Ludwik Sobolewski: Dekadencja białej supremacji. Felieton powyborczy

Co za fatalny, jak to się mówi na rynku finansowym, timing. Trzeba napisać felieton i wysłać go do redakcji Interia.pl nim zostaną ogłoszone wyniki prezydenckiego starcia w USA. A przecież trudno jest w takim dniu, jak środowy poranek, po nocy wyborczej, skupić się na czymś innym niż na osobie nowego najpotężniejszego człowieka świata.

Czy jednak na pewno najpotężniejszego, to co do tego można by mieć wątpliwości. Wielobiegunowość świata trwa od lat. W ramach tego układu geopolitycznego wielu jest takich, którzy chcą zdetronizować Stany Zjednoczone z pozycji mocarstwa, bez którego nic istotnego nie może się wydarzyć. I sukcesy na tej drodze są odnoszone. Czytamy o tym codziennie.

"Wartości są dobre dla polityków, a działania są ważne dla normalnych ludzi"

Na pewno USA przewodzą tak zwanemu Globalnemu Zachodowi. To określenie zrobiło się modne jakiś czas temu. Najpóźniej wtedy, gdy trzeba było jakoś nazwać tę część państw, która potępiła agresję Rosji wobec Ukrainy. Zatem tę, którą łączy wspólnota podstawowych wartości, nie tylko interesów.

Reklama

Więcej na temat wyborów prezydenckich w USA przeczytacie w raporcie Interii.

Co prawda, ta wspólnota, to znaczy jej rzeczywiste istnienie, jest dyskusyjne. Podobnie jak ten zbiór rzekomo wspólnie wyznawanych wartości. Dla wszystkich ma znaczenie nie to, jakie są wartości, tylko czy w ślad za nimi idą działania. Innymi słowy, wartości są dobre dla polityków, a działania są ważne dla normalnych ludzi.

Są też zjawiska trudno dyskutowalne, ponieważ o ich istnieniu decydują liczby. I zdarza się, że te liczby oznaczają coś przełomowego. Brakuje tylko języka. Ale i on prędzej czy później zostanie użyty dla nazwania nowego zjawiska.

"Globalny Zachód" sugeruje bowiem coś dużego, ludnego, być może nawet coś dominującego. Co prawda, funkcjonuje też Globalne Południe, zatem jakaś konkurencyjna na wielu polach formacja. Ale tak czy owak, Globalny Zachód, ze Stanami Zjednoczonymi jako liderem - to brzmi!

Skąd wzięło się określenie "global majority"?

Tymczasem, jeśli weźmiemy pod uwagę rozłożenie ludności świata na kontynenty, okaże się, że w Azji mieszka około 60 procent światowej populacji. W Afryce - 18 procent. Kto jeszcze na podium? Europa, ale już tylko z reprezentacją na poziomie 9 procent. Tuż za nią Ameryki - Południowa i Środkowa - 9 procent. Natomiast zaledwie 4 procent to Ameryka Północna. A Australia i Oceania nie przekraczają jednego procenta.

Trzeba było aż badaczki Rosemary Campbell-Stephens, by w obiegu pojawiło się określenie "global majority". To ona użyła go w pracy naukowej na początku lat dwutysięcznych (w roku 2003). Niby te wszystkie liczby były znane wcześniej, ale Europejczycy, a mówiąc szerzej przedstawiciele Globalnego Zachodu, widzieli u siebie, jako współmieszkańców, jedynie ludzi należących do "etnicznych mniejszości". A przecież można na to spojrzeć inaczej: żyją u nas przedstawiciele Globalnej Większości.

W Wielkiej Brytanii zmiany wprowadzono do oficjalnej terminologii, używanej w statystykach i analizach społecznych. W miejsce BAME (Black Asian and Minority Ethnic) stworzono kategorię: United Kingdom Minority Ethnic/Global Majortiy Heritage. To dodaje szerszego kontekstu, ogólnoświatowego, owym mniejszościom. Wielu mówi, że wzmacnia je psychologicznie. I że "global majority" to określenie wspierające "ostateczną dekolonizację" języka.

Etykiety, nazwy, zbiorowe określenia wpływają na stary porządek

To zabieg, wydawałoby się, tylko lingwistyczny. Ale myślimy tak, jak podpowiada nam język. Czyli może nie aż tak, jak twierdził Ludwig von Wittgenstein ("wszyscy jesteśmy niewolnikami naszego języka"), ale jest coś na rzeczy. Duże "coś".

Bo to też wiemy. Etykiety, nazwy, zbiorowe określenia, naklejane na grupy społeczne, zmieniają sposób postrzegania samych siebie przez ich członków, a także ich właśnie przez ludzi spoza danej grupy. Wpływają na stary porządek, na dotąd utrwalone oceny i samooceny, na przyszłe poczucie własnej wartości i znaczenia. Rujnują, a co najmniej podważają społeczne stereotypy.

Oznacza to, że w walce o Biały Dom wzięła udział bezpośredni coraz bardziej samoświadoma Globalna Większość. Ta, która stanowi dziś 85 procent planety. Jeśli ta Globalna Większość wygrała wybory prezydenckie, to wygrała. A jeśli ta Globalna Większość przegrała, to i tak jest wygrana.

Ludwik Sobolewski, adwokat, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie, obecnie CEO funduszu Better Europe EuSEF ASI

Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: USA | gospodarka USA | geopolityka | wybory w USA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »