Karuzela z prezesami
Już niedługo w ruch pójdzie karuzela z prezesami. Tym razem skręci w prawo. Żelazna miotła władzy wymiecie z foteli mianowane przez SLD zarządy i rady nadzorcze. Do wzięcia będzie kilka tysięcy ciepłych, dobrze płatnych posadek.
Jak powiedział klasyk - każda rewolucja zapewnia milion nowych posad. W Polsce, żeby zapewnić "swoim" dostęp do władzy, nie trzeba odwoływać się do tak gwałtownych środków. Po każdych wyborach do obsadzenia jest ok. 200 tys. stanowisk w administracji publicznej i szczególnie cenne z punktu widzenia nowej władzy fotele i stołki w firmach i spółkach zależnych od Skarbu Państwa. Pula tych ostatnich w minionych latach znacznie się zmniejszyła, ale i tak do wzięcia jest jeszcze kilka tysięcy posad. W gestii Skarbu Państwa znajduje się jeszcze kilkaset przedsiębiorstw, co przemnożone przez trzy-cztery fotele dla zarządu i siedem stołków w radzie nadzorczej daje całkiem jeszcze pokaźną liczbę stanowisk do objęcia.
Przechowalnie na drugi garnitur
Spółki z udziałem Skarbu Państwa to przechowalnia dla drugiego garnituru polityków oraz dla tych, którzy z różnych względów wypadli z obiegu. Słynny niegdyś Aleksander Nauman, kiedy stracił stanowisko szefa Narodowego Funduszu Zdrowia, schronienie znalazł w kontrolowanym przez państwo Ciechu, w którym dostał stanowisko specjalisty ds. handlu zagranicznego farmaceutykami.
Oczywiście do kierowania spółkami państwowymi delegowani są najlepsi fachowcy, ludzie doświadczeni, niebojących się nowych wyzwań. Po poprzednich wyborach w gabinecie prezesa Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa rozsiadł się Stanisław Dobrzański, były minister obrony za czasów pierwszej koalicji SLD-PSL, który położył niemałe zasługi w kojarzeniu rządu po wyborach 2001 r. Sam do Sejmu się nie załapał. Dostał za to na pociechę posadę w potężnym przedsiębiorstwie państwowym. Minister skarbu, pytany o kompetencje nowego prezesa, który nie miał żadnego doświadczenia w zarządzaniu tak dużą firmą, odpowiedział po prostu, że "Staszek chciał się sprawdzić w biznesie".
Wielki kadrowy
Szefem resortu skarbu był wówczas Wiesław Kaczmarek, nazywany Wielkim Kadrowym. W 2002 r. w kierowanym przez niego ministerstwie powstał słynny raport otwarcia ujawniający szereg patologii, jakich dopuścili się w zarządzaniu państwowym majątkiem prezesi mianowani przez poprzednią władzę. Niechlujnie napisany, sprzeczny, w wielu miejscach nieprawdziwy - co ustalił później NIK - dokument stał się podstawą do przeprowadzenia wielkiej czystki w zarządach spółek państwowych.
Posady stracili szefowie wszystkich dużych spółek: PGNiG, PKN Orlen, Poczty Polskiej, Nafty Polskiej, Polskich Sieci Elektroenergetycznych, Ruchu, Totalizatora Sportowego, Zelmera, Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów Naftowych, KGHM i wielu, wielu innych. Ich miejsce zajęli mianowani według partyjnego klucza "fachowcy".
Teraz to oni muszą pakować manatki. Za kilka miesięcy karuzela z prezesami zacznie się kręcić w prawą stronę. PO i PiS, kandydaci do objęcia władzy, nie ukrywają, że uporządkowanie sytuacji w dobrach państwowych leży im na sercu.
"Tam, gdzie są fachowcy, ludzie kompetentni, a nie z politycznego nadania - nie ma się czego bać. Ci, których jedyną zaletą jest partyjna legitymacja, będą musieli odejść" - mówił w wywiadzie prasowym Zbigniew Chlebowski, wiceszef klubu parlamentarnego PO.
Nowy szef resortu skarbu będzie miał twardy orzech do zgryzienia. Bo co np. zrobić z takim Andrzejem Liboldem, prezesem Zelmera, kojarzonym z poprzednią władzą, której kiedyś mocno się podlizywał. Kilka lat temu rzeszowski NIK napisał o nim, że "Andrzej Libold przekazał ministrowi skarbu państwa do raportu otwarcia nierzetelne lub niezgodne z prawdą informacje dotyczące spółki". Kartotekę Libolda obciąża też pożyczka w wysokości 100 tys. zł, jakiej udzielił Wiesławowi Ciesielskiemu, ówczesnemu podkarpackiemu baronowi SLD, późniejszemu wiceministrowi finansów, na kampanię wyborczą. Z drugiej strony dał się poznać jako sprawny menedżer, któremu udało się wyprowadzić na prostą podupadającego Zelmera i pomyślnie wprowadzić firmę na giełdę.
Nie ma raczej wątpliwości co do losów prezesa PKN Orlem. Powszechnie mówi się, że ma go zastąpić Rafał Zagórny z PO. Z pewnością nie porządzi długo wybrany niedawno zarząd KGHM Polska Miedź, joker w talii, jaką dysponuje minister skarbu, najbogatsza spółka kontrolowana przez państwo. Pakować mogą się też szefowie Totalizatora Sportowego, Poczty Polskiej, Lasów Państwowych, Polskich Portów Lotniczych, Banku Gospodarstwa Krajowego, być może także BGŻ. Policzone są dni osławionej Energii, bastionu SLD w energetyce. Swego wcale nie może być pewien prezes częściowo sprywatyzowanego PKO BP.
Jak widać nowego ministra czeka dużo pracy.
Usadzenie swojego człowieka w fotelu prezesa to dopiero uchwycenie przyczółka w zdobywanej firmie. Za nowym szefem stopniowo wchodzą do niej typowani wedle partyjnego klucza menedżerowie niższego szczebla, do sprzątaczki włącznie.
Jak partie szykujące się do objęcia władzy zapatrują się na własność państwową?
PO głosi hasło "jak najmniej państwa w gospodarce". Partia dzieli spółki Skarbu Państwa na cztery grupy: strategiczne z punktu widzenia narodowych interesów, a więc PGNiG, Naftoport, Naftobazy, PSE - tu państwo zachowa pełną kontrolę. Podobnie, jak w przypadku BGK i Totalizatora, które PO uważa za ważne z punktu widzenia realizacji pewnych celów społecznych. W trzeciej grupie znalazłyby się małe, niesprywatyzowane jeszcze firmy o statusie przedsiębiorstw państwowych oraz spółki Skarbu Państwa, które skarb oddałyby samorządom. Do ostatniego worka Platforma chce wrzucić wszystkie pozostałe firmy, które zamierza jak najszybciej sprywatyzować.
PiS jest za ściślejszą kontrolą państwa nad niektórymi firmami. Opowiada się za utrzymaniem państwowej własności w firmach paliwowych (gaz, ropa), energetycznych i BGK. Sprzeciwia się dalszej prywatyzacji PKO BP (teraz państwo ma w banku 51 proc. udziałów) i KGHM (43 proc. akcji) Broni większościowych udziałów państwa w Polskim Holdingu Farmaceutycznym, holdingu energetycznym BOT i Grupie Lotos.