Koronawirus mocno osłabi gospodarkę

Analitycy tną prognozy dla Polski ostra brzytwą, a to dopiero początek. Przyczyna jest oczywista - epidemia koronawirusa rozlewa się szeroko po Europie, a zaczyna w Polsce. Analitycy mBanku obniżyli prognozę wzrostu naszego PKB do 1,6 proc. w tym roku. A NBP twierdzi, że nasza gospodarka będzie rosła dwa razy szybciej.

Wirus rozprzestrzenia się po Europie szybko i trudno tego nie zauważać. Znacznie trudniej jednak prognozować co w związku z epidemią stanie się w gospodarce. Oczywiście jej ostateczny wpływ będzie zależeć od tego, jak szybko zostanie ona opanowana. A tego nie wiemy.  

Ale wiadomo, że przez pewien czas - dłuższy lub krótszy - aktywność gospodarcza mocno osłabnie, a takie sektory jak turystyka, transport, czy związane z nimi usługi czeka kompletna zapaść. Na jak długo - nie sposób przewidzieć.

W oczekiwaniu na kolejne dane

W Polsce pierwszego pacjenta zarażonego koronawirusem zdiagnozowano 4 marca. Jak na dziś przyrost zachorowań - do 17 - jest szybszy niż pokazują to wykresy tzw. krzywej logarytmicznej, uważanej za wzorzec przez epidemiologów. Czy gospodarka już "odczuwa" epidemię? Dane za ten miesiąc wiele pokażą, ale poznamy je dopiero w połowie kwietnia.

Reklama

- Poruszamy się jeszcze po omacku, ale wiemy już w jakim kierunku idziemy. Nie wiemy jeszcze, gdzie się zatrzymamy, musimy zobaczyć dane - mówi Interii Marcin Mazurek, analityk mBanku i współautor prognozy, dodając że kolejne dane z gospodarki będą powodować kolejne rewizje prognoz.

"Zakładamy, że aktywność gospodarcza będzie (...) powoli wracać do normalności w II połowie roku; typowe "U-kształtne" ożywienie. Obecnie ryzyka rozkładają się jednak w kierunku wolniejszego ożywienia i nieco opieszałej akomodacji monetarnej" - napisali analitycy mBanku w uzasadnieniu zmiany prognozy.

Analitycy innych banków także zapowiadają rewizję w dół prognoz wzrostu gospodarczego w Polsce.

- Jesteśmy w trakcie rewizji naszej prognozy wzrostu gospodarczego w tym roku, wynoszącej 2,7 proc., z powodu pogorszenia globalnego i koronawirusa. Rewizję ogłosimy w poniedziałek za tydzień - powiedział Interii Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska.

Tymczasem równocześnie w poniedziałek Narodowy Bank Polski przedstawił projekcję PKB i inflacji na kilka kolejnych kwartałów. Projekcja przewiduje, że polska gospodarka urośnie w tym roku o 3,2 proc., a inflacja liczona rok do roku wyniesie 3,7 proc.

- Jest oczywiste, że będziemy mieli niższa inflację i wyraźnie niższy wzrost PKB w tym, i prawdopodobnie w przyszłym roku - powiedział Jakub Borowski.

Problem z projekcjami

Przedstawiciele Departamentu Analiz Ekonomicznych NBP przyznają: nie wzięliśmy pod uwagę wszystkich ryzyk związanych z epidemią koronawirusa.    

- Cały czas wierzymy w nasz scenariusz bazowy, w którym wpływ epidemii na nasz PKB jest ograniczony. Jeśli ryzyka się zmaterializują, będziemy mieli prawdopodobnie dużo niższe oddziaływanie inflacji - powiedział podczas prezentacji projekcji dyrektor departamentu Piotr Szpunar.

- Skala niepewności jest bardzo wysoka, dziś niektóre zespoły obniżają prognozy PKB na ten rok, a kto wie, czy za parę tygodni nie będą podwyższać. Jeśli się okaże, że obecne problemy zostaną opanowane, to będą zmieniać prognozy - dodał.

Przyznał jednak, że dla obecnej projekcji istnieją duże ryzyka "w dół", a to znaczy, że jest prawdopodobnie, iż wzrost i inflacja będą niższe. Następną projekcję NBP ogłosi w lipcu.

- Projekcja NBP pojawiła się w bardzo nieszczęśliwym momencie. Zdezaktualizowała się już na starcie - ocenił Jakub Borowski.

NBP ma kłopoty z projekcjami. W poprzedniej projekcji, ogłoszonej w listopadzie 2019 roku, NBP nie przewidział wysokiego skoku inflacji w grudniu 2019 i w styczniu tego roku.

Jeśli inflacja nie wzrosła jeszcze bardziej w lutym (dane poznamy za tydzień), NBP i tak już pomylił się o prawie punkt procentowy. Teraz prognozę inflacji na koniec roku podniósł z wcześniejszych 2,8 proc. do 3,7 proc. Dlaczego NBP "nie zauważył" narastającego wzrostu cen?

- Mieliśmy do czynienia ze wzrostem inflacji, na co złożyły się szoki regulacyjne i podażowe - tłumaczył dyrektor Szpunar.

I dodał, że najbardziej do wzrostu cen ogółem przyłożył się wzrost cen żywności, a ten spowodowany był epidemią ASF oraz nieurodzajem w lecie. Do tego doszły podwyżki cen prądu, większy od zapowiadanego wzrost akcyzy na papierosy i alkohol, oraz opłaty za wywóz śmieci.

- Są to czynniki poza wpływem oddziaływania polityki pieniężnej - powiedział dyrektor Piotr Szpunar.

Ostrożni konsumenci

Ale NBP nie doszacował także wpływu na inflację strumieni pieniędzy, które trafiły do konsumentów, zarówno w postaci wzrostu wynagrodzeń, jak też w postaci programów rządowych, jak 500+.

To spowodowało, że "szok podażowy", jak np. wzrost cen schabu, spotkał się z gotowością konsumentów do zapłacenia za schabowego więcej. Gdyby - jak w przypadku wielu innych "szoków podażowych" - nastąpiło skurczenie się popytu przy wyższych cenach, mogłyby one wrócić do równowagi. Ale skoro popyt się nie skurczył, "szok podażowy" mógł utrwalić wyższe ceny.

W ostatnim kwartale zeszłego roku - co potwierdzają zresztą dane GUS - konsumenci stali się bardziej powściągliwi. Nie wydawali tak dużo pieniędzy, a to osłabiło wzrost polskiej gospodarki. Ale ich pieniądze wciąż czekają zgromadzone na rachunkach bieżących w bankach, gdzie tracą na wartości Czy i kiedy konsumenci zdecydują się je wydać - nie wiemy. Jeśli się zdecydują, PKB osłabnie mniej, ale ceny podskoczą. Jeśli nie - ceny nie będą rosły szybciej, ale gospodarka będzie mocniej słabła.

O ile do niedawna żyliśmy w strachu przed widmem szalejących cen, obecnie ekonomiści są raczej skłonni przyznawać, że epidemia koronawirusa wpłynie na powściągnięcie ich wzrostu.

"Wraz ze spadkiem dynamiki PKB szybko zacznie obniżać się inflacja. Dopalaczem i jednocześnie czynnikiem wyrównującym ,,górkę'' inflacyjną z I połowy roku będą ceny paliw i usług związanych z transportem, turystyką i rekreacją. Nie można wykluczyć globalnie niższych cen żywności (sytuację w tym zakresie monitorujemy na bieżąco). Rewidujemy średnioroczną inflację z 3,8 do 3,2 proc., z ryzykiem w dół" - napisali analitycy mBanku.

Generalnie właśnie tak powinno być. Ale wpływ epidemii na ceny też nie jest oczywisty. Spadek cen ropy do poniżej 30 dolarów za baryłkę, jaki widzimy dziś, będzie w oczywisty sposób wpływał na spadek cen. Podobnie może być ze zużyciem energii, surowców itp.   

Ale z drugiej strony możliwy jest także scenariusz, kiedy dojdzie do silnych "szoków podażowych" podobnych do tego, jaki widzimy w przypadku ASF. Załóżmy, że z powodów sanitarnych zamkniętych zostanie spory odsetek piekarni lub mleczarni. Podaż chleba, mleka, masła czy sera znacznie się zmniejszy. Oczywiste jest, że wtedy ceny podskoczą. A nawet hospitalizowani w zakładach publicznej służby zdrowia muszą przecież coś jeść.

Przedstawiciele NBP tłumaczą, że wpływ koronawirusa na gospodarkę jest jeszcze bardzo trudny do oceny, bo nie ma danych. I podtrzymują starą tezę: "Źródła niepewności są w warunkach zewnętrznych. Nie ma żadnych nierównowag w Polskiej gospodarce". 

Szkoda, że bank centralny przedstawił już drugą z kolei projekcję, która - najpewniej - znów minie się z rzeczywistością. Ostatecznie ta właśnie instytucja ma największy potencjał w kraju, żeby dawać odpowiedzi na najbardziej istotne pytania dotyczące gospodarki.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: PKB | polska gospodarka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »