Kryzys imienia Miltona Friedmana
Trudno nie zgodzić się z prezydentem Czech jeśli chodzi o rolę teorii Keynesa w narodzinach interpretacji kryzysu lat 20/30.
25 kwietnia tego roku prezydent Czech Vaclav Klaus opublikował w "Lidowych Nowinach" artykuł o znamiennym tytule "Groźba agresywnego keynesizmu drugiej generacji". Pan prezydent odnosząc się do obecnego kryzysu pisze: "Żyjemy w czasach, które w swych istotnych aspektach są konsekwencją, czy wręcz produktem wielkiego kryzysu lat dwudziestych-trzydziestych, a dokładniej tego, jak ten kryzys został zinterpretowany".
I dodaje: "powstała wtedy pozorująca naukowość doktryna, co więcej sformułowana nie przez jakiegoś outsidera, ale przez jedną z głównych osobistości ówczesnego establishmentu nauk ekonomicznych (uniwersytet w Cambridge), sfery kulturalnej (grupa londyńska Bloomsbury), a także polityki gospodarczej (znacząca funkcja podczas kluczowych konferencji międzynarodowych po I i II wojnie światowej) - Johna Maynarda Keynesa.
Tej ponętnej doktrynie, zrozumiałej i łatwej do politycznego przejęcia, "dano wiarę". Na zakończenie artykułu Vaclav Klaus stwierdza: "W latach trzydziestych demokraci i liberałowie zawiedli zarówno intelektualnie, jak i politycznie - nie potrafili odbić naporu braku zaufania do rynku. Dzisiaj chodzi tylko o to, abyśmy w podobny, czy nawet gorszy sposób, nie skończyli". Trudno nie zgodzić się z prezydentem Czech, jeśli chodzi o rolę teorii Keynesa w narodzinach interpretacji kryzysu lat 20/30. Teorii, która określiła kształt instytucjonalny i politykę gospodarczą Zachodu po II wojnie światowej.
Teorii mówiącej, w uproszczeniu, że rynki - wbrew prawu Saya - nie równoważą się "automatycznie", a państwo musi znacząco zastępować "zwierzęcego ducha" prywatnych inwestorów. Co w konsekwencji oznacza, że rząd powinien stymulować "łączny popyt" (słynne "aggregate demand"), w tym poprzez generowania deficytu budżetowego.
Problem jest jednak, moim zdaniem, głębszy. Kontynuując bowiem myśl V. Klausa, że żyjemy w czasach, które w swych istotnych aspektach są produktem tego, jak "wielki kryzys" został zinterpretowany, ośmielę się zauważyć, że za ową interpretację odpowiedzialny jest nie tylko Keynes, ale - o paradoksie - także Milton Friedman. A więc postać, którą prezydent Klaus - obok Smitha i Hayeka - wpisał do swego panteonu patronów kapitalizmu, którego chce bronić przed "anty-rynkowymi" zakusami.
Moje przekonanie wynika, po pierwsze, z analizy teorii Wielkiej Depresji zawartej w książce Miltona Friedmana i Anny Schwartz "Historia monetarna USA 1867-1960", opublikowanej w 1963 r. Otóż w tej książce, uważanej za podstawową "wypowiedź" Friedmana na ten temat, w rozdziale 6 znajdujemy następujące stwierdzenie: "Ekonomiczna zapaść w okresie 1929-1933 zaowocowała zasadniczym niezrozumieniem lat 20.
Powszechne przekonanie, że to co idzie do góry musi opaść w dół, a w związku z tym, że jeśli coś opada w dół musiało wcześniej pójść w górę, wraz z dramatycznym boomem giełdowym, doprowadziło wielu do twierdzenia, że USA doświadczyło przed 1929 rokiem potężnej inflacji, której motorem był Bank Centralny USA, Fed. Teza ta jest całkowicie niezgodna z prawdą". I dalej "Lata dwudzieste nie były dekadą inflacji, wręcz przeciwnie". Trudno o bardziej jaskrawe odrzucenie klasycznej teorii kryzysów, wywodzącej się jeszcze od Davida Ricardo. Teorii, której ukoronowaniem była książka Misesa "Teoria pieniądza i kredytu" z 1912 r.
Co więcej, wydając książkę o Wielkiej Depresji pt. "The Great Contraction 1929-1933" ("Wielki Skurcz 1929-1933") Friedman i Schwartz opublikowali po prostu osobno rozdział 7 "Historii..." omawiający okres 1929-1933, pomijając zupełnie okres przed krachem 1929. Jak to podsumowała Anna Schwartz we wstępie do wydania z 2008 r.: "Przedstawiliśmy dowody na to, że Fed, nie podejmując w trakcie paniki bankowej działań pożyczkodawcy "ostatniej instancji", pozwolił na gigantyczny "skurcz" podaży pieniądza, który wywołał spadek zagregowanego popytu, dochodu narodowego i zatrudnienia".
Drugim źródłem mego przekonania są wypowiedzi prezesa Fed, Bena Bernanke, sugerujące wyraźnie, że taką interpretacją kryzysu 20/30 kierował się Fed za prezydentury Alana Greenspana w latach 1987-2006 i taką kieruje się również obecnie. W 2002 r., z okazji 90. urodzin Miltona Friedmana, Bernanke stwierdził: "Chciałbym powiedzieć Miltonowi i Annie - jeśli chodzi o Wielką Depresję mieliście rację, my to sprawiliśmy. Bardzo przepraszamy.
Ale dzięki wam, nie zrobimy tego powtórnie". A w 2004 na wykładzie "Pieniądz, złoto i Wielka Depresja" stwierdził: "Opierając się na dowodach historycznych dotyczących wpływu pieniądza na gospodarkę, Friedman i Schwartz skonstatowali, że spadki ilości pieniądza wynikające zarówno z działań Fed, jak i zaniechań w działaniu - wyjaśniają późniejszy spadek cen i produkcji...". I dodał: "Pierwszym poważnym błędem Fed (...) było zapoczątkowanie bardziej restrykcyjnej polityki monetarnej na wiosnę 1928 r. i kontynuowanie jej do krachu z (...) 1929 r.".
Nie twierdzę oczywiście, że analiza Friedmana i Schwartz nie ma sensu. Trudno uważać, że epizody redukcji podaży pieniądza przez Fed (niezależne od rynkowego spadku podaży pieniądza) po krachu 1929 r. nie miały negatywnych konsekwencji dla gospodarki.
Wydaje się jednak, że teoria ta stworzyła również podwaliny polityki monetarnej opartej na przekonaniu, że jeśli bank centralny posługując się równaniem Fischera MxV = PxT (M - podaż pieniądza; V - szybkość cyrkulacji pieniądza; P = ceny; T = transakcje) będzie tylko potrafił odpowiednio manipulować ilością pieniądza (M) dolewając "zielone" do stawu, to gospodarka wywinie się z każdej opresji. W myśl zasady: "When in doubt, ease" ("Gdy masz wątpliwość, poluzuj"). Krótko mówiąc, teoria ta stała się fundamentem syntezy keynesowsko-monetarystycznego sterowania "zagregowanym popytem" przez połączenie zarządzania deficytem oraz podażą pieniądza. Pompa keynesowska (deficyt) wraz z pompą Friedmana (M), miały położyć kres kryzysom, doprowadzić nas do krainy szczęśliwości.
Dlaczego skończyło się inaczej? Bo wyjście z "misalokacji" w sferze realnej, "misalokacji" wynikającej z inflacyjnej ekspansji kredytowej, poprzez pompowanie fisherowskiego M, jest niemożliwe - jak pisał Mises w roku 1912. Tylko baron Muenchausen potrafił tonąc wyciągnąć się za własne włosy. A inflacja była, tyle że w "bąblach", nie w CPI. Moim zdaniem problem polega dziś na połączeniu agresywnego keynesizmu z agresywnym friedmanizmem banków centralnych. Dowód: deficyty Geithnera/Obamy i "bernankizm" "quantitative easing" Fedu, ECB, Banku of England czy Banku Japonii. A że to wulgaryzacja Miltona Friedmana - jak mówi dziś sama Anna Schwartz - to już inna sprawa.
Jerzy Strzelecki
Autor jest bankierem inwestycyjnym, specjalistą od transakcji fuzji i przejęć, oraz funduszy inwestycyjnych typu private equity, w latach 1991-1992 był podsekretarzem stanu w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych