Liczą na mitycznego inwestora
Stoczniowcy, którzy już dostali wypowiedzenie, do stoczni i tak przychodzą - spotkać się z kolegami. Liczą - podobnie jak ci, którzy właśnie przystępują do programu zwolnień monitorowanych - że znajdzie się mityczny inwestor i będą mogli do stoczni wrócić - mówią w rozmowie z PAP.
Z końcem marca ze Stoczni Szczecińskiej Nowej odejdzie z pracy ok. 1200 osób.
W budynku, gdzie stoczniowcy załatwiają wszystkie sprawy związane z przystąpieniem do programu, ciągły ruch. Stoczniowcy co chwilę znikają za drzwiami z napisem "Rejestracja". W międzyczasie niechętni odpowiadają na pytania dziennikarza PAP.
Kontaktu z mediami zdecydowanie odmawiają pracownicy punktu, w tym przedstawiciel firm Work Service i DGA. Ci zasłaniają się zakazem rozmawiania z prasą, który wydał im pracodawca.
Czekając na swoją kolej, stoczniowcy wymieniają między sobą uwagi. Ich głównym bohaterem jest b. już senator PO Tomasz Misiak. Związana z nim firma Work Service otrzymała kontrakt (pośrednictwo pracy i szkolenia dla zwalnianych stoczniowców) w ramach tzw. specustawy stoczniowej, nad którą Misiak pracował jako przewodniczący senackiej komisji gospodarki.
Nie potrzeba nam takich firm, które wyciągają pieniądze, sami się przeszkolimy. Jak odbiorę swoje odszkodowanie, prześlę je na konto Misiaka - mówi jeden z nich.
Pan Krzysztof, operator żurawia nie ma obaw o swoją przyszłość. Znajdę pracę w budowlance, w porcie albo stoczni remontowej- deklaruje z dużą pewnością siebie. Mam znajomości, poradzę sobie - dodaje.
Inni ze stojącej przed budynkiem grupy nie są tak pewni swego. Są pełni rozgoryczenia, wracają do przeszłości, szukają winnych upadku stoczni. Po równo winą obarczają wszystkie ekipy rządzące. Nie szczędzą im przykrych słów.
Niektórzy z nich mówią, że już są bez pracy i przychodzą do stoczni spotkać się z kolegami. Nie kryją, że w ten sposób zabijają czas. Pytani, co z nim robią, kiedy nagle stało się go tak dużo, otwarcie mówią: siedzimy z piwem przed telewizorami.
Jeden ze spawaczy nie ukrywa, że czuje się tak, jakby "dostał zastrzyk znieczulający". Jestem zobojętniały. To tak jak z chorym na raka. Wpierw się buntuje, walczy, a potem jest pogodzony - dodaje. Wyznaje, że gdy musiał, opuszczając stanowisko pracy, zdać narzędzia, których używał kilkanaście lat łza w oku się zakręciła. To tak jakbym zostawił część siebie - mówi.
Pytani, czy szukają pracy za granicą, niektórzy mówią, że mają kolegów, którzy już się szykują do wyjazdu do Norwegii, Niemiec czy Holandii. Tam mają pracować w stoczniach albo w innych gałęziach przemysłu.
Jak powiedziała PAP szefowa działu kadr w SSN Barbara Włosek, stoczniowcy do tej pory zwalniani z zakładu to ci pracownicy, którym w większości nawet zależało na wcześniejszym zwolnieniu. To ci, którzy mają propozycje pracy lub mogą np. przejść na emeryturę - dodaje. Załatwiają swoje sprawy szybko, nie zgłaszają potrzeb, a my w kadrach nawet nie mamy czasu na półprywatne rozmowy z nimi - podkreśla.
Część z nich ma pomysły na przyszłość, część radzi się, jak przeczekać najtrudniejszy czas. Za wcześnie jeszcze, by decydowali o szkoleniach. Często sami nie wiedzą, co chcieliby robić. Liczą, że doradca personalny pomoże im w wyborze. Myślą np. o kolejnej kategorii prawa jazdy czy kursie językowym - dodaje Włosek.
Natomiast Krzysztof Fidura ze stoczniowej Solidarności w SSN zapewnia, że związek na własną rękę stara się pomóc zwalnianym. Uruchamiamy struktury regionalne, np. rozmawiamy z prezydentem Szczecina, z Wojewódzką Komisją Dialogu Społecznego, jeździmy do powiatowych urzędów pracy w regionie, np. do Pyrzyc, Goleniowa, Stargardu Szczecińskiego, Gryfina, Polic, by tam szukać zatrudnienia dla stoczniowców, którzy pochodzą z tych powiatów. Wszędzie jesteśmy przyjmowani przyjaźnie i słyszymy deklaracje, że znajdzie się praca dla byłych stoczniowców w pierwszej kolejności- mówi Fidura.
Jak dodaje, Ministerstwo Pracy obiecało zwiększyć fundusze tych urzędów właśnie po to, by pomóc stoczniowcom.
Jako przykład pozytywny podaje Goleniów, gdzie być może zatrudnienie w nowo powstającej firmie znajdą stoczniowi spawacze. Fidura przyznaje jednak, że to mrzonka, by wszyscy znaleźli pracę na lokalnym rynku, o ile nie ruszy jakaś produkcja w stoczni. Przyznaje, że związkowcy głęboko wierzą, że jednak "przyjdzie ktoś do stoczni".
Część szuka pracy za granicą, część chce założyć własną działalność, korzystając z przysługującego odszkodowania i dodatkowych pieniędzy na ten właśnie cel. Stoczniowcy myślą o firmach usługowych, zajmujących się np. ślusarstwem czy elektryką.
Inni za odszkodowania chcą spłacić kredyty. Jest wielu takich, którzy boją się, że bez pracy nie zdołają spłacić długów. Niektórzy przeznaczają pieniądze na konsumpcję. Są tacy, którzy z ołówkiem w ręku obliczają, jak przetrwać za odszkodowanie np. półtora roku do emerytury. Większość postępuje racjonalnie, choć chodzą słuchy, że niektórzy kupują sobie telewizory plazmowe, samochody lepszego rocznika i lepsze telefony komórkowe.
Stoczniowcy wiedzą, że te pieniądze nie rozwiążą problemu ich przyszłości - podkreśla Fidura.
Związek szczególnie przygląda się sytuacji rodzinnej stoczniowców. Chcemy pomagać tym, którzy mają trudniejszą sytuację, np. gdy zarówno mąż, jak i żona pracują w stoczni. Są też rodziny wielodzietne. Staramy się wstrzymać wtedy zwolnienia - dodaje.
Chcemy też jeszcze przed świętami w porozumieniu z zarządcą kompensacji stoczni uruchomić fundusz socjalny. Wprawdzie to nieduże pieniądze, ale przyda się każdy grosz - zaznacza.
Aktywnie w poszukiwania pracy włącza się też stoczniowa Solidarność 80. Zbieramy kontakty, tworzymy listy potencjalnych pracodawców, utworzymy własny punkt informacyjny - mówi Jacek Kantor ze związku. Oczekuje, że znajdzie się obiecywana stoczniowcom pomoc psychologiczna. Widać ewidentnie, że wśród zwalnianych jest poczucie pustki- dodaje.
Zajmują się sprawami kadrowymi, chodzą po zakładzie z kartami obiegowymi i żyją jakby poza rzeczywistością. Nie przyjmują do siebie, że to może być realny koniec stoczni -podkreśla.
Jak powiedział PAP b. wiceprezes stoczni szczecińskiej Andrzej Żarnoch, sytuacja w europejskim przemyśle stoczniowym nie nastraja optymistycznie, by liczyć na zatrudnienie zwalnianych stoczniowców w zakładach norweskich czy niemieckich. Do niedawna odpowiedź była prosta, tak szczecińscy stoczniowcy mogli znaleźć zatrudnienie w Europie; teraz w związku z kryzysem to, co się dzieje w przemyśle, jest nieprzewidywalne - zaznacza.
Jego zdaniem, to najgorszy z możliwych czas na zmiany w polskim przemyśle okrętowym.
Jego zdaniem stocznie europejskie są w głębokim kryzysie. Borykają się z trendem anulowania kontraktów przez armatorów, finansowaniem budów jednostek. Nikt teraz nie wie, czy ta sytuacja potrwa miesiące czy lata - uważa Żarnoch.
Jako alternatywę wymienia dla stoczniowców branże budownictwa przemysłowego, wielkogabarytowych konstrukcji stalowych, budownictwa infrastruktury. To środowiska, gdzie mogą się odnaleźć, ale w Europie te branże też nie błyszczą - mówi.
Jak jednak podkreśla, ciągle niedopowiedzianą szansą jest mityczny inwestor, który podejmie działalność na terenie SSN i zapewni zatrudnienie. To najbardziej pożądany przez ludzi scenariusz. Odpowiedź na pytanie, czy się zrealizuje, poznamy już niedługo, bowiem do 30 kwietnia potencjalni inwestorzy mają złożyć deklaracje i wpłacić wadia do przetargów, a potem złożyć już konkretne oferty - przypomina. Dodaje, że cały czas zainteresowanie częścią choćby majątku stoczni zgłasza norweska firma Ulstein. Na horyzoncie jest też Mostostal Chojnice. Obaj inwestorzy jak do tej pory nie złożyli jednak jednoznacznych deklaracji. Żarnoch przyznaje, że ludzie stoczni to ogromny potencjał i zakładanie, że zniknie on całkowicie, jest irracjonalne.
Zwolnienia otrzymało w SSN już ok. 700 osób. Kolejne 500 ma odejść z końcem marca. W stoczni przed zwolnieniami pracowało ok. 4 tys. ludzi. Do 31 maja 2009 r. stocznia ma być sprzedana, a wszyscy pracownicy zwolnieni. Szczegóły związane z wyprzedażą majątku i programem zwolnień zostały zawarte w tzw. specustawie stoczniowej, która weszła w życie 6 stycznia. Jej powstanie jest związane z decyzją Komisji Europejskiej, która uznała, że pomoc udzielona stoczniom w Gdyni i Szczecinie jest nielegalna i dała polskiemu rządowi czas do czerwca 2009 roku na wyprzedaż ich majątku.