Koronawirus może zablokować nasz system opieki zdrowotnej
Główne niebezpieczeństwo związane z wirusem Wuhan polega na tym, że na skutek zakażenia w krótkim czasie może zachorować duża liczba ludzi, co grozi zakorkowaniem systemu opieki medycznej - powiedział PAP dr Paweł Grzesiowski. Specjalista zwrócił uwagę, że obawiamy się koronawirusa Wuhan, natomiast ignorujemy zagrożenie, jakie stwarza grypa sezonowa. Tymczasem jak podaje"Fakt", powołując się na najnowsze dane Narodowego Funduszu Zdrowia, w ub.r. z powodu niestawiania się u specjalisty lekarze nie udzielili 17 milionów porad.
- Wirus Wuhan jest jednak nowym patogenem - a to oznacza, że prawie nikt nie ma przeciw niemu odporności. I nie wiemy wciąż, jak bardzo jest niebezpieczny, bo nie wolno oceniać śmiertelności na podstawie wczesnych etapów epidemii - podkreśla dr Grzesiowski, wykładowca Szkoły Zdrowia Publicznego CMKP i prezes Fundacji Instytut Profilaktyki Zakażeń.
Z danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) wynika, że co roku około 700 mln osób choruje z powodu grypy sezonowej, a spośród nich umiera 0,1 proc., co oznacza 700 tys. zgonów rocznie. "Jednak epidemia grypy nie budzi tak dużego lęku, występuje bowiem od stu lat i wszyscy się do niej w zasadzie przyzwyczaili. Poza tym część osób przechorowała grypę i może być uodporniona na niektóre szczepy tego wirusa" - tłumaczy dr Paweł Grzesiowski.
Nie obawia się on - jak powiedział - że jeśli epidemia nadal będzie się rozprzestrzeniać, to z powodu wirusa Wuhan będą umierać tysiące ludzi. "Problem jest wtedy, gdy w krótkim czasie zachoruje duża liczba ludzi, bo to grozi zablokowaniem każdego systemu opieki zdrowotnej. Żaden kraj nie jest przygotowany na - przykładowo - 100 tysięcy nowych pacjentów, wymagających hospitalizacji w ciągu w ciągu miesiąca.
Skutek tego może być taki, że na oddziale intensywnej terapii zabraknie miejsca dla innych pacjentów w poważnym stanie, np. po zawale serca" - wyjaśnia specjalista. Nie wiadomo, jaka jest faktyczna śmiertelność oraz zachorowalność z powodu zakażenia koronawirusem Wuhan. Z danych oficjalnych wynika, że w Chinach od początku epidemii śmiertelność na skutek tej infekcji sięga 2,5 proc., choć może to wynikać bardziej z ograniczonych możliwości tamtejszej służby zdrowia, niż samej zjadliwości patogenu. "Na razie nie umarł ani jeden pacjent poza Chinami.
Zapewniono tym chorym opiekę, dzięki której zdrowieją lub już wyzdrowieli" - dodaje. Cześć specjalistów spoza Chin uważa, że faktyczna liczba chorych może być znacznie większa, niż wskazują na to oficjalne dane. Np. według ekspertów MRC Centre for Global Infectious Disease w London Imperial College liczba zakażeń jest nawet dwudziestokrotnie większa, niż podają chińskie władze sanitarne. Gdyby tak było - oznacza to, że faktyczna śmiertelność koronawirusa byłaby znacznie mniejsza - i wyniosłaby np. 0,1 proc., czyli byłaby na poziomie grypy sezonowej. - Uważam, że nie powinniśmy odnosić danych o śmiertelności z powodu wirusa Wuhan w Chinach do tego, co mogłoby się dziać w np. w Europie, gdzie jest inny poziom opieki medycznej - podkreśla dr Grzesiowski.
Jego zdaniem podobnie było w Meksyku, kiedy wybuchła świńska grypa. Początkowo śmiertelność była tam tak duża, jak w przypadku "hiszpanki" - największej jak dotąd pandemii grypy, która wybuchła w 1918 r. Początkowo jest takie nasilenie zachorowań, że niektórzy pacjenci mogą nie być w ogóle leczeni, co zawyża faktyczna śmiertelność patogenu.
Zdaniem specjalisty na razie nie widać też, żeby zakażenia koronawirusem Wuhan były coraz groźniejsze, bardziej niebezpieczne, niż jeszcze kilka dni temu. Jak mówi, z uwagą śledzimy nowe dane, np. podejrzenie w Niemczech wtórnego ogniska epidemii - co oznacza, że wirus z Chin został zawleczony na nasz kontynent i doszło do zakażenia nim osób, które nie przebywały w Chinach.
........................
Będą opłaty od pacjentów, którzy nie odwołują umówionych wcześniej wizyt? Rząd poważnie rozważa taką możliwość. Niestawianie się u lekarza specjalisty to poważny problem - informuje w czwartek "Fakt". Jak podaje gazeta, powołując się na najnowsze dane Narodowego Funduszu Zdrowia, w ub.r. z powodu niestawiania się u specjalisty lekarze nie udzielili 17 milionów porad, czyli "pół Polski niepotrzebnie czekało w kolejce do lekarza". "Największy problem dotyczy ambulatoryjnej opieki specjalistycznej, czyli świadczeń realizowanych przez lekarzy specjalistów, do których obecnie kolejki są najdłuższe. Ale zdarza się także, że pacjenci nie stawiają się na umówioną operację" - mówi "Faktowi" Renata Jażdż-Zaleska, prezes Specjalistycznego Centrum Medycznego im. św. Jana Pawła II w Polanicy-Zdroju. I - jak podkreśla - Polska wzorem innych krajów powinna wprowadzić przepisy dyscyplinujące pacjentów, np. kary finansowe".
Wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński przyznaje, że placówki medyczne zgłaszają resortowi problem niestawiania się na wizyty u specjalisty. - Jednym z rozwiązań, jakie postulują, jest wprowadzenie pewnej formy odpłatności za niestawienie się u specjalisty" - mówi. "Rozważamy różne możliwości rozwiązania tego problemu, tak by na tym rozwiązaniu skorzystało jak najwięcej pacjentów - dodaje