Legenda Kazika z Kamionki Wielkiej

Nie mogę patrzeć, jak śmieją się z nas na Zachodzie. Mnie się udało, mam wszystko i zrobię wszystko, żeby udało się wszystkim Polakom. To jest moje marzenie życia, żebyśmy nie byli gorsi od innych narodów - mówi Kazimierz Pazgan, polski król kurczaków.

Nie mogę patrzeć, jak śmieją się z nas na Zachodzie. Mnie się udało, mam wszystko i zrobię wszystko, żeby udało się wszystkim Polakom. To jest moje marzenie życia, żebyśmy nie byli gorsi od innych narodów - mówi Kazimierz Pazgan, polski król kurczaków.

"Wszyscy szliśmy za Kazikiem" - odpowiedział mi kiedyś Ryszard Florek, właściciel spółki Fakro (37. na liście najbogatszych Polaków wg "Forbesa") na pytanie: jak na Sądecczyźnie doszło do eksplozji przedsiębiorczości na skalę niespotykaną nigdzie indziej w Polsce. W Nowym Sączu, liczącym nieco ponad 84 tys. mieszkańców, żyje 5 z listy 100 najbogatszych Polaków (wielu z nich pracowało niegdyś w Konspolu) i działa ponad 9 tys. podmiotów gospodarczych (większość zaliczyła współpracę z Konspolem).

Nikt nie ma wątpliwości, że protoplastą prawdziwego kapitalizmu i wolnorynkowej przedsiębiorczości w Nowym Sączu był "Kazik", czyli Kazimierz Pazgan (25. na liście "Forbesa"), zwany także "polskim królem kurczaków", bo jego Konspol (największa firma drobiarska w Polsce) przez 30 lat działalności zdominował najpierw polski rynek, potem europejski, a trzy lata temu wypłynął na szerokie wody i zamierza zawojować świat.

Reklama

Kazimierz Pazgan to rocznik 1948. Z ferm jego Konspolu pochodzi co drugi drobiowy burger kupowany przez klientów McDonald's i KFC w całej Europie. Biznes zaczynał robić jako ubogi, 16-letni chłopak z podsądeckiej wsi Kamionka Wielka. We wczesnych latach 60. przygrywał na trąbce z kolegami na weselach. Po obronie dyplomu z resocjalizacji dostał pracę w poprawczaku w Świdnicy z pierwszą stałą pensją. A potem zrozumiał, że etat w poprawczaku nie zapewni mu życia na poziomie, o jakim marzy. Wziął więc kwiaciarnię w ajencję od miejscowej spółdzielni ogrodniczej. Płacił podatek zryczałtowany - 3 tys. zł miesięcznie, reszta zarobków zostawała mu w kieszeni. W dobrym miesiącu potrafił wycisnąć 200 tys. zł (duży fiat kosztował wtedy 180 tys. zł). To były jego pierwsze duże pieniądze...

W 1977 r. socjalistyczne państwo postanowiło wesprzeć tanim kredytem każdego, kto wybuduje kurnik o powierzchni tysiąca metrów kwadratowych. Gwarantowało też paszę dla kur i odbiór jaj. Wtedy Pazgan postawił na kury. Wrócił do Kamionki, założył Konspol (początkowo spółdzielnię, potem pierwszą w Polsce spółkę powołaną za komuny na podstawie Kodeksu Handlowego z 1934 r.) i zbudował trzy kurniki za pieniądze ze świdnickiej kwiaciarni.

Na początku lat 80. Pazgan dogadał się z komunistycznym fiskusem, że jako rdzennie polski krajowy przedsiębiorca ma prawo do takich samych ulg podatkowych, jak firmy polonijne z kapitałem z zagranicy. Stołeczna skarbówka się zgodziła, ale sądecka izba już nie i wyliczyła mu gigantyczny domiar. Wtedy przyszedł pierwszy zawał. Kilka lat później komunistyczne władze wstrzymały Konspolowi dostawy wieprzowiny, bez domieszki której nie można było wówczas robić wędlin czy kotletów z suchego mięsa kurcząt. Drugi zawał.

Trzeciego zawału dostał pod koniec lat 80., gdy okazyjnie kupił pręty zbrojeniowe do rozbudowy fabryki bez urzędowego pozwolenia na budowę. Izba skarbowa znowu naliczyła Konspolowi gigantyczny domiar. Pazgan wygrał sprawę w sądzie, ale znów musiał prowadzenie biznesu przypłacić zdrowiem.

Czwarty zawał przeżył już w wolnej Polsce, przebijając się przez dzikość polskiego, wolnego rynku. Lekarze poradzili mu, żeby zwolnił. No to zwolnił, przekazując powoli firmę w ręce dzieci. Syn przejmuje coraz więcej obowiązków zarządczych, radzie nadzorczej przewodniczy córka - z wykształcenia prawnik.

Całkiem niedawno Kazimierz Pazgan otarł się o zawał piąty, można by rzec, że tym razem nie było biznesowych kontekstów. Otóż, sądeccy opozycjoniści wytknęli mu, że w latach 1981-1985 był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie "Docent". Pazgan wystąpił do Instytutu Pamięci Narodowej o sprawdzenie kartoteki. IPN odpisał, że "Docent" owszem istniał, ale nie był nim Kazimierz Pazgan, zaś jego dane osobowe nie są "tożsame z danymi osobowymi znajdującymi się w katalogu funkcjonariuszy, współpracowników, kandydatów na współpracowników organów Służby Bezpieczeństwa". Krótko mówiąc: na liście go nie ma.

W Nowym Sączu krąży legenda, że komuś po prostu puściły nerwy na wieść, że Pazgan został honorowym obywatelem miasta i znalazł się w panteonie tak wielkich Polaków, jak Józef Piłsudski czy Lech Kaczyński. Piętno TW miało raz na zawsze zdyskredytować zasługi polskiego przedsiębiorcy dla całego regionu. Adwersarze nie przewidzieli, że Pazgan, jak w biznesie, tak i w życiu prywatnym zawsze idzie na zderzenie czołowe z problemem i musi postawić na swoim.

Te zawały w biznesowym żywocie Kazimierza Pazgana są o tyle istotne, że pokazują jego charakter. Pokazują, że nawet jak upadał w tym wymiarze czysto ludzkim, to zawsze potrafił się podnieść. Pazgan to twardy sądecki góral i jak każdy góral do bólu szczery, konsekwentny we wszystkim co robi. Pazgan to góral polski z dość prostą wizją świata i planem na przyszłość, który stara się od wielu lat zrealizować i otwarcie o tym mówi...

"Gazeta Bankowa": Jaki jest plan Pazgana?

Kazimierz Pazgan: Pierwsze skojarzenie? Doprowadzenie do zmiany systemu podatkowego w Polsce, żeby ludzie mogli zarabiać 2-4 tys. euro miesięcznie. Docelowo w perspektywie 10-12 lat. To jest moje marzenie życia, żebyśmy nie byli gorsi od innych narodów. Od trzech lat już pracuję nad tym projektem bardzo intensywnie.

Jeszcze tylko uściślijmy, nie uprawia pan teraz polityki, nie kandyduje pan w żadnych wyborach?

- Nie. Biznes jest bezpartyjny.

Jak można zrealizować to pańskie marzenie?

- Poprzez podjęcie konkretnych decyzji politycznych. Dokonując rewolucyjnych zmian w systemie podatkowym, czyli zaczynając reformę finansów publicznych. A finanse publiczne to system podatkowy. Sprawdzony, od dziesiątków lat uważany za cud gospodarczy Niemiec. Niemiecki system z lat 50. Nic nie trzeba wymyślać. Zacznijmy to robić.

Ale co, konkretnie?

- Załóżmy, że ktoś w Polsce rzeczywiście wprowadził taki system podatkowy, o którym ja ciągle mówię. Wtedy we wszystkich branżach powstałyby tysiące małych firm, konkurencyjnych dla dużych podmiotów. Takie firmy zamiast zapłacić podatek dochodowy będą mogły inwestować, rozwijać kapitał. Mądrzy będą ciągle coś modernizowali. Dla nas - dużych firm, taka konkurencja będzie zagrożeniem. Będziemy zmuszeni uciekać do przodu. Pomogą nam ulgi inwestycyjne. Wtedy nawet bez wsparcia banków będziemy mogli przenosić działalność za granicę. A w tej chwili nie mamy nic. Nie mamy ulg inwestycyjnych, konkurencji i kapitału.

Od 25 lat doradza pan polskim politykom. Doradzał pan już prezydentom, premierom, ministrom praktycznie ze wszystkich ekip rządzących po 1989 r. Zapewne przekonywał ich pan do tego systemu?

- Tak.

I co?

- Nie słuchają.

Dlaczego?

- Nie wiem.

Przykre...

- Tym bardziej, że nie tylko ja im o tym mówię. Powtarza im to w kółko wielu polskich przedsiębiorców, którzy znają życie gospodarcze, wiedzą na czym polega biznes i mają sukces. Ale nikogo to nie rusza. Rozmawiałem o tym z każdym premierem. Żadnego to nie ruszyło.

To pana nie deprymuje?

- Powiedziałem sobie, że nie odpuszczę. Jestem uparty góral. Mnie się udało, mam wszystko. Ale mi jest szkoda Polaków. Jak śmieją się z nas na Zachodzie. Wiadomo jak jesteśmy traktowani. Gdy rozmawiam ze znajomymi z Europy Zachodniej, to się śmieją, że jesteśmy tacy naiwni, że nie potrafimy zadbać o własne interesy. Nie potrafimy sobie poukładać gospodarki tak, żebyśmy liczyli się na rynku europejskim i światowym. Od wielu lat analizuję wszystkie dane statystyczne GUS - jaki mamy budżet, eksport, PKB...

Po co?

- To moja pasja. Muszę wiedzieć gdzie, jako Polacy, jesteśmy.

W biznesie pan tych danych nie wykorzystuje?

- Akurat te informacje nie są mi potrzebne do biznesu. One są potrzebne decydentom, którym mówię: zobaczcie, nasz budżet na przyszły rok to 90 mld dolarów. Budżet niemiecki do 1,6 bln dolarów. Oni mogą rzucić na polski rynek 100 mld dolarów i będą nas trzymać na pasku. Budżet Słowacji jest dwukrotnie wyższy od naszego w przeliczeniu na jednostkę. Czech prawie trzykrotnie. To mnie denerwuje. Jestem Polakiem, czuję się dobrze i chciałbym, żeby wszyscy wokół czuli się tak samo.

Ale takich biznesmenów, jak pan są w Polsce setki. Może warto się jakoś zorganizować? Zrobić coś razem?

- Ostatnio bardzo zaangażował się Ryszard Florek z Fakro. Stara się budować świadomość, wyjaśnić wszystkim Polakom przez Fundację dla Przyszłości, dlaczego zarabiamy czterokrotnie mniej niż obywatele krajów starej Unii. Wspólnie staramy się edukować ludzi, tłumaczyć jak robić biznes, od czego zacząć, co trzeba mieć.

No to, co trzeba... ?

- Bez narzędzi się nie da. Ja mogłem rozpocząć ten biznes, bo miałem sprzyjające warunki. Miałem określone ustawy. Czy o ajencjach, czy o gospodarstwach specjalistycznych. Albo wszyscy przedsiębiorcy, którzy w 1990 r. zaczęli działać w branży budowlanej. Przez 10 lat nie płacili żadnych podatków. Na bazie tej ustawy powstało Fakro, Atlas i setki innych firm, które sobie świetnie radzą do dziś. Ale trzeba było podjąć decyzję - była szansa i można było ją wykorzystać. Jeżeli nie będzie takich narzędzi, nic nowego nie powstanie. Nie będziemy mieli własnego kapitału.

No właśnie, co z tym polskim kapitałem? Weźmy przykład pierwszy z brzegu, czyli pański Konspol. W skali kraju, ba, nawet w skali Europy jesteście w stanie sobie poradzić we własnym zakresie, jeśli chodzi o inwestycje. Ale buduje pan fabrykę w Indonezji i tu już by się przydało wsparcie kapitałowe, najlepiej polskie. A tu...

- Nie ma. I jest potrzebny stosunkowo niewielki kapitał, bo 40 mln dolarów, czyli jakieś 120 mln zł. Ale nie ma polskiego kapitału, nie mamy instytucji finansowych, które by mnie wsparły. Nie ma, chociaż mam perfekcyjnie przygotowany projekt, 15 proc. wkładu własnego, własną technologię i świetne wyniki. W ciągu ostatnich 5 lat wydaliśmy na inwestycje w Polsce ponad 200 mln zł żywej gotówki. Zarabiamy, nie mogę narzekać, ale nie możemy stać w miejscu, dlatego ciągle muszę inwestować, rozwijać się, modernizować. Zakładam, że nasza EBITDA będzie w tym roku na poziomie 80 mln zł. W przyszłym roku zakładamy 120 mln zł. Ale na całym świecie, wszystkie cywilizowane firmy rozwijają się za granicą przy wsparciu instrumentów finansowych, instytucji...

Ze swojego kraju. System naczyń połączonych: firma - bank - państwo.

- Tak, bo wtedy to wszystko ma sens. Wtedy właśnie powstaje narodowy kapitał. Polskie pieniądze idą za projektem, torują drogę kolejnym inwestycjom. Ale niestety żadna polska instytucja finansowa nie udzieli nam wsparcia. Fabrykę w Indonezji wybuduję dzięki Chińczykom. Niebawem napiszecie: powstała piękna fabryka w Indonezji, ale dzięki Chińczykom, bo Polaków nie stać było, żeby pożyczyć. Podkreślam - pożyczyć, nie dać. Chcemy na normalnych warunkach komercyjnych pożyczyć 40 mln dolarów na 7 lat.

Nie wierzę, że nie ma polskiego banku z takimi pieniędzmi.

- Nie ma banku, który by podjął decyzję o wejściu w ten projekt. Są osoby zainteresowane, ale to są jednostki. Oczywiście, my to finansowanie dostaniemy z banku chińskiego i nie ma problemu. Tylko mam niedosyt, że to nie będą polskie pieniądze.

Jak polskie banki uzasadniają brak zainteresowania inwestycją Konspolu w Indonezji?

- Oglądają moje polskie fabryki i mówią: super, tylko że my nie wiemy jak takie rzeczy się robi w Indonezji, nie mamy doświadczeń. Może by tak konsorcjum z bankiem zagranicznym? No i dzwonią do mnie, że może z niemieckim. Mówię: nie. No to z francuskim? Mówię: nie, przed chwilą Francuzi mnie chcieli przejąć i odmówiłem. Przecież jak mi wejdą do spółki Niemcy czy Francuzi, to ja im będę musiał pokazać wszystko. Daję im dostęp do swoich kanałów dystrybucji, do technologii, całej organizacji. Za darmo, za to, że mi dali kredyt, który im spłacę wraz z odsetkami. I jeszcze puszczam przez nich obroty.

I nawet się pan nie obejrzy, jak obok powstaną niemieckie i francuskie zakłady drobiarskie zbudowane na "konspolową" modłę.

- Dokładnie.

Nie da się tego wytłumaczyć polskim bankom, ekipie rządzącej?

- Mamy za dużo doradców w naszych rządach, którzy czuwają i pilnują, żebyśmy się za bardzo nie wychylali poza granicami Polski.

Dlaczego z własnej kieszeni nie chce pan tej indonezyjskiej inwestycji finansować?

- Oczywiście mam aktywa, które mógłbym sprzedać. Mam też prywatny majątek, na którym bank mógłby się zabezpieczyć. Ale po co? Ja chcę normalny kredyt inwestycyjny. Chcę normalnego wsparcia i to z Polski. Przecież nikt normalny nie inwestuje w takie przedsięwzięcia własnej gotówki. Od tego są instytucje finansowe, banki. One są od tego, żeby nam pomagać w realizacji projektów... Czy pan wie, że na przykład pierza są podstawowym pokarmem dla hodowli krewetek? U mnie to jest odpad. Dlatego mamy w Indonezji tak zaprojektowaną ubojnię, że pierze jest od razu kostkowane i odbierane przez hodowców krewetek, którzy płacą czystą gotówką. Wnętrznościami drobiu z kolei karmi się krokodyle. Już mamy tam przygotowane trzy stawy do hodowli krokodyli - zamiast sprzedawać ten odpad, sami będziemy hodować. To jest surowiec za darmo...

Brzmi jak science-fiction.

- Ale to rzeczywistość.

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: Legend | życia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »