Liberalizacja rynku gazu przyniosła pierwsze efekty - ceny spadają
Zaczęliśmy sprowadzać gaz do Polski z różnych kierunków. Otwarcie rynku spowodowało nie tylko zwiększenie bezpieczeństwa energetycznego kraju - spadły także ceny surowca.
Dotychczas tylko wiele mówiono o tym, co się stanie, gdy otwarty zostanie polski rynek gazu. Najważniejsze pytanie brzmiało - czy gaz będzie taniał? Już wiemy: tanieje.
Przełom nastąpił w zeszłym roku. Dzięki uruchomieniu fizycznego rewersu na gazociągu jamalskim zaczęły działać rozbudowane połączenia międzysystemowe zapewniające ciągłe dostawy gazu z Zachodu. Liberalizacja polskiego rynku gazu stała się faktem. Namacalnym, a właściwie: policzalnym.
- Im swobodniej przedsiębiorstwa gazownicze mogą wybierać swoich dostawców, tym lepsze są warunki, na których dokonują zakupów - wyjaśnia Markus Rapp, prezes niezależnego dystrybutora gazu, spółki EWE Energia. - W konsekwencji ceny surowca spadają, a one same stają się bardziej konkurencyjne.
Oczywiście najpierw trzeba mieć techniczne możliwości sprowadzenia surowca na rodzimy rynek. Wszak najlepsze nawet chęci nie wystarczą, jeśli gaz pozostawał będzie poza jego zasięgiem. Do niedawna był z tym problem - teraz już go nie ma. Dzięki otwarciu alternatywnych dróg dostaw, do Polski można obecnie sprowadzać grubo ponad 5 mld m sześc. gazu rocznie. A po uruchomieniu gazoportu staniemy się całkiem niezależni od dostaw gazu z Rosji.
Jeszcze niedawno niektórzy eksperci twierdzili, że interkonektory, owszem - przydadzą się nam, ale tylko jako narzędzia służące poprawie stanu bezpieczeństwa energetycznego kraju. Na ceny gazu, twierdzili malkontenci, większego wpływu mieć nie będą. Mylili się. Wynika to z bilansu już pierwszego kwartału tego roku. Zwielokrotnienie liczby dróg, którymi gaz z Zachodu może teraz docierać do Polski, umożliwiło nie tylko całkowite zaspokojenie potrzeb naszej gospodarki, ale spowodowało także obniżkę jego cen. Co prawda jak na razie skorzystali z niej tylko niektórzy, ale fakt pozostaje faktem: gaz tanieje.
A tanieje, bo nastąpił splot kilku znaczących okoliczności. O stworzeniu technicznych warunków rozwoju rynkowej konkurencji, która ma wpływ na poziom cen, było już wyżej. Poza tym, dostrzegalne w skali całej gospodarki, pozytywne skutki przynosić zaczęła polityka efektywności energetycznej. Zastosowanie w praktyce jej zasad spowodowało, że zmniejszył się popyt na energię, a w konsekwencji spółki ją wytwarzające zmniejszyły swoje zapotrzebowanie na paliwo. No i trafiła nam się ciepła zima, która także zredukowała popyt na gaz.
Wszytko to spowodowało, że na zachodnioeuropejskim rynku gazu pojawiły się znaczące jego nadwyżki. Niemieckie koncerny same zaczęły szukać odbiorców na zakontraktowany przez siebie surowiec. PGNiG pewnie jednak nie skorzystałby tak chętnie z tej oferty, gdyby nie to, co zrobił... Gazprom. Nie wiedzieć dlaczego - rosyjski koncern nie wytłumaczył się z tego - jesienią ubiegłego roku ograniczył dostawy gazu do Polski. Były dni, że wysyłał tylko nieco ponad połowę jego zakontraktowanej ilości. Podobnie było i w pierwszym kwartale tego roku.
Wobec takiego dictum PGNiG nie miał wyjścia: musiał poszukać gazu u innych dostawców. A ponieważ ceny na Zachodzie stały się całkiem atrakcyjne, jeszcze na tym zyskał. Konkretnie: w pierwszym kwartale 2015 roku Grupa Kapitałowa PGNiG osiągnęła 1,24 mld zł zysku netto. Jak przyznaje jej zarząd, także dzięki zmniejszeniu kosztów zakupu surowca.
Na horyzoncie naszego lidera rynku gazu ziemnego zbierają się jednak chmury. Może jeszcze nie czarne, ale ciemne już na pewno. Z wyjątkowej sytuacji panującej na zagranicznych rynkach korzysta bowiem nie tylko PGNiG. Na przykład nasz największy odbiorca gazu - Grupa Azoty, która zużywa go co roku 2,2-2,3 mld m sześc. - również pilnie obserwuje to, co dzieje się poza granicami kraju. A co ważne, jest tak dużym graczem, że może sama podjąć próbę negocjowania obniżki cen bezpośrednio u zachodnioeuropejskiego dostawcy.
- Nasz docelowy model zakupowy przewiduje, że będziemy w PGNiG kupować tylko połowę potrzebnego nam gazu. Resztę będziemy chcieli otrzymywać ze źródeł alternatywnych - mówi wiceprezes Grupy Azoty Witold Szczypiński.
Te zapowiedzi oznaczają, że jest tylko kwestią czasu, kiedy Azoty w większym niż dotychczas stopniu zaczną kupować gaz u innych dostawców. Co prawda, jak przyznaje zarząd spółki, najważniejszym kryterium wyboru dostawcy pozostaje stabilność dostaw, ale przecież ceny są już na drugim miejscu.
A konkurencja rośnie w siłę. Choć, to też prawda - nie bez trudności.
- Ważne, by dobrze organizować przetargi transgraniczne - uważa prezes Rapp. - Procedury aukcyjne powinny być tak określone, by pojedyncze przedsiębiorstwa lub ich grupy nie mogły ograniczać przepustowości połączeń międzystemowych i blokować w ten sposób konkurencji.
Zdaniem ekspertów, nawet mimo pojawiających się przeszkód, ostateczna liberalizacja rynku gazu jest już jednak przesądzona.
Zwiastunem rynkowej rewolucji może okazać się specjalny program rabatowy PGNiG. Spółka wyraźnie kusi nim swoich największych klientów; widać, że jej zarząd wie, jak łatwo ich stracić.
- Uruchomienie tego programu jest działaniem wyprzedzającym wobec nieuchronnego procesu liberalizowania rynku gazu w Polsce - ocenia działania PGNiG Tomasz Kasowicz, analityk Domu Maklerskiego BZ WBK. - Spółka chce pokazać dużym odbiorcom, że jego oferta może być równie atrakcyjna jak ta, którą mogą otrzymać na innych rynkach.
Przy okazji warto podkreślić, że w programie PGNiG umieszczona jest formuła "take or pay", zobowiązująca kupującego do odbioru co najmniej 80 proc. zamówionego gazu, co oznacza jego silniejsze związanie ze sprzedawcą.
- PGNiG nie boi się walczyć o rynek. Cena taryfowa jest jedynie ceną maksymalną, a w oczekiwaniu na uwolnienie rynku spółka działa, dostosowując ofertę do aktualnych warunków. Klienci przystępujący do programu rabatowego będą płacili cenę indeksowaną w stosunku do cen giełdowych, przy jednoczesnym zachowaniu pułapu ceny maksymalnej w postaci ceny taryfowej - tłumaczy prezes PGNiG Mariusz Zawisza.
Pierwsi z liberalizacji rynku gazu korzystają najwięksi. A co z małymi? Co z gospodarstwami domowymi? Tu problem jest bardziej złożony. Według naszych rozmówców, najpierw trzeba przygotować grunt dla ewentualnych zmian. Obecnie bowiem, co tu kryć, firmy z branży nie są zainteresowane walką o klientów, którzy kupują tylko niewielkie ilości gazu. Wynika to z ich rachunku ekonomicznego. Często bowiem dostarczanie gazu do mieszkań po prostu się nie opłaca. Jeśli jednak konkurencja PGNiG wzrośnie w siłę, taryfy znikną, a rząd uruchomi wsparcie dla najmniej zasobnych finansowo odbiorców gazu, wówczas pozytywne skutki liberalizacji rynku gazu odczują i indywidualni klienci.
Dariusz Malinowski
Więcej informacji w portalu "Wirtualny Nowy Przemysł"