Jerzy Buzek: Gorący problem - Europa
Unia Europejska stoi na rozdrożu. I nikt dziś nie zaręczy, że to właśnie ona jest przyszłością Europejczyków. O nowych problemach Starego Kontynentu w rozmowie z prof. Jerzym Buzkiem przed VIII Europejskim Kongresem Gospodarczym.
Nowy Przemysł: W zeszłym roku, również wiosną, rozmawialiśmy o zbliżającym się VII Europejskim Kongresie Gospodarczym. Mówiliśmy wtedy, że Unia Europejska przechodzi kryzys zaufania, że jej mieszkańcy tracą wiarę w integrację, że załamuje się idea europejskiej wspólnoty. Wiele wydarzyło się od tamtego czasu... Czy według pana Unia zbliżyła się do odpowiedzi na pytania, które zadają Europejczycy?
Jerzy Buzek: - Nie mam zbyt optymistycznej odpowiedzi na to pytanie. To, co tak bardzo niepokoiło rok temu, niepokoi nadal, a odpowiedzi na najważniejsze pytania w dalszym ciągu są przed nami.
Po pierwsze kryzys migracyjny - największy humanitarny kryzys, z jakim musi zmierzyć się Europa od wielu lat. W dalszym ciągu problemem jest postawa Rosji. Nie jesteśmy bezpośrednio zaangażowani w konflikt w Syrii, ale musimy mierzyć się z realnym zagrożeniem terroryzmem ze strony Daesh. Dodajmy do tego opuszczenie Unii przez Wielką Brytanię i ciągłe problemy gospodarcze Grecji. A nawet ostatnie wydarzenia w Polsce.
Ledwo uporaliśmy się z kryzysem finansowym, a przed nami kolejne... To może budzić zniecierpliwienie.
- Stoimy przed wieloma poważnymi problemami, ale trzeba o nich mówić otwarcie, bo pomóc może tu tylko wspólna mobilizacja wszystkich tych, którzy chcą ratować Europę, Polskę i świat.
Co zatem jest dziś najważniejszym problemem Unii Europejskiej? Nawiasem mówiąc, rzeczywiście pytań nie ubywa; wprost przeciwnie - jest ich coraz więcej...
- Wszystkie te kryzysy obnażają brak solidarności. Spójrzmy na Ukrainę. Co prawda nie odchodzimy od sankcji dla Rosji, ale Unia Europejska uważa, że Ukraińcy nie wszystko robią tak, jak powinni.
A przecież ten kraj znajduje się w stanie wojny! Dodatkowo grożą mu konsekwencje wynikające z budowy rurociągu Nord Stream 2 - to też przejaw niesolidarnego myślenia. Ukraińcy mają więc powody do zmartwień. My, Polacy, pamiętamy o nich, ale reszta Europy już nie bardzo.
- Inny przykład: w obliczu wszystkich nagromadzonych problemów Wielka Brytania opuszcza Unię, co osłabi europejską wspólnotę.
- Oczywiście najbardziej gorącą kwestią jest kryzys migracyjny, który przydarzył się nam w Europie po raz pierwszy w historii. Wiele krajów uważa, że on ich nie dotyczy. Tymczasem po zamknięciu jednej czy drugiej zewnętrznej granicy Unii Europejskiej, uchodźcy znajdą inne drogi. Nie można wykluczyć tego, że gdy Unia starannie zamknie granice z Turcją, nowy trakt migracyjny wiódł będzie przez Ukrainę i Polskę. To jest więc problem całej Unii i trzeba się do jego rozwiązania solidnie przyłożyć.
Spójrzmy na Europę z szerszej, globalnej perspektywy: w październiku zeszłego roku podpisano układ o transpacyficznej strefie wolnego handlu. A co z traktatem o handlowym i inwestycyjnym partnerstwie Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, o TTIP? Jak widać świat na nas nie czeka...
- Ta sprawa jest dzisiaj mocno skomplikowana. Amerykanie zmieniają prezydenta; nie wiadomo, kim będzie nowy i jakie będzie podejmował decyzje, dlatego tak trudno nam zakończyć te negocjacje. Ze strony europejskiej zgłaszane są liczne zastrzeżenia - to kolejna trudność. Spędziłem w Waszyngtonie sporo czasu w ubiegłym roku, rozmawiając z przedstawicielami Kongresu (przekonywałem przy okazji do otwarcia tamtejszego rynku gazu ziemnego i ropy naftowej przed Unią Europejską, także Polską - bardzo nam przecież na tym zależy). Wiem więc, że Amerykanie również obawiają się wyników tych negocjacji, otwarcia swych rynków na Europę.
Dlaczego?
- Kraje Azji Wschodniej czy Południowo-Wschodniej, z którymi umawia się Ameryka, z reguły ustępują swym potencjałem Europie. Natomiast porozumienie transatlantyckie i otwarcie granic pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Unią Europejską dotyczy dwóch największych gospodarek świata, wciąż przewyższających pozostałe; nawet wielką gospodarkę chińską. Tacy giganci rozmawiają ze sobą bardzo ostrożnie. Trudniej im wypracować porozumienie. Jestem jednak przekonany, że jeśli nie zawrzemy go szybko i sprawnie, to przegramy: i Ameryka, i Europa.
Wspomniał pan o surowcach energetycznych... Został pan wybrany na sprawozdawcę rozporządzenia w sprawie bezpieczeństwa dostaw gazu ziemnego w Unii Europejskiej. To akt ważny dla budowania Unii Energetycznej - wiem, że jest pan bardzo zaangażowany w realizację tej koncepcji. W jakim punkcie tego procesu obecnie się znajdujemy?
- Przypomnijmy: gdy dokładnie dziesięć lat temu, podczas kryzysu energetycznego, przerwane zostały dostawy gazu ze Wschodu przez Ukrainę do Europy - byliśmy zupełnie bezradni. W 2009 roku Bułgaria i Słowacja przez kilka tygodni w ogóle go nie otrzymywały. Dziś jest to nie do pomyślenia, choć zakręcenie kurka przez dostawcę wciąż może się zdarzyć. Już sobie jednak z tym radzimy. W kwestii bezpieczeństwa energetycznego zrobiliśmy wielki krok do przodu.
Ma pan na myśli Europejską Wspólnotę Energetyczną?
- Tak. To ona była unijną odpowiedzią na kryzysy. Jej promocją zajmowałem się od 2010 roku. Wspólny rynek energii, wspólne negocjacje z zewnętrznymi dostawcami to były główne cele Wspólnoty. Teraz przekształcamy ją w Unię Energetyczną. Droga do zakończenia jej budowy jest jeszcze daleka, ale z pewnością zmierzamy w dobrym kierunku.
To znaczy?
- Nie ma wątpliwości: potrafimy coraz lepiej ratować się w sytuacjach kryzysowych. A rozporządzenie o Bezpieczeństwie Dostaw Gazu, za które odpowiadam przed Parlamentem Europejskim, podnosi solidarność w dziedzinie dostaw energii do realnych zobowiązań wynikających z litery prawa europejskiego: do udzielania sobie wzajemnego wsparcia, do zawierania transparentnych umów na dostawy gazu, do wybudowania brakujących połączeń transgranicznych. Chodzi też o to, żeby ceny gazu w krajach unijnych zostały wyrównane. No i o to, co bardzo ważne: żebyśmy zaczęli wspólnie, jako Unia Europejska, kupować gaz od dostawców zewnętrznych.
Są na to szanse?
- Są. Organizujemy właśnie grupę firm Europy Centralnej i Wschodniej, która kupowałaby płynny gaz w Stanach Zjednoczonych. To dopiero początek. Tworząc podobne grupy zakupowe, chcielibyśmy wzmocnić naszą pozycję negocjacyjną także na rynku wschodnim. Tak, by zażegnać niebezpieczeństwo wykorzystywania w przyszłości kwestii dostaw gazu jako broni politycznej.
Mówi się o sukcesie paryskiej konferencji klimatycznej. A to dlatego, że po raz pierwszy osiągnięto porozumienie w skali globalnej. Jak te deklaracje mogą wpłynąć na rolę Unii w globalnym procesie ograniczania zmian klimatu?
- Jestem przekonany, że Unia Europejska nie będzie zaostrzała swoich celów klimatycznych. Będę się o to starał także jako przewodniczący Komisji Przemysłu, Badań Naukowych i Energii Parlamentu Europejskiego. Wystarczy to, co zaproponowaliśmy do tej pory.
- Gdy zsumujemy wszystkie zobowiązania, które dobrowolnie przyjęli na siebie uczestnicy konferencji w Paryżu, okaże się, że nie uda się ograniczyć wzrostu średniej, globalnej temperatury do przyjętych jako cel 20°C. Wciąż będzie nam więc za gorąco! Owszem, trzeba zaostrzyć wymagania klimatyczne. Ale nie w Europie!
To jak żądać tego od innych?
- My i tak wymagamy od siebie znacznie więcej niż inni, więcej niż Amerykanie czy Chińczycy. Nasze czterdziestoprocentowe ograniczenie emisji dwutlenku węgla do roku 2030 to naprawdę wielki cel. Nie można już iść dalej.
- Poza tym porozumienie musi być jeszcze ratyfikowane. Nie sądzę, by był z tym kłopot w Unii. A reszta świata? Protokół z Kioto nie został ratyfikowany... Za porozumieniem paryskim de facto nie stoją konkretne przepisy prawa międzynarodowego.
- Unia Europejska na pewno wypełni swoje zobowiązania. Ale musimy dopilnować, by i inni dotrzymali słowa. Pomogą nam zaplanowane, regularne, przeprowadzane co kilka lat przeglądy wypełniania zobowiązań.
W sumie jak więc pan ocenia wyniki paryskiej konferencji?
- Najkrócej rzecz ujmując: to był wielki sukces Europy! Bo cały świat zdał sobie sprawę z tego, że zagrożenie istnieje. I że trzeba z nim walczyć. Unia to robi. Jesteśmy zdecydowanym liderem. Szybciej jednak już nie pójdziemy, jeśli chcemy zachować konkurencyjność naszej gospodarki.
Zapytam zatem teraz, skoro już sam pan do tego nawiązał: w jakim stanie znajduje się obecnie europejska gospodarka?
- Nie ruszyliśmy z miejsca tak, jak chcieliśmy ruszyć. Wzrost rzędu 1 czy 1,5 proc. rocznie to grubo za mało. Na szczęście kraje naszej części Europy mają wyniki nieco lepsze. Wśród nich także Polska, ze wzrostem 3,5-4 proc. Ale to i tak za mało. Potrzebujemy 5-6, by naprawdę gonić najlepszych, intensywnie tworzyć nowe miejsca pracy.
- Powiedzmy sobie jednak szczerze: ten rozpęd europejskiej gospodarki jest hamowany także przez zagrożenia pojawiające się w innych częściach świata. Głęboki kryzys przechodzi cała Ameryka Południowa. Ciągle słyszymy o problemach gospodarki chińskiej; jej przyszłość nie jest dziś przecież pewna.
Co pan zatem proponuje?
- Musimy robić swoje. Na przykład konsekwentnie stawiać na innowacyjność - to będzie jeden z tematów VIII Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
O tym mówi się od dawna. Jakiś nowy pomysł...?
- Po raz pierwszy będziemy mówili na katowickim Kongresie o start-upach, czyli innowacjach pochodzących ze świata młodych firm; także tych małych, kilkuosobowych. To one mogą dać napęd całej gospodarce. Bazą europejskiego przemysłu musi też być energetyka.
Ceny energii zadecydują o konkurencyjności unijnej gospodarki. O tym także nie zapomnimy w trakcie kongresowej debaty. I w końcu musimy stworzyć Unię Cyfrową z prawdziwego zdarzenia. Potrzebna nam nowa rewolucja przemysłowa napędzana nie parą, prądem czy komputerem, a wielkimi zbiorami danych, szybką i bezpieczną łącznością, sprawną chmurą obliczeniową.
Kongres, choć z nazwy i idei jest europejski, już dawno wyszedł poza granice Starego Kontynentu. W tym roku jego uczestnicy staną przed szczególnie trudnym testem...
- Globalne zagrożenia będą tematem jego sesji inauguracyjnej. Już to mówiłem: w ważnych dla naszego kontynentu sprawach jest raczej gorzej niż rok temu. Skoro tak, to tym bardziej warto w Katowicach, na Europejskim Kongresie Gospodarczym, zadać podstawowe pytania: o globalizację, o świat, który stanął na rozdrożu. O to, co można zrobić, by uratować go przed wielowymiarowym kryzysem. Wszyscy czujemy, że jest blisko...
Chodzi o spojrzenie na Europę z lotu ptaka?
- A może nawet z kosmosu na całą planetę. Musimy zastanowić się, jak powstrzymać złe tendencje. Te trawią demokrację, która wszak targana populizmem nie zawsze przynosi dobre skutki. Pamiętamy, że demokracja kiedyś skończyła się faszyzmem... Jak ograniczyć agresywną ekspansję koncernów przemysłowych, które na przykład w Trzecim Świecie nie poczuwają się do odpowiedzialności społecznej czy środowiskowej i bezwzględnie demolują i trawią zasoby Afryki czy Ameryki Południowej?
- Wspomniałem o cyfryzacji. W tym kontekście musimy zadać pytanie, co zrobić, by nie obróciły się przeciw nam nasze ogromne możliwości techniczne. Przecież wiadomo, że terroryści z internetu i telefonów komórkowych korzystają równie łatwo jak wszyscy obywatele. Hejt króluje w sieci, obnażamy i napędzamy swoje agresywne, zawistne skłonności.
Czego więc potrzebuje Europa?
- Wizji! Przywołam doświadczenia naszych partnerów zza Atlantyku, Amerykanów. Oto przed pięćdziesięciu pięciu laty Stany Zjednoczone stały na rozdrożu; czas był jeszcze powojenny, trwała zimna wojna... Wtedy powstał, wydawałoby się zupełnie niewyobrażalny, kosmiczny program "Apollo".
Amerykanie ogłosili światu, że w ciągu dekady wylądują na Księżycu. I gdy to uczynili, nie mogli się już wycofać. A po dziewięciu latach Amerykanin rzeczywiście stanął na powierzchni Srebrnego Globu. Stany Zjednoczone zapewniły sobie w ten sposób przewagę technologiczną, przemysłową, gospodarczą, także w jakimś sensie społeczną, na następne półwiecze. My również musimy pomyśleć o tego rodzaju programie w skali europejskiej, o przedsięwzięciu, które by nas połączyło.
Stać nas na to?
- W Europie już przecież udało się dokonać rzeczy nadzwyczajnych. Europejczycy, po kataklizmach pierwszej i drugiej wojny światowej, stworzyli Unię Europejską. Taki wydawałoby się abstrakcyjny plan: dość, koniec z wojną - powiódł się! Tak, jak Amerykanom udał się wielki plan technologiczny. Pomyślmy zatem o tym, co dziś mogłoby nas zintegrować, co mogłoby nam dać napęd na następne dziesięciolecia. W skali świata, w skali Europy i w skali takiego kraju, jakim jest Polska.
Czy to możliwe, by choćby zalążek takiej idei powstał na katowickim Kongresie?
- Takie idee definiuje się przez lata, przez lata się o nich myśli. A potem nagle pojawia się jedno hasło, które wszystkich unosi i które wszyscy rozumieją. To nie musi wydarzyć się w Katowicach. Ale próbujmy; na pewno zbliżymy się w ten sposób do wspólnej myśli o przyszłości Polski i Europy...
Rozmawiał Zbigniew Konarski
Więcej informacji w portalu "Wirtualny Nowy Przemysł"