KRUS furtką przed ZUS

Łatwiej w Polsce zmienić konstytucję niż zreformować KRUS. Rolnicy bronią swoich przywilejów jak niepodległości, bo uważają, że "im się należą". W imię solidaryzmu społecznego płacimy składki ubezpieczeniowe za posiadaczy ziemskich, gospodarzących na setkach hektarów.

228,80 zł na kwartał - tyle wynosi składka płacona przez rolników na ubezpieczenia społeczne, emerytalne, rentowe, chorobowe, wypadkowe i macierzyńskie. Kiedy tę skromną kwotę przemnożyć przez 1,8 mln osób ubezpieczonych w Kasie Rolniczych Ubezpieczeń Społecznych otrzymamy niewiele ponad 400 mln zł. Tymczasem tylko w pierwszym kwartale tego roku rolnicy wzięli z budżetu na renty i emerytury 5 mld zł. Łącznie, w całym roku na wypłatę tych świadczeń z kasy państwa pójdzie 16,2 mld zł. Tylko ok. 7 proc. tej kwoty będzie pochodzić ze składek. Resztę dołoży budżet, czyli podatnicy.

Reklama

Zrzutka na rolników

Pomysł z fundowaniem rent i emerytur rolnikom powstał w 1991 r., kiedy utworzono KRUS. Od tego momentu, co roku społeczeństwo robi zrzutkę na mieszkańców wsi, zajmujących się rolą. Wszystko w imię solidaryzmu społecznego i wspierania najuboższych grup społecznych. A rolnicy do takich się zaliczają. Niezależnie od uzyskiwanych dochodów. Minimalną składkę w wysokości 228 zł płaci zarówno chudopachołek z 2-3 ha ziemi, jak i posiadacz ziemski, dysponujący kilkusethektarowym gospodarstwem. Tych ostatnich, wbrew przekonaniu o ubóstwie chłopstwa, jest całkiem sporo. Według szacunków rządowych, chodzi o grupę 350 tys. rolników na tyle zamożnych, by stać ich było na opłacenie wyższej składki. Spośród nich 50 tys. gospodarzy to producenci pełną gębą, właściciele wielkotowarowych gospodarstw obracający grubą kasą.

Opiekuńcza Polska

System specjalnych ubezpieczeń dla rolników działa w kilku europejskich krajach, m.in. we Francji i w Niemczech. Tam również farmerzy płacą niższe składki niż reszta ubezpieczonych, ale nigdzie system nie jest tak liberalny, jak w Polsce. W Niemczech jedna stawka obejmuje tylko właścicieli gospodarstw o powierzchni do 15 ha. Pozostali płacą wyższe składki - tym wyższe im więcej mają ziemi.

Także w Polsce powstał pomysł powiązania datków na KRUS z dochodami osiąganymi przez rolnika. Teraz najbogatsi właściciele ziemscy odprowadzają do kasy 3 proc. z tego, co zarobią. Mieli płacić nieco więcej. Reformę KRUS zakładał program porządkowania finansów publicznych autorstwa Jerzego Hausnera, i był jednym z jego najważniejszych filarów. Zakładał on nieznaczny wzrost wysokości składek ubezpieczeniowych dla drobnych rolników. Podwyżkę odczuliby natomiast właściciele dużych gospodarstw, o powierzchni powyżej 70 ha, gdyż po reformie płaciliby oni na KRUS nawet po 3 tys. zł kwartalnie. Budżet państwa miał dzięki temu zaoszczędzić 1,7 mld w 2005 r., niemal tyle samo w 2006 r. i 1,8 mld w 2007 r. Nie zaoszczędził nic, bo projekt zmian wprawdzie trafił do Sejmu, ale przepadł z kretesem. Rząd wycofał go z parlamentu, bo zdał sobie sprawę z faktu, że rolnicze lobby, popierane przez część opozycji, nie dopuści do zmian.

Chłopska reduta

Stanęło na tym, że system składek zreformuje się później, a teraz dokona się tylko reorganizacji struktury KRUS. Ale i tu rząd natrafił na opór nie mniejszy niż, gdy chciał się dobrać do składek. Partie chłopskie, popierane przez rolnicze związki zawodowe, bronią bowiem rolniczej kasy jak niepodległości. KRUS to twór dość dziwaczny, teoretycznie podległy ministrowi spraw społecznych (wcześniej rolnictwa), ale z daleko posuniętą niezależnością. Nadzór nad kasą sprawuje Rada Rolników, która pełni wobec niej funkcję doradczą i nadzorczą zarazem. Do niedawna składała się ona aż z 50 członków. Teraz liczy 25 osób. W radzie mają zasiadać reprezentanci różnych środowisk rolniczych. I zasiadają - w osobach przedstawicieli Samoobrony, Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych oraz rolniczej "Solidarności", zgodnie dzieląc między siebie stanowiska. Jeszcze niedawno członkowie rady brali miesięczne pensje - idące w tysiące złotych - za pełnienie tej funkcji. Od trzech lat należy im się ryczałt za każde posiedzenie.

Lecz nie o śmieszne w gruncie rzeczy pensyjki tu chodzi, ale o dostęp do prawdziwych pieniędzy. Rada sprawuje nadzór nad specjalnym funduszem składkowym KRUS (trafiają do niego rolnicze składki), z którego m.in. budowane są sanatoria dla rolników, fundowane leczenie, wczasy i kolonie dla wiejskich dzieci. Jak się okazuje, nie tylko. Z funduszu pełnymi garściami brali też działacze związkowi i partyjni na wypoczynek i wyjazdy zagraniczne. Według "Gazety wyborczej", za pieniądze KRUS Andrzej Lepper zwiedził np. Brazylię.

KRUS to także potężna organizacja z rozbudowanymi strukturami terenowymi. Chociaż 49 województw nie ma już od siedmiu lat, kasa dalej utrzymuje sieć przedstawicielstw odpowiadających dawnemu podziałowi administracyjnemu kraju. To są setki posad, albo miejsc pracy - jak kto woli.

Rząd chce zmienić strukturę KRUS. Zamiast Rady Rolników w kasie powstałaby 14-osobowa rada nadzorcza, w której swoich przedstawicieli miałoby też ministerstwo spraw społecznych. Inaczej ma też wyglądać sposób wybierania szefa kasy. Teraz prezesa mianuje minister spraw społecznych, ale na jego odwołanie musi zgodzić się rada. Zgodnie z projektem zmian, kadencja prezesa trwałaby 5 lat, a szef resortu miałby prawo odwołać go w każdej chwili. Rolnicy gorąco oponują przeciwko zmianom, gdyż ich zdaniem jest to zamach na chłopski samorząd.

Rolnik może spać spokojnie

Na razie rolnicy mogą spać spokojnie. W tym roku żadne zmiany im nie grożą. Czy nowy rząd będzie miał odwagę dobrać się do KRUS - nie wiadomo. Platforma Obywatelska była kiedyś skłonna poprzeć zmiany w KRUS proponowane przez Jerzego Hausnera, a jej leaderzy wielokrotnie podkreślali, że czas skończyć z patologiami w kasie. PiS w swoim programie niewiele mówi na temat składek ubezpieczeniowych, za to zdecydowanie odpowiada się za odchudzeniem kadrowym KRUS.

"Nie zostawiamy pustych szuflad" - mówiła niedawno minister polityki społecznej podczas konferencji prasowej poświęconej zmianom w rolniczej ubezpieczalni. Izabeli Jarudze-Nowackiej chodziło o to, że następny rząd dostanie w spadku po obecnej ekipie projekty konkretnych rozwiązań. Pytanie tylko skąd gabinet wyłoniony po wyborach weźmie 1,1 mld zł, które w tym roku budżet miał zaoszczędzić na dopłatach do ZUS. Autorzy ustawy budżetowej ambitnie założyli, że w 2005 r. uda się podnieść składki ubezpieczeniowe dla zamożniejszych gospodarzy, na czym państwowa kasa zyska właśnie 1 mld zł. Nie udało się. W budżecie będzie dziura. Ale to w sumie mały kłopot. Zawsze przecież można podnieść akcyzę na alkohol, paliwo, energie elektryczną, paliwo... Sposób jest mnóstwo.

INTERIA.PL/inf. własna
Dowiedz się więcej na temat: niepodległości | kasy | W imię | rolnicy | W imię... | Budżet | składki | KRUS | ZUS
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »