Kryzys: Niemcy ponad Europą?

Niemcy nie mają dobrej prasy w Europie. Brytyjskie bulwarówki epatują okładkami z Angelą Merkel przerobioną na Adolfa Hitlera. Krytyczna ocena polityki Niemiec w Europie staje się powszechna.

W Grecji porównanie niemieckiej kanclerz do twórcy III Rzeszy są na porządku dziennym. Według greckiej opinii publicznej 300 tys. ofiar II wojny światowej to nic w porównaniu z obecnym zadłużeniem państwa.

Aż 61 proc. Francuzów ocenia, że Niemcy chcą stać się dominującą potęgą w Europie - wynika z sondażu przeprowadzonego w lutym br. przez francuski TNS Sofres i niemiecki Infratest Dimap. Tylko 31 proc. badanych uważa, że Niemcy nie mają takich aspiracji.

41 proc. sądzi, że Niemcy wykorzystują kryzys euro dla wzmocnienia swojej gospodarki kosztem innych krajów UE. Prawie taki sam odsetek - 42 proc. - uważa, że Niemcy popierają kraje ogarnięte kryzysem, żeby uratować UE.

Reklama

Co ciekawe, mimo tych krytycznych ocen wobec polityki Niemiec w Europie, aż 60 proc. francuskich respondentów jest dobrego zdania o kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Dla porównania, prezydent Francji Nicholas Sarkozy otrzymał tylko 36 proc. pozytywnych wskazań.

Nieufność wobec Niemców wśród państw zagrożonych bankructwem oraz tradycyjnie w Wielkiej Brytanii gwałtownie narasta. W samych Niemczech polityka kanclerz Merkel też nie jest powszechnie akceptowana. Ale z zupełnie innego powodu. Niemcy mają już powoli dość tego, że ponoszą największy ciężar walki z europejskim kryzysem. Przekazanie kolejnego pakietu pomocowego dla Grecji spotkało się ze sporą krytyką niemieckiej opinii publicznej. Gdy Bundestag głosował nad drugim programem pomocy dla Aten o wartości 130 mld euro, wysokonakładowy dziennik "Bild" zaapelował do posłów: "Stop miliardom dla Grecji!".

Aby rozwiać europejskie obawy przed niemiecką hegemonią oraz uspokoić nastroje wśród niemieckich obywateli, Berlin planuje wielką kampanię wizerunkową. Pod koniec lutego br. minister spraw zagranicznych Guido Westerwelle zaprezentował dwunastostronicowy dokument zatytułowany "Strategia komunikacji europejskiej", w którym czytamy:

"Dziś decyduje się to, jaki wizerunek na nadchodzące lata stworzą sobie Niemcy w Europie, jak widzieć nas będą nasi europejscy sąsiedzi i jak świat będzie widzieć Europę. Nie mogą o tym przesądzić powracające narodowe resentymenty. (...) Musimy rozwiać obawy przed niemieckimi działaniami na własną rękę i dążeniami do hegemonii. Tych, których kryzys dotknął najciężej, należy zapewnić o naszej solidarności. Trzeba przeciwdziałać podziałom w Europie".

W tym samym mniej więcej czasie niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisał w zdecydowanie ostrzejszym tonie, stawiając jednoznaczną diagnozę:

"W zasadzie integracja europejska ponosi porażkę dokładnie na tym polu, które było jej główną troską: pojednanie narodów, które w swej długiej historii odnosiły się do siebie z podejrzliwością, zawiścią i wrogością".

Według "Frankfurter Allgemeine Zeitung", "polityka europejska nie doceniła wytrwałości myślenia w kategoriach narodowych". Mimo jednolitego rynku, swobodnego przemieszczania się ludzi, towarów, kapitału i usług "obywatele Unii Europejskiej pozostali sobie obcy".

Komentarz niemieckiego dziennika jest dobrym przykładem na to, jak niemieckie elity pojmują integrację europejską.

Zrekonstruujmy ten tok myślenia krok po kroku:

1. Myślenie w kategoriach narodowych wciąż jest obecne.

2. "Polityka europejska" nie doceniła tego faktu.

3. Mimo dobrodziejstw, jakie daje integracja europejska, obywatele UE pozostają sobie obcy.

4. Jest to dowód na klęskę Unii Europejskiej.

"FAZ" pociesza, że mimo tego, iż obywatele UE są sobie obcy i wciąż odwołują się we wzajemnych relacjach do kategorii narodowych, a nierzadko do wzajemnych uprzedzeń i wrogości, "politycy zachowują w tej sytuacji rozsądną postawę". I tu jako przykład stawia polski rząd:

"Szczególnie w Polsce dobrze widać, że elity zrozumiały, co jest stawką w tej grze. Rząd Donalda Tuska nieustępliwie walczy o swoje interesy, tak jak każdy kraj w UE, także Niemcy. Jednak premier nie czerpie z wielkiego rezerwuaru ran historycznych i antyniemieckich resentymentów, tak jak to czynił poprzedni rząd. UE będzie mieć przed sobą przyszłość tylko wówczas, gdy tak pozostanie we wszystkich państwach członkowskich".

Dopowiadając tę myśl do końca, trzeba by stwierdzić, że - zdaniem niemieckiej gazety - odwoływanie się do kategorii narodowych i krytyka postępowania Niemiec ("antyniemieckie resentymenty") stawia pod znakiem zapytania przyszłość projektu europejskiego. "Unia Europejska to my" - tak należy czytać przekaz "Frankfurter Allgemaine Zeitung".

Zarówno wytyczne niemieckiego ministerstwa spraw zagranicznych, jak i diagnoza niemieckich mediów, choć sformułowane w innym tonie, prowadzą do tego samego wniosku: Niemcy powinny wziąć odpowiedzialność za przyszłość Europy. Co więcej, tylko Niemcy są w stanie to zrobić. Zatem ich krytyka to podmywanie fundamentów Unii Europejskiej. To podcinanie gałęzi, na której się siedzi.

Europejskie Niemcy czy niemiecka Europa?

Jak to się stało, że Niemcy z "chorego państwa Europy" stały się państwem, bez którego nie można już sobie wyobrazić jej przetrwania?

Prof. Zdzisław Krasnodębski w swojej najnowszej książce wydanej przez krakowski Ośrodek Myśli Politycznej, poświęconej współczesnym Niemcom, zatytułowanej "Zwycięzca po przejściach" zwraca uwagę, że sukcesu Niemiec jako państwa nie da się zrozumieć bez "prześledzenia stosunków Niemiec i idei Europy, jako swoistej dialektyki suwerenności".

"Na samym początku integracja europejska uchodziła za środek do odzyskania suwerenności. Potem, w czasach polityki wschodniej Brandta i Schmidta, miała uspokajać Francuzów, że Niemcy nie będą dążyli do hegemoni. (...) Stosunek Niemiec do Europy zmienił się ogromnie po tym, jak odzyskały one suwerenność. Niemcy znowu wstąpiły na arenę światowej polityki jako potęga".

Kulminacją tego procesu były rządy kanclerza Gerharda Schroedera, który w czasie kryzysu irackiego w 2003 r. dokonał zwrotu w niemieckiej polityce zagranicznej. Niemcy budowały swoją pozycję w kontrze do Stanów Zjednoczonych. Kanclerz Schroeder zaczął odwoływać się do kategorii zarezerwowanych dotąd dla skrajnej prawicy, jak "niemiecka droga" czy "pewny siebie naród". Wtedy też pojawił się po raz pierwszy pomysł osi Berlin-Paryż-Moskwa, a Rosja została uznana za strategicznego partnera. Tak pozostało do dziś.

Angela Merkel, mimo tego, że wywodzi się z zupełnie innego obozu politycznego niż jej poprzednik, nie zmieniła istoty nowej polityki Niemiec. Unia Europejska, która została stworzona między innymi po to, aby poskromić niemiecką potęgę, za rządów kanclerz Merkel zamieniła się w narzędzie, za pomocą którego realizuje się projekt niemieckiej Europy. Bez wątpienia Niemcy nie są już dzisiaj "chorym państwem Europy". Obecnie to Europa jest na granicy zapaści. Brak realnej alternatywy wobec przywództwa Niemiec w Unii Europejskiej spowodował, że najbliższa przyszłość projektu europejskiego, którego nowe zarysy powoli się wyłaniają, rozstrzyga się w Berlinie. To oznacza koniec Unii Europejskiej, jaką dotąd znaliśmy.

Silna Europa - przyszłość dla Niemiec

W połowie listopada 2011 r. w Lipsku rządząca partia CDU przyjęła uchwałę zatytułowaną "Silna Europa - dobra przyszłość dla Niemiec", w której wyłożyła zasady nowego kształtu UE. W uchwale znalazły się propozycje rozwiązań znane z późniejszej dyskusji wokół tzw. paktu fiskalnego, którego celem jest walka z nadmiernym zadłużeniem państw strefy euro.

Uchwalony 30 stycznia i podpisany 2 marca br. przez Radę Europy pakt fiskalny (spośród 27 państw wyłamały się Czechy i Wielka Brytania), funkcjonujący pod wdzięczną nazwą "Traktatu o stabilności, koordynacji i zarządzaniu w unii gospodarczej i monetarnej", to tylko pierwszy krok w kierunku centralizacji instytucjonalnej Unii Europejskiej.

Domaganie się przez światowych przywódców i rynki finansowe zdecydowanych działań ze strony Europy to idealne usprawiedliwienie pomysłodawców działań, zmierzających do stworzenia europejskiego superpaństwa.

Tylko ściśle zjednoczona Unia - powiadają zwolennicy federacji - będzie posiadała zdolność radzenia sobie z kryzysem i konkurencją na światowym rynku. Pierwszym krokiem jest wprowadzenie unijnej dyscypliny finansów publicznych. Nie ma więc już wątpliwości co do tego, że Unia Europejska pod przywództwem Niemiec zaczyna przybierać kształt bezalternatywnego projektu państwa europejskiego.

Unia polityczna

Od pewnego czasu mówi o tym otwarcie kanclerz Angela Merkel. 25 stycznia (na pięć dni przez szczytem w Brukseli, na którym uchwalono pakt fiskalny) niemiecka kanclerz wygłosiła ważne przemówienie na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos.

Jego celem było przekonanie przedstawicieli branży finansowej i przywódców największych światowych mocarstw, że Europa robi wszystko, aby przezwyciężyć obecny kryzys.

Niemiecka kanclerz wystąpiła - chcąc nie chcąc - w roli przywódcy Unii Europejskiej, dając tym samym do zrozumienia, że jeśli ktoś chciałby zadzwonić do Europy, to powinien wykręcić numer do Bundeskanzleramt. To tam zapadają najważniejsze decyzje na temat przyszłości projektu politycznego o nazwie Unia Europejska.

Kanclerz powiedziała, że pakt fiskalny nie będzie ostatnim krokiem na drodze do większej integracji w Europie. Zapewniła słuchaczy w Davos, że Europa jest "gotowa na więcej zobowiązań". Mówiła, że zadaniem na dziś jest przekształcenie Europy w "funkcjonującą Europę". A to oznacza przekazanie kolejnych kompetencji państw narodowych instytucjom europejskim.

Wszelkie wątpliwości co do planów stworzenia europejskiego superpaństwa rozwiewa niemiecka kanclerz w wywiadzie udzielonym w styczniu br. największym europejskim dziennikom, w tym "Gazecie Wyborczej":

"Moją wizją jest unia polityczna, gdyż Europa musi pójść zupełnie własną drogą. Musimy zbliżać się do siebie we wszystkich dziedzinach. Coraz częściej przecież widzimy, że każdy nasz problem jest także problemem naszego sąsiada. Europa to już nasze sprawy wewnętrzne.

Więcej kompetencji oddamy Komisji Europejskiej, która będzie jak europejski rząd. Do tego silny Parlament Europejski. Niejako drugą izbę tworzyć będzie Rada Unii Europejskiej z szefami rządów. I w końcu mamy Europejski Trybunał Sprawiedliwości - jako Sąd Najwyższy. Tak mogłaby wyglądać - w nieokreślonej przyszłości - Unia Europy".

Te same słowa padły podczas przemówień Angeli Merkel do niemieckiego korpusu dyplomatycznego i podczas niedawnej ważnej wizyty w Chinach.

Niemiecki cud kosztem Europy

W tym kontekście warto wspomnieć, że 8 lutego niemiecki rząd przyjął nową strategię polityki zagranicznej pt. "Kształtować globalizację - rozbudowywać partnerstwa - dzielić odpowiedzialność". Strategia dotyczy przede wszystkim państw rynków wschodzących, z którymi Niemcy rozpoczynają bądź pogłębiają współpracę gospodarczą. Są to: Chiny, Indie, Brazylia, RPA, Wietnam, Meksyk, Malezja, Indonezja, Kolumbia, Nigeria czy Angola.

To ważny sygnał, świadczący o tym, że największa gospodarka Unii Europejskiej tworzy alternatywne rynki zbytu na swoje towary na wypadek dalszego osłabienia lub ewentualnej recesji w UE, która wciąż stanowi najważniejszy rynek zbytu dla niemieckich towarów.

Według danych Deutsche Bundesbank oraz raportu OECD, w 2011 r. Niemcy osiągnęły wysoki wzrost gospodarczy rzędu 3 proc., podczas gdy cała strefa euro rozwijała się w tempie 1,5 proc.

Zeszły rok okazał się rekordowy dla niemieckiej wymiany handlowej. Eksport wzrósł niemal o 12 proc. i wyniósł 1,06 bln euro. Wartość importu wyniosła 0,9 bln euro (wzrost o 13,2 proc.), dzięki czemu Niemcy osiągnęły dodatni bilans handlowy z zagranicą rzędu 158 mld euro, przy czym eksport do takich krajów jak Portugalia, Hiszpania czy Grecja w 2011 roku gwałtownie spadał. Znacznie korzystniej kształtowała się wymiana zagraniczna z Europą Środkową i Wschodnią. Eksport do krajów Europy Środkowej wzrósł o niespełna 14 proc., natomiast do Rosji zwiększył się o 30 proc. Ale to Polska pozostaje najważniejszym partnerem Niemiec w Europie Środkowej i Wschodniej.

Rosnący popyt na niemieckie produkty powoduje wzrost zatrudnienia i spadek stopy bezrobocia. Obecny jego poziom poniżej 7 proc. nie był notowany od czasu zjednoczenia Niemiec. Na dobrą kondycję niemieckiej gospodarki miały też wpływ wcześniejsze reformy na rynku pracy.

Najbardziej korzystnie kształtował się handel ze "wschodzącymi mocarstwami". Eksport do Chin zwiększył się o prawie 21 proc., a do Indii o 17,5 proc. Chiny są dzisiaj najważniejszym dostawcą do RFN oraz czwartym rynkiem zbytu. Dlatego wizyta kanclerz Niemiec w Państwie Środka była tak ważna.

Biznes INTERIA.PL na Facebooku. Dołącz do nas i bądź na bieżąco z informacjami gospodarczymi

Europa sp. z o.o.

A zatem, znaleźliśmy się w sytuacji, w której Niemcy poradzą sobie bez Europy, ale Europa nie poradzi sobie bez Niemiec. Z drugiej strony determinacja kanclerz Merkel w stworzeniu nowej unii politycznej pod przywództwem Niemiec wskazuje, że na razie Unia Europejska jest dla Niemiec najważniejsza zarówno jako rynek zbytu na ich towary, jak i narzędzie, za pomocą którego zwiększają swoją międzynarodową pozycję.

Ale faktem pozostaje, że UE zamienia się powoli, lecz konsekwentnie w narzędzie realizacji niemieckich interesów gospodarczych. Niemcy będą tak długo wspierać europejski projekt, jak długo będzie im się to po prostu opłacać.

Artur Bazak

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: kryzys gospodarczy | Niemcy | strefa euro
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »