ale wiem, że nic przyjemnego.
Dwie dekady temu dług rządowy brutto Japonii utrzymywał się na poziomie 63 proc. PKB. Dzisiaj jego wartość wynosi prawie 200 proc. Na przestrzeni ostatniego dwudziestolecia spadek rocznego indeksu cen konsumpcyjnych CPI notowany był dziewięciokrotnie, co miało negatywny wpływ na produkcję przemysłową.
Jedna trzecia Japończyków w wieku od 20 do 30 lat nie ma pracy. Malejący wskaźnik urodzeń sugeruje, że wkrótce na utrzymanie jednego emeryta pracować będą zaledwie dwie osoby, a mimo to perspektywa przeprowadzenia reformy imigracyjnej, która wprowadziłaby nową dynamikę do siły roboczej, jest nikła.
Dodajmy do tego prognozy kilkuletniej stagnacji gospodarczej, frustrację powodowaną patologiami w systemie politycznym kraju i obawę, że dla Japonii nie ma miejsca w kształtującym się nowym światowym porządku - a zaczniemy dostrzegać głębię choroby, jaka toczy to państwo.
Sojusz ze Stanami Zjednoczonymi od jakiegoś już czasu pozostaje bezproduktywny, w związku z czym wzrost japońskiej gospodarki jest coraz bardziej zależny od Chin, których przychylność dla Japonii maleje.
Najbardziej rozczarowanym segmentem społeczeństwa wydają się być japońscy przedsiębiorcy. Menedżerowie wyższego szczebla, z którymi miałem okazję rozmawiać, przyznają, że obecny premier Naoto Kan jest bardziej kompetentny niż jego beznadziejny poprzednik, Yukio Hatoyama - niewiele dobrego mogą jednak powiedzieć o jego gabinecie.
Częściowo spowodowane jest to tym, że japońska Partia Demokratyczna przejęła władzę zaledwie 15 miesięcy temu, po pół wieku niemal nieprzerwanych rządów Partii Liberalno-Demokratycznej. Dopiero w sierpniu 2009 roku formacja rządząca i sektor biznesowy mogły rozpocząć budowę wzajemnych relacji.
Jednak dwie strony tego układu dzieli kwestia natury ideologicznej. Tradycyjne powiązania Partii Demokratycznej ze związkami zawodowymi i anty-korporacyjna retoryka dużej części jej czołowych działaczy sprawiają, że trudno jest przezwyciężyć wzajemną nieufność.
Podjęte niedawno przez partię wysiłki na rzecz nawiązania porozumienia z Keidanren, Japońską Federacją Biznesu - wiodącą organizacją gospodarczą w kraju - przyniosły niewielkie efekty.
Poza tym wielu spośród tutejszych liderów biznesu funkcjonuje na rynku już od bardzo dawna, w związku z czym są niechętni wszelkim zmianom. Istnieją jednak powody, by przypuszczać, że cały ten pesymizm jest nieco na wyrost.
Po pierwsze, wydaje się, że Partia Demokratyczna i elita biznesowa kraju zaczynają rozumieć, że są na siebie skazane. PD pozostanie u władzy jeszcze przez pewien czas, a przedsiębiorcy mają świadomość, że nie mogą ta po prostu czekać na powrót konającej Partii Liberalno-Demokratycznej do wielkiej polityki. Przedstawiciele resortów finansów i gospodarki mówią wręcz, że postępują prace nad projektem ustawy zakładającym znaczną redukcję stawki podatku korporacyjnego - który ponoć cieszy się poparciem w najwyższych kręgach rządowych.
To skromne osiągnięcie, a w szczegółach projektu może tkwić diabeł, ale z pewnością jest to pozytywny sygnał, który zwiastuje umiejętność efektywnej współpracy politycznej i biznesowej elity Japonii.
Przez kilkadziesiąt lat w Japonii występował system jednopartyjny, w związku z czym sektor urzędniczy nie czuł się specjalnie zobligowany, by udostępniać informacje dotyczące poczynań rządu politykom, którzy wówczas jawili się jako skazani na spędzenie całej wieczności w opozycji. Na szczęście dziś PD i armia biurokratów, na co dzień wprowadzających w życie rządowe postanowienia, wydają się skuteczniej komunikować ze sobą.
Po drugie, niepokój, jaki budzi w Japonii agresywniejsza ostatnio polityka zagraniczna Chin, pomogła wrócić na właściwe tory stosunkom japońsko-amerykańskim. Potrzeba wiele wysiłku, aby odbudować nadszarpnięte zaufanie.
Dziś rzeczywistość wygląda tak, że Amerykanie negocjują z Chińczykami kwestie dotyczące handlu, polityki walutowej i bezpieczeństwa, a z Japończykami sprzeczają się o długość pasów startowych w bazach wojskowych, jakie utrzymują na ich terytorium.
Prawdziwe postępy zostały jednak poczynione w zakresie nadzwyczaj ważnego projektu, jakim jest Partnerstwo Transpacyficzne, wielostronny układ o wolnym handlu, który pewnego dnia może doprowadzić do integracji państw regionu tzw. obrzeża Pacyfiku. Przystąpiły już do niego Singapur, Chile, Nowa Zelandia i Brunei. Swoje członkostwo negocjują obecnie USA, Australia, Malezja, Wietnam i Peru. Także Tokio nareszcie zaczęło wykazywać zainteresowanie tym projektem.
Pod rządami Partii Liberalno-Demokratycznej Japonia z pewnością nie rozważałaby przystąpienia do układu, ponieważ tutejszym rolnikom - stanowiącym kluczowy segment jej elektoratu - grozi utrata narzędzia ochronnego w postaci taryf na importowane towary podstawowe. Mimo to premier Kan już wyraził zainteresowanie członkostwem w pakcie, przy czym polityczne koszta jego poparcia dla tej idei będą o wiele niższe. To dobra wiadomość dla tych decydentów w Waszyngtonie i Tokio, którzy upatrują korzyści w zabezpieczaniu się przed ekspansywnością Chin poprzez zacieśnianie wzajemnych więzi.
Trzecim powodem, który każe bardziej optymistycznie zapatrywać się na przyszłość Japonii, jest fakt, że jej nowo wybrani przywódcy polityczni nie muszą stawiać czoła wściekłemu sprzeciwowi obywateli i różnych grup nacisku, zawsze chętnych do wywoływania zamieszek na ulicach.
Mimo dwóch dekad ekonomicznej stagnacji nie działają tutaj jednostki pokroju działaczy Tea Party czy też agresywnych pracowników francuskiego sektora transportowego, albo ciskających kamieniami południowokoreańskich studentów.
W Chinach, pomimo galopującego od trzydziestu lat wzrostu w gospodarce, oficjalnie mówi się, że konieczne jest utrzymanie tej tendencji na poziomie 7-8 procent, by stworzyć dostateczną liczbę nowych miejsc pracy, gwarantującą zachowanie "stabilności społecznej".
Dla odmiany - Japonia będzie nadal cieszyć się atmosferą względnego spokoju, bez względu na prognozy mówiące o kolejnym roku ze wzrostem poniżej 2 procent. Przynajmniej pod tym względem rząd Japonii jest przedmiotem zazdrości całego świata.
Ian Bremmer
Tłum. Katarzyna Kasińska
Inflacja, bezrobocie, PKB - zobacz dane z Polski i ze świata w Biznes INTERIA.PL