Ludwik Sobolewski: Lotniskowe saloniki jako Piąty Element
Nie odczuwam wstydu z powodu latania (samolotami), czyli odrzucam stygmat, wymyślony parę lat temu przez Skandynawów. Zamiast niego przyznaję, że z pewnych względów, nie ogólnoplanetarnych lecz czysto egoistycznych, latanie czasami mnie irytuje.
Tak było w minioną niedzielę na lotnisku w Erbilu, stolicy irackiego Kurdystanu. Nim wyleciałem do Wiednia, przeszedłem tyle kontroli, zaczynając od umiejscowionej dwa kilometry od terminala, a skończywszy na pięćdziesiątym metrze do wejścia na pokład samolotu, że kontrole na lotnisku Ben Guriona w Tel Avivie wydawały się przy irackich jako graniczące z pobłażliwością.
Nie to jednak było irytujące, lecz to, że ofiarą rutynowego przejścia bagażu przez przeglądarkę (kolejną, po pierwszych ustawionych przy samym wejściu do terminala) padła piękna kawiarka z mosiądzu. A ściśle jej dolna część, będąca w istocie zbiorniczkiem na paliwo. Ochrona uznała, że można wykorzystać tę część zestawu do kawy jako broń palną. Kawiarka została zdekompletowana. Udało się zabrać na pokład tylko rondelek i dwie mosiężne filiżaneczki. Widocznie z nich nie dałoby się strzelać. Gdybym podróżował moim dzielnym land roverem, do niczego takiego by nie doszło.
Jednak istnieje urok latania i przypomniał mi o tym mój przyjaciel Piotr, członek klubu globtroterów, który założyliśmy sobie w paru kolegów. Żaden z nas nie jest zawodowym podróżnikiem, co oznacza, że pieniądze zarabiamy w inny sposób niż w drodze - nomen omen - podróżowania (na razie). Natomiast mimo to, a może nawet po części z tego powodu, lubimy to, co robimy i lubimy dzielić się, w czasie rzeczywistym, wrażeniami z wojaży. I Piotr właśnie napisał z portu lotniczego w Johannesburgu: "Uwielbiam te momenty w business lounge".
Rozumiem to doskonale. Rzecz nie jest wcale, a co najmniej nie jest przede wszystkim o zaznawaniu beztroskiej, próżniaczej przyjemności. A nawet jeśli, to przynajmniej w przypadku Piotra byłby to klasizm w wytwornym stylu. Rzecz jest poważniejsza.
Nasze życie rozgrywa się w kilku rodzajach przestrzeni, fizyczno-symbolicznych. Jest ta prywatna, domowa. Notabene, jak wykazała socjologicznymi metodami Maria Filcek, dominuje w niej...kuchnia. Ta przestrzeń jest w Polsce bardzo eksploatowana. Podobnie jak symbolika znaków narodowych. Deficytowo jest z "trzecią przestrzenią", znajdującą się jakby pomiędzy tymi dwiema. "Socjolog Ray Oldenburg odkrył, że kluczową rolę w kształtowaniu się społeczeństwa obywatelskiego pełnią wspólne przestrzenie, w których ludzie mogą się zbierać i być razem. Aby odróżnić je od domów i miejsc pracy, ukuł termin trzecie miejsce. Trzecie miejsce to ośrodki krystalizacji sensu. Przestrzenie publiczne (świetlice, parki, kościoły) i komercyjne (puby, kluby), gdzie odbywają się społeczne, wspólnotowe rytuały." - cytuję fragment świetnego artykułu Marcina Napiórkowskiego z Tygodnika Powszechnego, nr 12/025. Hm, Jacek Kuroń też to wiedział ("Zamiast palić komitety, zakładajcie własne").
Ale mamy też potrzebę bycia w miejscach, które francuski badacz Marc Augé nazwał "nie-miejscami". Pisze dalej Marcin Napiórkowski: "Nie-miejsca to przestrzenie celowo tak zaprojektowane, by szybko przemieścić się przez nie bez interakcji: dworce, autostrady, stacje benzynowe. Idealnym przykładem nie-miejsca jest winda - choć znajdujemy się w niej naprawdę blisko innych ludzi, to nie wypada nawiązywać z nimi interakcji."
Fenomen business lounge na lotnisku polega na tym, że jest to coś bliskiego nie-miejscu, ale zarazem dostatecznie swoistego i odrębnego. Z jednej strony, jest wygodną przestrzenią do rozkoszowania się brakiem interakcji a zarazem do obserwowania innych. Przestrzenią bezstresową, bo miejsca jest dosyć - inaczej niż w windzie, gdzie często można doznać dyskomfortu. A zarazem, jeśli ktoś tylko wykaże inicjatywę, taki business lounge jest świetną przestrzenią nawiązania znajomości. Albo przynajmniej pogawędzenia z przypadkową osobą. Zatem business lounge to instytucja hybrydowa. Podobnie jak konferencje biznesowe. Może być w ich trakcie zdawkowo, byle jako (w sensie "krystalizowania się sensu"), a może też być inspiracyjnie i twórczo. Pewnie istnieją jeszcze inne tego rodzaju przestrzenie (na przykład pociąg, ale w którym jedziemy dostatecznie długo).
Jest więc kuchnia, jest idea narodowa, jest "trzecie miejsce" i nawet "nie-miejsce". I jest ten Piąty Element.