Koronawirus w Polsce. Właściciel Fakro: Nie mamy czasu na liczenie strat, trzeba przetrwać

- Przygotowane przez rząd narzędzia są skomplikowane i należy się im dobrze przyjrzeć, żeby później nie trzeba było zwracać otrzymanych pieniędzy. Bo kiedy kryzys związany z pandemia koronawirusem minie, to kontrole ruszą w pierwszej kolejności w dużych firmach, bo tam będzie można odzyskać więcej pieniędzy, doszukując się nieprawidłowości. Dlatego z dużą ostrożnością podchodzimy do korzystania z tej pomocy - mówi Interii Ryszard Florek, założyciel i prezes Fakro.

Co jeszcze w wywiadzie Interii mówi szef Fakro:

- W tym tygodniu podejmiemy decyzję czy skorzystamy z tarczy antykryzysowej. Na razie wzięliśmy się za produkcję maseczek, zabezpieczamy pracowników i minimalizujemy straty.

- Niestety, ekonomia w Polsce jest postrzegana przez pryzmat polityki. Politycy, żeby wygrać wybory, przygotowują rozwiązania skierowane do tych przedsiębiorców, których jest więcej i mogą oddać więcej głosów.

- Demagogia bierze górę nad ekonomią i rzetelnym podejściem do tego, kto najbardziej przyczynia się do rozwoju gospodarczego kraju. A to są duże firmy.  W państwach dobrze rozwiniętych ulgi i pomoc wędrują właśnie do tych firm.

Reklama

- W Polsce jest na odwrót. Pomoc kieruje się do tych, których jest więcej. To zwykły populizm wyborczy, bo w tych kalkulacjach nie bierze się pod uwagę tego, że dzięki dużym eksporterom małe firmy także będą miały pieniądze, żeby się rozwijać.

Dominika Pietrzyk, Interia: Z jakimi trudnościami boryka się Fakro w związku z epidemią koronawirusa?

Ryszard Florek, prezes Fakro: - Tych trudności jest bardzo wiele. To wysoka absencja pracowników w granicach 30 proc. załogi. Oprócz tego zmniejszona o ok. 30 proc. liczba zamówień, a zapowiada się, że będzie ich jeszcze mniej. To także konieczność dostosowania zakładu do obecnej sytuacji: produkcja maseczek dla pracowników, podział zakładu na strefy, ograniczenie poruszania się pracowników. Rozsunęliśmy także czas pomiędzy zmianami, żeby załoga nie mijała się w szatniach i na parkingach. Chodzi o ograniczenie do minimum kontaktów między pracownikami. Oczywiście stosujemy się do zaleceń rządu i staramy się je wprowadzać.

Produkujecie maseczki dla swoich pracowników?

- Tak, uruchomiliśmy linię do produkcji maseczek trójwarstwowych. Robimy je z certyfikowanego materiału. Linia łączy trzy warstwy, plisuje i tnie materiał, a resztę obszywamy ręcznie na maszynach. Teraz udoskonalimy produkcję i zastosujemy kabłąk, który sprawi, że materiał nie będzie dotykać do ust, a sama maseczka będzie lepiej przylegać do policzków.

Ile trwało uruchomienie linii produkcyjnej?

- Zajęło nam to około tygodnia. Jeden dzień na zaprojektowanie linii, drugi na rysunek, a kolejne na uruchomienie linii. To logistycznie złożony proces. Czekaliśmy także na surowce. Na początku szyliśmy maseczki z bawełny, ale one nie zapewniały takiego bezpieczeństwa. Teraz wykorzystujemy materiał certyfikowany, który mówiąc w uproszeniu, nie przepuszcza wirusa. Maseczki są przeznaczone dla naszych pracowników i dystrybutorów.

Czy pana firma jest już w stanie oszacować straty spowodowane pandemią koronawirusa?

- Nie robimy takich szacunków, bo nie mamy na to czasu. Na razie koncentrujemy się na minimalizacji strat. W pierwszej kolejności zabezpieczamy pracowników. Skupiamy się na tworzeniu reguł, przygotowaniu oznakowań na terenie zakładu, żeby wirus nie przeniósł się na członków załogi. Naszym głównym celem jest teraz ochrona naszych pracowników.

Ile jesteście w stanie wytrzymać w obecnych warunkach prowadzenia biznesu?

- Trudno powiedzieć. To zależy od tego, w jaki sposób rozwinie się sytuacja. Mamy uzgodnione linie kredytowe na najbliższe kilka miesięcy pracy, więc na razie nie powinno nam zabraknąć pieniędzy. Jeżeli wirus przedostanie się na teren zakładu, to będzie gorzej. Dopóki to się nie stanie, to przy podobnej absencji pracowników co teraz, firma działa na 60 proc. mocy produkcyjnej. Jesteśmy w stanie dalej tak funkcjonować. 

Fakro jest wiceliderem światowego rynku okien, a eksport to 70 proc. waszej sprzedaży. Jak układają się teraz relacje z zagranicznymi partnerami?

- Tu sytuacja wygląda nieco gorzej. Sprzedaż w kraju jakoś się kręci, ale eksport naszych produktów spada. Włochy, Hiszpania, Francja i Wielka Brytania są praktycznie zamknięte. Lepiej wygląda wymiana handlowa ze Szwecją i Holandią oraz z Europą Wschodnią. W tym ostatnim przypadku pojawia się jednak problem inflacji. Waluty w krajach naszych partnerów handlowych ze Wschodu szybko się dewaluują, więc niedługo nie będzie ich stać na nasze produkty.

Macie problemy z branżą logistyczną? Część kierowców boi się teraz wyjeżdżać za granicę.

- Są problemy z kierowcami, mają słuszne obawy, ale póki co nie odmawiają nam pracy. Płacimy im też dużo więcej za transporty, wyposażamy w maseczki i środki dezynfekcyjne. Zapewniamy także miejsce do kwarantanny przed następnym kursem. Chodzi o to, żeby kierowca po powrocie do kraju nie musiał wracać do domu z obawą, że może zakazić rodzinę. Na ogół wszyscy zaakceptowali te warunki i nie mamy problemu z wywiezieniem towaru za granicę. Nie doskwiera nam także przerwany łańcuch dostaw, bo bazujemy na polskich surowcach i nie mamy problemów z ich dostawą. Dysponujemy również zapasami, więc brak surowców nam nie zagraża.

Jak ocenia pan tarczę antykryzysową przedstawioną przez rząd?

- Trudno wypowiadać się na ten temat, bo ustawa jest świeża i ma ponad 150 stron. Nasi pracownicy ją analizują, ale w tym tygodniu podejmiemy decyzję, czy z niej skorzystamy.  

Z których propozycji zawartych w rządowym pakiecie antykryzysowym skorzysta pan jako przedsiębiorca? Rozwiązania zawarte w specustawie zostały przygotowane głównie pod kątem małych i mikroprzedsiębiorców.

- Wiadomo, że polityka odgrywa tu dużą rolę i mówi się do tych, których jest więcej jako wyborców. A biznesu zarobkowego jest w Polsce więcej. Gospodarkę nakręcają jednak duże firmy, które eksportują towar za granicę i dzięki temu generują zamówienia dla biznesu wtórnego. Polityka rządu w tym przypadku trochę odbiega od ekonomii.

Czy wobec tego, pana zdaniem rząd powinien bardziej skupić się na ochronie dużych, krajowych championów biznesu? Grupa Fakro zatrudnia ponad 4 tys. osób, a spółka jest oparta w 100 proc. na polskim kapitale.

- Niestety, ekonomia w Polsce jest postrzegana przez pryzmat polityki. Politycy, żeby wygrać wybory, przygotowują rozwiązania skierowane do tych przedsiębiorców, których jest więcej i mogą oddać więcej głosów. Prawidła światowej ekonomii są mniej znane obywatelom. Polacy tego nie czują. Dlatego demagogia bierze górę nad ekonomią i rzetelnym podejściem do tego, kto najbardziej przyczynia się do rozwoju gospodarczego kraju. A to są duże firmy.

- Pieniądze trafiają do danej wspólnoty ekonomicznej dzięki eksporterom produktów i usług. Mogą to być zarówno małe jak i duże firmy, ale prym wiodą zdecydowanie te duże. Wynika to z efektu skali, który pozwala konkurować na zagranicznych rynkach. W państwach dobrze rozwiniętych ulgi i pomoc wędrują właśnie do tych firm. Są one języczkiem u wagi dla rządzących. W Polsce jest na odwrót. Pomoc kieruje się do tych, których jest więcej. To zwykły populizm wyborczy, bo w tych kalkulacjach nie bierze się pod uwagę tego, że dzięki dużym eksporterom małe firmy także będą miały pieniądze, żeby się rozwijać.

Składki ZUS powinny zostać zniesione także dla dużych firm?

- Myślę, że wszyscy powinni być jednakowo traktowani. Zniesienie składek to najprostsza i najmniej kosztowna forma pomocy. Duże firmy też jej potrzebują, bo niektóre pracują na krawędzi wypłacalności. Wypłata wynagrodzeń za trzy miesiące, bo tyle przeważnie trwa okres wypowiedzenia umowy o pracę, może doprowadzić firmy do bankructwa.

Gdyby był pan premierem albo ministrem rozwoju, to jak wyglądałaby tarcza antykryzysowa Florka?

- Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Trzeba by mieć tę wiedzę i te możliwości, które ma premier w tej chwili. A ja na pewno tej wiedzy nie mam i nie pokuszę się o stworzenie takiej tarczy. Natomiast raczej ograniczałbym rozdawnictwo. Poszedłbym w kierunku ulg na ZUS, PIT, czy podatek od nieruchomości. Zwolniłbym z tych danin firmy, które odnotowały duże spadki obrotów. Uruchomiłbym szybkie kredyty, żeby pozwolić przeżyć kryzys przedsiębiorcom i do minimum ograniczyłbym formy pomocy, które absorbują administrację państwową.

Dlaczego?

- Bo to generuje późniejsze kontrole. Przedsiębiorca może skorzystać z pomocy, a potem w całym kraju ruszą kontrole tych, którzy przeżyli kryzys. Nie słyszałem, żebyśmy mogli jako firma skorzystać w prosty sposób z jakiejś formy pomocy przewidzianej w ustawie. Te narzędzia są skomplikowane i należy się im dobrze przyjrzeć, żeby później nie trzeba było zwracać otrzymanych pieniędzy. Bo kiedy kryzys minie, to kontrole ruszą w pierwszej kolejności w dużych firmach, bo tam będzie można odzyskać więcej pieniędzy, doszukując się nieprawidłowości. Dlatego my z dużą ostrożnością podchodzimy do korzystania z tej pomocy.

Szykują się zwolnienia wśród pana załogi?

- Oczywiście staram się chronić miejsca pracy, bo pozyskać dobrego pracownika nie jest łatwo, ale zwolnienia są nieuchronne. W sytuacji gdy mamy do czynienia z funkcjonowaniem zakładu na 60 proc. mocy produkcyjnej, a chcielibyśmy utrzymać 100 proc. załogi i ponieść wszystkie koszty pracownicze, pojawiają się dwa problemy. Albo nasz produkt będzie tak drogi, że nikt go nie kupi i staniemy się mniej konkurencyjni, albo utracimy płynność finansową po pokryciu kosztów wszystkich wynagrodzeń. Ekonomia jest tutaj bezwzględna.

Rozmawiała Dominika Pietrzyk

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: polskie firmy | tarcza antykryzysowa | kryzys gospodarczy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »