Kto handluje, ten żyje...
Ojciec opowiada kilkuletniemu synowi o czasach stanu wojennego: "Widzisz synku, wtedy w sklepach nie było nic oprócz octu". Dzieciak patrzy na niego z ukosa: "Eeeee tata, nie mów, że w całym Carrefourze był tylko ocet"...
W latach 80. popularny był dowcip: "Jak nazywa się sklep mięsny po japońsku? - Nagiehaki". Tak skończyły się marzenia o budowie "drugiej Japonii", którą obiecywała ekipa Edwarda Gierka. Kiedy dziesięć lat wcześniej obejmował on władzę, nic jeszcze nie zapowiadało katastrofy. Ba! Ludziom nigdy tak dobrze jak za towarzysza "pomożecie" się nie żyło.
Od wzrostu do... nawisu
W latach 1971-1973 produkt krajowy brutto rósł w tempie średnio 10 proc. rocznie, produkcja przemysłowa rozkręciła się do 11 proc., oddech złapało też wreszcie rolnictwo, które w pierwszej połowie lat 70. produkowało co roku o 16 proc. więcej żywności niż za Gomułki.
Kraj nie tylko rósł w siłę, ale i ludziom żyło się dostatniej, bo płace w całym okresie PRL-u nie rosły nigdy tak szybko, jak za dobrego towarzysza Gierka: średnio o 7 proc. rocznie. Do 1976 r. dochody społeczeństwa wzrosły o 41 proc. Zewnętrznymi oznakami dobrobytu były małe fiaty, coca-cola i marlboro, które pojawiły się w sklepach.
Rozpędzona gospodarka szybo zaczęła jednak dostawać zadyszki. Powodów było kilka: ogromne marnotrawstwo materiałów i środków inwestycyjnych, budowa nierentownych, a kapitałochłonnych "koncernów socjalistycznych", fatalne zarządzanie i wiele innych czynników, będących pochodną systemu centralnego planowania, sterowania i braku wolnego rynku.
Coraz głębszym cieniem kładł się dochodach państwa tzw. nawis inflacyjny. O ile bowiem szybko rosły płace, to w miejscu stanęły ceny, głównie żywności, bo władze jak ognia bały się podwyżek, pamiętając o grudniu 1970 r. na Wybrzeżu, gdy robotnicy wyszli na ulice w obronie cen mięsa.
Coraz większe długi
Od 1972 r. stale dopłacano do produktów żywnościowych, gdyż koszty ich produkcji cały czas rosły. Próba podwyższenia cen mięsa w 1976 r. doprowadziła do zamieszek w Radomiu i innych miastach i władze szybko wycofały się z tego pomysłu. Próby ograniczenia popytu skończyły się na wprowadzeniu kartek na cukier w lipcu 1976 r. Każdy obywatel dostał "kupon": przydziałowo 2 kg cukru miesięcznie.
To był początek końca ery gierkowskiego dobrobytu. Niewydolna gospodarka nie mogła działać bez stałego dopływu kapitału, który, z braku innych źródeł, brano z kredytów zagranicznych. A pożyczki coraz trudniej było dostać. Kraj wpadł w spiralę rosnącego lawinowo zadłużenia.
W połowie lat 70. byliśmy winni wierzycielom 8,4 mld dolarów, dwa lata później, w 1977 r., już 14,9 a pod koniec dekady - 23 mld USD. W 1979 r. na obsługę zadłużenia szło 3/4 dochodów z eksportu. Zaczęło się zjadanie własnego ogona: na spłatę starych zobowiązań zaciągano nowe, pożyczane przez banki na coraz krótszy okres, na coraz wyższy procent.
"Gospodarka niedoborów"
Do bankructwa doszło na początku lat 80., chociaż władze eufemistycznie nazywały totalny kryzys rynkowy "przejściem w fazę gospodarki niedoborów". W rzeczywistości nie było niczego: żywności, paliw, części zamiennych, skończyły się dewizy na zakup surowców i komponentów. Produkcja przemysłowa załamała się, a niedoinwestowane rolnictwo, dotknięte na dodatek ciężką zimą, nie było w stanie zapewnić pokrycia w masie produkcji żywnościowej.
Przed sklepami ustawiały się gigantyczne kolejki, powstawały komitety kolejkowe, pilnujące miejsca w ogonku, gdyż po deficytowe towary stało się czasem nawet całą dobę.
"Przewiduje się podjęcie środków przeciwdziałających wykupywaniu towarów przez osoby dysponujące największą ilością wolnego czasu" - zapowiadała w grudniu 1981 r. "Trybuna Ludu", powołując się na ustalenia Centralnego Sztabu Antykryzysowego. Chodziło rencistów i emerytów, których za opłatą można było wynająć do zajęcia miejsca w kolejce.
Polska kartkowa
Wobec ostrego braku deficytu wszystkiego, władze zarządziły reglamentację "dóbr konsumpcyjnych", czyli po prostu wprowadziły przydziały kartkowe. Na pierwszy ogień poszło mięso. 1 kwietnia 1981 r. do obiegu weszły dwa rodzaje kart: MI dająca prawo do zakupu 2,5 kg mięsa miesięcznie oraz karta M II, za którą można było kupić dodatkowo 300 g.
"Nie ma kłopotu z zakupami mąki i kaszy, poprawia się zaopatrzenie w makaron" - donosiła w maju "Trybuna Ludu". Prasowy organ partii zapomniał dodać, że problemów nie mieli tylko posiadacze kartek na wyroby mączne, gdyż od miesiąca, dokładnie od 22 kwietnia, co gazeta wtedy przemilczała, zostały one poddane ścisłej reglamentacji.
Worek z kartkami na dobre rozwiązał się z dniem święta mas pracujących: 1 maja, kiedy zaczęły obowiązywać przydziały na zakup masła (trzy rodzaje kartek: M-1 dla pracowników i dzieci od roku do 3 lat na 0,5 kg miesięcznie, M-2 dla kobiet ciężarnych i dzieci od 4 do 18 lat na 0,75 kg miesięcznie oraz M-R dla rolników na 0,25 kg), przetwory zbożowe (0,5 kg) oraz przywrócono kartki na cukier (1 kg).
1 sierpnia - w obiegu są już kartki na środki czystości (300 g).
1 stycznia 1982 r. - "reforma" kartek: zamiast dziewięciu rodzajów wprowadzono pięć kategorii, co wiązało się też z obniżeniem przydziału mięsa z 3,5 do 2,5 kg, ale nie dla wszystkich, gdyż więcej mięsa dostali górnicy (dołowi - 7 kg, powierzchniowi - 4,5 kg), zmniejszono do kilograma kartkowy przydział cukru.
Od nowego roku obowiązują również kartki na mleko o zawartości tłuszczu 3,2 proc. dla dzieci i środki higieny dla niemowląt, smalec lub margarynę (250 g), mąkę (1 kg), papierosy (10 paczek) i alkohol (1 butelka). Za kartki na papierosy i wódkę można było zamiennie kupić 0,5 kg słodyczy bądź 25 dkg kawy.
1 lutego 1982 r. - pojawiły się talony na benzynę (w zależności od pojemności samochodu - od 24 l do 45 l miesięcznie).
1 lipca 1982 r. - wprowadzono okresowe reglamentowanie najróżniejszych produktów, których listę mogli ustalać wojewodowie. Katalog obejmował m.in. takie towary, jak buty, bieliznę, zeszyty szkolne i wiele innych.
1 czerwca 1983 r. - zawieszono reglamentację masła, margaryny i smalcu.
1 listopada 1983 r. - przywrócono reglamentację masła, margaryny i smalcu.
Kartki zlikwidowano dopiero 1 lipca 1989 r.
Substytuty waluty
Kartki zaczęły zastępować coraz mniej warte bilety Narodowego Banku Polskiego, czyli pieniądze. Funkcję oficjalnego środka płatniczego pełniły też kawa i alkohol, bez których posiadania zależało pomyślne załatwienie wielu urzędowych spraw.
Wobec stałego spadku wartości krajowej waluty jej substytuty nabierały coraz większego znaczenia. Nic dziwnego, bo już w początkach 1981 r. druk pieniądza tak się rozkręcił, że co piąta złotówka nie miała pokrycia. Nawis inflacyjny stale się powiększał, coraz bardziej we znaki dawała się drożyzna. Do 1982 r. żywność podrożała o 241 proc., a energia o 140 proc.
Zapraszamy do galerii kartek żywnościowych
Zaopatrzenie sklepów nie poprawiło się ani na jotę. Towary, owszem, były, ale na tzw. czarnym rynku, gdzie można było kupić wszystko, płacąc jednak kilka razy więcej niż wynosił cennik w handlu uspołecznionym.
Walka ze "spekulantami"
"Organa MO, PIH i NIK ujawniły wiele przypadków spekulacji praktycznie wszystkimi towarami, których brak w sklepach" - pisała "Trybuna Ludu" wiosną 1981 r. Zaczęła się ostra walka ze "spekulantami" i "chomikarzami", czyli jednostkami aspołecznymi, które przechowywały w domu więcej, niż wynosił kartkowy przydział. Niektórym udało się uzbierać całkiem sporo.
Inspektorzy Centralnej Komisji do Walki ze Spekulacją wykryli u pewnej mieszkanki Krakowa 105 par butów, 68 par rękawiczek, 136 paczek kawy, 200 scyzoryków, 40 sztuk nożyczek, 25 sztuk kombinerek monterskich. Spekulantka dostała 1,5 roku.
Przejawy szkodnictwa były bezlitośnie karane: mieszkańcowi Torunia, donosił "Sztandar Ludu", potrącono jedną czwartą pensji kwartalnej za to, że sprzedał koledze trzy paczki papierosów, zarabiając na procederze 360 zł (czyli obecne 3,60 gr).
Czujna władza...
Oto Inspekcja Robotniczo-Chłopska, prawdziwy młot na spekulantów, zdemaskowała mieszkańca Radomia Stanisława M., który w piwnicy i na strychu przechowywał m.in. 200 kg płatków mydlanych, 60 kg proszku do prania, 200 kg zwykłego mydła oraz 50 pudełek pasty BHP.
Tylko w 1981 r. ujawniono 6 646 przypadków spekulanctwa, z czego 63 proc. dotyczyły nielegalnego obrotu alkoholem. Oto pierwszy przykład z brzegu: bracia N. kierownicy barów "Dobosz" i "Osiedle" w Warszawie, "pod parawanem prowadzenia działalności gastronomicznej sprzedawali alkohol po cenach znacznie wyższych od obowiązujących. Upłynnili w ten sposób 20 tys. butelek" - donosiło Życie Warszawy. Z kolei w Szczecinie prokurator zajął się miejscowym browarem, bo pracownicy odpowiedzialni za rozwożenie piwa do sklepów sprzedali poza rejestrem 400 tys. butelek(!).
Niezgodność w oficjalnych dokumentach ze stanem faktycznym na stałe była wpisana w życie gospodarcze PRL. Na nic zdała się reglamentacja. Bo cóż z tego, że dokładnie wyliczono ile w danym miesiącu do sklepów trzeba skierować masy towarowej, skoro popyt zawsze rozmijał się z podażą. Nic dziwnego, skoro już w pierwszym roku istnienia kartek na mięso wydano ich oficjalnie 36 mln 214 tys., a w obiegu znalazło się o pół miliona więcej.
Obejrzyj również galerię banknotów PRL!
Kto handluje, ten żyje...
W tropieniu nadużyć pomagało władzy społeczeństwo, które zasypywało odpowiednie organa donosami na spekulantów. Jedna z gazet w Białymstoku w oparciu o listy napływające do redakcji skonstruowała portret tego pasożyta. Otóż: "cinkciarze są łyse, kulawe, ze złotymi ząbkami, małe, grube, wysokie, do góry czesane, wąsate, czarne, z wąsami, a nawet trafił się blondyn w okularach".
Czytelniczka z Tykocina podesłała "Gazecie Współczesnej" - "Wykaz babek i dziadków, które handlują u nas wódką. Przyda się?" - dodała na końcu.
Przykłady pięknych, społecznych postaw można mnożyć. Oto np. pracownicy i członkowie Spółdzielni Produkcyjnej "Plon" ze wsi Skąpe w województwie zielonogórskim przekazali znaczną część swych kart zaopatrzeniowych na mięso dla górników.
Mimo zaangażowania organów i władz oraz społeczeństwa czarny rynek kwitł w najlepsze, zresztą nie bez udziału wszystkich wymienionych. Kombinowanie stało się chlebem powszednim w PRL-u. Spektakularne akcje nie mogły niczego zmienić, dopóki obowiązywał system reglamentacji, którym żywił się drugi obieg.