Każdy ma swój pomysł na ratowanie euro
W trwającym już cztery lata meczu pomiędzy politykami i rynkami finansowymi piłka znowu jest po stronie tych pierwszych. I mają oni w końcu jakiś plan, a nawet całe mnóstwo planów, co może okazać się pewnym problemem.
Firewall - to słowo, które tłumaczy się jako ściana przeciwogniowa, elektryzuje dziś w Europie wszystkich. Mówiąc obrazowo, to ściana ułożona z pieniędzy, która ma spowodować, że nawet bankructwo Grecji i jej wyjście ze strefy euro nie spowoduje katastrofy w unii walutowej. Te pieniądze mogłyby być rzucone na wykup obligacji włoskich lub hiszpańskich, których oprocentowanie - w przypadku wyjścia Grecji - na pewno poszybowałoby w górę, mogłyby być rzucone na pomoc bankom, albo bezpośrednio na plan ratunkowy dla rządów, które nie radzą sobie z obsługą zadłużenia. Tych celów jednak jest za dużo, a zapora za mała.
Najbliższe tygodnie upłyną zatem europejskim politykom na zastanawianiu się gdzie jest najgorzej i gdzie najpierw uderzą "spekulanci". Dyskutowano o tym w weekend podczas szczytu G8 w Camp David. Charakterystyczne, że kapitan drużyny, Barack Obama, z największą uwagą słuchał nowego gracza na boisku - Françoisa Hollande'a, a także tradycyjnie już Davida Camerona. Z pozycji napastnika zdjęta została za to Angela Merkel, która, wspólnie z wysłanym właśnie na ławkę rezerwowych Nicolasem Sarkozym, wymyśliła pakt fiskalny - międzyrządowy traktat, który stał się martwy zanim jeszcze wszedł w życie.
Przekonywanie Merkel, żeby oddała piłkę komuś innemu dopiero się zaczęło. Kolejnym etapem będzie nieformalny szczyt przywódców UE 23 maja. 31 maja odbędzie się zaś referendum, w którym Irlandczycy odrzucą zapewne kolejny niezrozumiały dla nich dokument europejski. I bez znaczenia będzie, że tym razem to sam wielki pakt fiskalny, którego nieprzyjęcie pozbawi ich pomocy ze strony funduszy ratunkowych. Europejski Mechanizm Stabilizacyjny (ESM) zacznie zaś działać dzień później - 1 czerwca.
Posiedzenie Europejskiego Banku Centralnego 6 czerwca, to ostatnia szansa, na prewencyjne decyzje przed greckimi wyborami 17 czerwca. Gdyby wbrew ostatnim sondażom i instynktowi samozachowawczemu Grecy dali większość radykalnej lewicy, która chce odrzucenia programu oszczędnościowego, sytuację może próbować ratować amerykański FED na posiedzeniu 20 czerwca, ale kluczowy i tak będzie poświęcony wzrostowi szczyt unijny 28 i 29 czerwca.
Najpóźniej wtedy wszystkie pomysły, które teraz są jeszcze dość luźne, muszą być zebrane w spójną całość. Całość na tyle wiarygodną, aby rynki finansowe nie zareagowały paniką. Na razie jednak stanowiska są rozbieżne. Komunikat końcowy szczytu G8 można przecież streścić tak: chcemy "promować wzrost i miejsca pracy"... każdy na swój sposób.
Jeśli wierzyć przeciekom najwięcej chciałby François Hollande. Po pierwsze podatek od transakcji finansowych w całej Europie, po drugie - euroobligacje i po trzecie - co sam przyznał na konferencji w Waszyngtonie - dokapitalizowanie hiszpańskich banków poprzez mechanizm europejskiej solidarności.
Mniej zachłanny jest premier Włoch - Mario Monti. Docelowo popiera euroobligacje, ale chciałby najpierw przetestować podobny instrument w mniejszej skali - do finansowania wspólnych projektów UE. Popiera także dokapitalizowanie banków, a na razie mówi o paneuropejskim funduszu, który miałby zagwarantować depozyty bankowe osób fizycznych.
W najtrudniejszej sytuacji jest oczywiście Angela Merkel. Jak ognia boi się euroobligacji i bezpośrednich transferów na rzecz peryferii strefy euro. Nie może jednak ciągle mówić o cięciach i oddłużaniu, skoro wszyscy inni szukają wzrostu. Niemcy zdecydowały się zatem już tak fanatycznie nie oszczędzać, tylko zwiększyć płace i konsumpcję, co może pośrednio pomóc zagrożonym krajom strefy euro.
Premier Wielkiej Brytanii David Cameron, który nie podpisując paktu fiskalnego, patrzy na całą sytuację z boku, może pozwolić sobie na szczerość. Dlatego domaga się od strefy euro reform, bo brytyjski eksport słabnie i jednocześnie sabotuje uchwalenie podatku od transakcji finansowych, bo to uderzyłoby w londyńskie City.
W jeszcze bardziej komfortowej sytuacji jest polski minister finansów Jacek Rostowski. Jako szef resortu finansów średniej wielkości kraju, który ma wzrost gospodarczy, a nie należy do strefy euro, może bez żadnej politycznej poprawności mówić o jej reformach.
"EBC powinien już teraz ogłosić, iż w razie wyjścia Grecji z eurostrefy będzie gotów skupować każdą ilość obligacji pozostałych państw strefy przez wyznaczony z góry czas, np. 12 lub 18 miesięcy", napisał Rostowski w tekście w poniedziałkowym "Financal Times".
Polski minister finansów pokazał nawet ścieżkę do ominięcia przeszkód formalno-prawnych. Dziś bowiem Europejski Bank Centralny nie może skupywać długu państw, tylko ucieka się do protez w rodzaju dokapitalizowania banków, które następnie część pieniędzy przeznaczają na zakup obligacji państwowych.
"Były prezes EBC Jean-Claude Trichet, inaugurując podobną interwencję na dużą skalę w sierpniu ubiegłego roku, argumentował, że w warunkach, w których nie można posłużyć się normalnymi instrumentami polityki pieniężnej, EBC posiadając mandat do jej ustalania ma prawo naprawy tych warunków", przekonuje Rostowski w swoim tekście.
I rzeczywiście, w razie gdyby strefa euro była zagrożona, nikt raczej nie będzie zwracał uwagi na traktaty. Tu jednak rodzi się dość oczywiste pytanie: lepiej jest zapobiegać, czy leczyć? Nie wiemy, co prawda, kto wygra greckie wybory, ale gdyby ich efektem było wstrzymanie wypłat dla tego kraju, zaplanowanych na koniec czerwca, a później bankructwo i opuszczenie strefy euro, to dość łatwo sobie wyobrazić, jak to wpłynie na rynki.
Może więc uprzedzając te wydarzenia zadeklarować wcześniej, że EBC będzie bez ograniczeń kupował obligacje zagrożonych krajów strefy euro. Nie przez 12 miesięcy i nie tylko w przypadku wyjścia Grecji - jak chce minister Rostowski, ale w sposób nieograniczony? Od jesieni zeszłego roku pisze o tym Piotr Kuczyński - główny analityk Domu Inwestycyjnego Xelion.
"EBC powinien poinformować (znajdzie jakieś prawne wyjście z układowego zakazu), że będzie skupował bez ograniczeń obligacje (drukował euro). Jak zawsze twierdziłem taka deklaracja spuściłaby parę z rynku długu, a ECB nie wydrukowałby zapewne ani jednego euro. Kto by chciał walczyć z drukarkami?", pisał na blogu 19 kwietnia.
Oczywiście, taka pacyfikacja rynków finansowych, mimo że jest chyba jedynym skutecznym rozwiązaniem, niesie ze sobą ogromną pokusę nadużycia. Jaką motywację do reform mieliby politycy jeśli nie zagrażałoby im już duże oprocentowanie obligacji? Mogliby dalej zadłużać swoje kraje, a wszyscy zapłacilibyśmy za to dużą inflacją. Owe złe rynki finansowe to bowiem nie tylko bankierzy, ale także fundusze emerytalne i inwestycyjne zwykłych Europejczyków.
Dlatego nawet jeśli na tle prawdopodobnego dziś wyjścia Grecji ze strefy euro do gry na całego włączy się także Europejski Bank Centralny i różni zwolennicy stymulowania, to dobrze by było gdyby zaraz po tym inicjatywę przejęła jednak Angela Merkel ze swoim nudnym, ale jedynym skutecznym w długim terminie programem oddłużania i spłacania długów, które narosły w ciągu wielu lat.
Marek Pielach
Biznes INTERIA.PL na Facebooku. Dołącz do nas i bądź na bieżąco z informacjami gospodarczymi