Lepsze perspektywy dla ryb niż rybaków
Do ledwie jednej dziesiątej spadły, z powodu braku turystów i zamkniętych restauracji, ceny owoców morza i ryb w hiszpańskich portach. Koronawirus uderzył w rybołówstwo wyjątkowo mocno. To dar dla przetrzebionych już łowisk, m.in. wokół Europy, klęska zarazem nie tylko dla europejskich rybaków.
Połowy ryb i owoców morza były w ostatnich dziesiątkach lat jednym z najdynamiczniej rozwijających się w świecie źródeł pożywienia zawierającego białko. Według danych Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) w okresie ostatnich blisko sześciu dziesięcioleci (lata 1961-2016) konsumpcja ryb wzrastała w świecie szybciej (3,2 proc. rocznie) niż produktów pochodzenia rolniczego (2,8 proc. rocznie). Ryby dostarczają około 17 proc. spożywanego na świecie białka. Ich konsumpcja sięga obecnie przeciętnie ok. 21 kilogramów rocznie.
Rybołówstwo, do którego statystycznie oprócz ryb zaliczane są również skorupiaki, mięczaki i inne zwierzęta wodne (ale bez ssaków), to także ważna część globalnej gospodarki. Łączna wartość tej dziedziny gospodarczej obliczana jest na poziomie bliskim 400 mld dolarów, z czego więcej niż połowę (ok. 53 proc.) dostarczają połowy morskie i słodkowodne. Mniejsza, ale szybko wzrastająca część (47 proc.) pochodzi, jak się to ładnie określa, z akwakultury, czyli ze źródeł hodowlanych. W rybołówstwie zatrudnionych jest w świecie bezpośrednio ok. 59 mln osób, a pośrednio od niego zależy nawet cztery razy więcej.
Połowy i hodowla ryb, a także innych owoców morza, mają szczególne znaczenie dla krajów rozwijających się, w tym i najbiedniejszych. Wynika to nie tylko z dążenia do obniżania kosztów produkcji (połowy i przetwórstwo są pracochłonne, a stawki za pracę w biednych krajach niskie), ale także z powodu znacznego już przetrzebienia zasobów morskich z dziko żyjących ryb i innych owoców morza w pobliżu krajów bogatszych. Według FAO aż 30 proc. światowych zasobów ryb jest "przełowionych", to znaczy nie mogących już samodzielnie się odtworzyć. 60 proc. zasobów jest poławianych "na najwyższym możliwym poziomie". Dotyczy to m.in. łowisk wokół Europy. Według danych Komisji Europejskiej zasoby ryb w północno-wschodniej części Atlantyku, są "przełowione" w 42,7 proc. Stan rybnej populacji w Morzu Śródziemnym i Morzu Czarnym jest jeszcze gorszy.
Znaczne odległości pomiędzy miejscami połowów ryb i owoców morza, a docelowymi miejscami ich konsumpcji spowodowały, że gospodarka rybna należy do jednej z najbardziej zglobalizowanych dziedzin światowej ekonomii. Przedmiotem międzynarodowego handlu jest od 35 do 38 proc. sprzedaży ryb i owoców morza, a wartość obrotów obliczana jest na ponad 150 mld dolarów rocznie. Dodać trzeba, że są to organizmy i produkty łatwo psujące się, a więc wymagające szybkiego dostarczenia często na drugi koniec świata. Z tych m.in. względów wedle ocen FAO aż 78 proc. produkcji rybnej wystawiona jest na próbę działania w warunkach ostrej międzynarodowej konkurencji.
W całą tę misterną, działającą jak w zegarku konstrukcję - połowów, zbioru z morskich farm, przechowania, transportu, odbioru, dalszej dystrybucji do sklepów, hoteli i restauracji - na początku marca uderzył koronawirus. Z powodu odwołanych rejsów samolotów - jak to odnotowują eksperci innej ONZ-owskiej organizacji, UNCTAD (Konferencja Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju) - eksport argentyńskich ryb i owoców morza do Hiszpanii, Włoch i Chin z dnia na dzień zmalał o 30 proc. O 30 też proc. zmniejszył się eksport krewetek z Indii do Chin. Odławiane w okolicach Malediwów na Oceanie Indyjskim tuńczyki w ogóle nie poleciały - jak to było zaplanowane - do Europy. Nagle zmieniła się także struktura eksportowanych produktów, zmalał popyt na żywe ryby i owoce morza, wzrósł na produkty mrożone i przetworzone.
Dezorganizację w światowej gospodarce rybnej spowodowało także wysokie ryzyko zarażenia koronawirusem, wynikające ze specyfiki fizycznych warunków, w jakich poławia się ryby. Zalecany przez wirusologów social distancing jest nierealny nie tylko na kutrach rybackich, ale nawet na nieco większych trawlerach. Z tego powodu większość z nich została unieruchomiona w portach, a branża rybacka ponosi w świecie straty porównywalne (w proporcji do jej wielkości) ze stratami linii lotniczych i hoteli.
Dostrzec można jednak także pewne pozytywy. Świat od dawna już zauważył, że intensywne rybołówstwo wraz z rosnącym zanieczyszczaniem mórz i oceanów prowadzą do szybkiego uszczuplania zasobów naturalnych łowisk. Wprowadzenie kwot połowowych i rozwój hodowli fauny morskiej wyhamowuje ten proces, ale całkiem go nie zatrzymał. W 2015 r. pod egidą ONZ wypracowanych zostało w ramach współpracy międzynarodowej (Agenda for Sustainable Development 2030) 17 celów zrównoważonego rozwoju w perspektywie najbliższych kilkunastu lat. Jednym z postawionych celów jest osiągnięcie warunków zrównoważonego rozwoju właśnie w dziedzinie światowego rybołówstwa.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Są już pierwsze osiągnięcia zmiany nastawienia w tej dziedzinie. W ciągu ostatnich kilku lat poprawił się stan łowisk ryb przy wybrzeżach USA. Dzięki coraz bardziej rygorystycznej polityce Unii Europejskiej poprawia się także stan łowisk na północno-wschodnim Atlantyku. Nieoczekiwanym sojusznikiem ryb może okazać się wybuch światowej epidemii koronawirusa, wymuszający spadek połowów. Brzmi to paradoksalnie, ale po raz ostatni do dużego wzrostu populacji ryb w wodach Morza Północnego i na północnym Atlantyku doszło w latach II wojny światowej, gdy częściej można było na akwenach tych spotkać niszczyciele, czy łodzie podwodne niż rybackie kutry i trawlery.