Ludwik Sobolewski: Widmo krąży nad Europą

Donald Trump już zrobił dobrze inwestorom. Na przykład tym posiadającym bitcoina. W niedawno zakończony polski długi weekend kurs tej kryptowaluty osiągnął nowe historyczne maksimum.

Wiele wskazuje na to, że zadziałały tu przedwyborcze zapowiedzi Trumpa. W końcu być dostrzeżonym przez kandydata na prezydenta, a teraz już prezydenta-elekta, to rzecz niebłaha, i przemysł krypto dzięki temu przeżywa naprawdę dobry okres. Nie tylko w Ameryce, bo przecież każdy może mieć w swym wirtualnym portfelu bitcoina. I nie jest to tylko teoria. W Polsce, według szacunków - dokładnych danych nie ma, bo polskie banki nie prowadzą rachunków w kryptowalutach - w instrumenty świata krypto jest zainwestowanych parę milionów. Zapewne mniej niż pięć, ale więcej niż dwa miliony. Nie, nie złotych. Ludzi.

Reklama

"Regulacja to koniec wolności, rozwoju, rebelianctwa i innowacji"

To świadczy o tym, że zjawisko jest potężne. Polski regulator i nadzorca rynku finansowego, czyli KNF, nie przejawia wobec niego sympatii, uważając kryptoaktywa za coś na pograniczu szalbierstwa - o ile nie za szalbierstwo, tout court.

W Europie zapewne jeszcze przez czas jakiś bitcoin nie będzie regulowany. MiCA, głośna i bardzo długo przygotowywana regulacja, właśnie za chwilę wchodząca w życie, nie obejmuje bitcoina. Jest tak dlatego, że MiCA zajęła się tymi instrumentami krypto, które mają, jak to się fachowo acz zarazem poetycko określa, powiązanie z aktywami realnego świata. Bitcoin zaś żadnego takiego powiązania nie ma. Jest czystą, abstrakcyjną konstrukcją.

Kilka lat temu byłem zaproszony do panelu na konferencji "Święto kapitalizmu". Jego uczestnicy byli wówczas mówiąc najogólniej w stanie zachwytu, że działalność oparta na tokenach i krypto będzie wreszcie uregulowana. Wszyscy prezentowali się jednocześnie jako wielcy zwolennicy kryptowalut. Mój głos był odosobniony. Powiedziałem, że regulacja to koniec wolności, rozwoju, rebelianctwa i innowacji. A co najmniej poskromienie tych wartości. Bo za regulowanie wzięto się nie po to, by ten nowy fenomen wzmocnić, lecz aby go skanalizować i poddusić, ze względu na ochronę inwestorów i konsumentów.

Bo to właśnie w Unii Europejskiej, nie gdzie indziej, przez ostatnie lata odbywał się festiwal regulacyjnego zrównywania inwestorów z konsumentami. A wskutek tego również wypompowywania tlenu z systemów finansowych. Tak aby się nic nie stało, co mogłoby spowodować gniew ludu. Pardon, gniew wyborców.

Teraz być może okazało się, że, parafrazując tytuł filmu Marka Koterskiego, w Stanach Zjednoczonych lud jest jakiś inny. Głosuje na Trumpa zapewne i dlatego, że ten - wraz ze swym wiceprezydentem Elonem Muskiem (tak, wiceprezydentem nie jest J.D. Vance, tylko właśnie Musk) - zapowiada deregulację.

Co z tym zrobi Unia Europejska? Zapewne nic. Po impulsie, jakim był wynik amerykańskich wyborów, nadal jest odczuwana tu i ówdzie presja wywołana tym, co stało się po drugiej stronie Atlantyku. Prezydent Macron zadzwonił nawet do paru europejskich przywódców, by naradzić, co robić w sytuacji, gdy do Ameryki przyszło nowe.

"Przecież da się tego Trumpa przeczekać"

Myślę, że jeśli chodzi o wartościowe zmiany, nic się w Unii nie wydarzy. Ja nawet nie potrafię sobie wyobrazić - nie mówiąc o zaprognozowaniu - że Unia zdecyduje się na jakąkolwiek istotną deregulację prowadzenia biznesu, a więc nie tylko funkcjonowania rynków finansowych. To naprawdę byłoby sprzeczne ze wszystkim, co było głoszone przez minione dziesięciolecia i z czego Unia była tak dumna. Poza tym polityczne elity uspokoją się tym, że przecież da się tego Trumpa i spowodowane przez niego zamieszanie przeczekać. W końcu to tylko cztery lata, a po raz trzeci prezydentem być nie może. A w tym czasie i tak zrobimy coś pożytecznego. Na przykład powstanie jakiś raport bis à la Mario Draghi.

Tak więc żadnego poluzowania nie będzie - choć zapewne należy się spodziewać wysypu regulacji, które będą nosiły bałamutne nazwy, mówiące o "liberalizacji", "rozwoju", "uproszczeniu". Unijne business as usual.

Chyba że do rządów w głównych państwach unijnych dojdą ruchy i partie, które nie będą tkwić w starych dogmatach, a przy okazji wywrócą stolik w sposób, który wyjdzie nam bokiem. Wtedy może ktoś z europejskiego establishmentu pomyśli: "szkoda, że nie zrobiliśmy tego sami, gdy sprawy były jeszcze pod naszą kontrolą".

Ludwik Sobolewski, adwokat, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie, obecnie CEO funduszu Better Europe EuSEF ASI

Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: Donald Trump | giełda nowojorska | bitcoin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »