Ludwik Sobolewski: Życie zaczyna się od kropli deszczu. Felietony czasu podróży

W środku europejskiego lata dobrze znaleźć się w takim regionie świata, gdzie akurat panuje zima. Tak jest na południu Afryki. "Zima" ma tam takie znaczenie, że nie pada, tak jak w porze deszczowej (czyli w lecie). I temperatury są niższe. To są dwie zupełnie różne pory roku, nie zaś jedna będąca retuszem drugiej. Tak mówi najogólniejsza w tej materii teoria.

Od ogółu warto przejść do szczegółu. Zima na południu Afryki oznacza temperaturę między ledwie kilkunastoma a ponad trzydziestoma stopniami. W dzień, bo w nocy może być tylko kilka stopni powyżej zera. Nad ranem - podobnie. Około szóstej, gdy wstaje się będąc niecałe pół godziny drogi od wschodu słońca nad kanionem rzeki Ryb (czy Rybnej? po angielsku brzmi to lepiej: Fish River Canyon) jest naprawdę zimno. Mało powiedziane. Jest mroźno. A tu trzeba jeszcze wychylić się z namiotu na dachu hiluxa i niedługo potem go złożyć, walcząc z drabinką. Pod granicą z Angolą, nad wodospadami Epupa, słupek rtęci przekracza 30 stopni (dawno nie słyszałem tego określenia: słupek rtęci. Jak się dzisiaj mierzy temperaturę? Przypuszczam, że jakimiś zupełnie innymi metodami. A może nie?).

Reklama

W tym roku dotrzemy do Central Kalahari Grand Reserve. Tam po zachodzie słońca i przed jego wschodem będzie zimno jeszcze bardziej niż gdzie indziej. Ale nie po to tam się jedzie, by rano zobaczyć lód na szybie samochodu. To jedno z ostatnich dzikich miejsc w Afryce. Przynajmniej takiego sloganu się używa, ale w tym przypadku może być coś na rzeczy. Niebo w nocy jest tam przepotężne. To jedno z tych miejsc, gdzie można poczuć dwa istnienia - jedno to świat cały, a drugie to ty. Niebo nad Afryką jest uniezależnione od pór roku. Zawsze takie samo i nigdzie indziej go nie ma.

"Przedtem mieliśmy farmę, hodowaliśmy bydło"

Deszczu natomiast jest coraz mniej. Prawie w ogóle nie pada w porze suchej. O ile to zawsze wyróżniało te parę miesięcy od reszty roku, o tyle dziś nie jest to już takie klarowne. Rozmawiam z panią współprowadzącą z mężem malowniczy zajazd przy drodze, którą jedziemy opuszczając okolice Fish River Canyon. Pytam, od kiedy mają to miejsce z kawą, jabłecznikiem, sklepikiem i dekoracjami w stylu retro. "Już siedem lat. Przedtem mieliśmy farmę, hodowaliśmy bydło. Trzymaliśmy 500 sztuk. Ale musieliśmy sprzedać ziemię, bo od siedmiu lat prawie nie było deszczu. Nasze zwierzęta nie miały co jeść. Dla dzikich zwierząt tutaj był to też szok. I jest nadal. W tym roku w ogóle nie padało, ani razu."

Milczę, bo nie wiem, co powiedzieć.

"Tu kiedyś wszędzie były farmy. Czyli jeszcze z parę lat temu. Teraz ziemia jest wykupywana przez ludzi, którzy będą tu pewnie stawiać hotele."

Żegnamy się. Życzę pani, by ten rok przyniósł im wiele deszczu. Nie wiem co innego mógłbym powiedzieć. Choć deszcz, nawet gdyby zaczął padać od czasu do czasu, pewnie niczego już tam nie zmieni. Klimat zaprowadził trwałe zmiany. Pani się uśmiecha ciepło. Jak głosi napis przed głównym budyneczkiem zajazdu, "nie mamy tu wi-fi, nie działają telefony - cieszcie się obecnością innych ludzi." Tak właśnie robimy, ale trzeba już jechać dalej.

Dla podróżujących jest ważne, że w porze suchej roślinność jest skąpa. To najlepszy czas do oglądania zwierząt. Przychodzą do wodopojów a i poza nimi łatwiej je dostrzec, bo busz lub sawanna słabiej osłaniają przed oczami ludzi w samochodach lub na pieszych spacerach.

Lew zasadniczo nie ma biznesu z człowiekiem

Piesze spacery? Tak, Mana Pools w Zimbabwe, gdzie będę za około dwa tygodnie, to jeden z bardzo nielicznych parków narodowych w Afryce, gdzie zezwalają na samodzielne piesze safari. Choć zarazem zachęca się odwiedzających park, by jednak nie robić tego zupełnie na własną rękę, lecz w towarzystwie przewodnika ze strzelbą. Od czasu do czasu bowiem jakiś turysta wędrujący bez rangersa przeżywa - a niekiedy nie przeżywa - nieprzyjemną przygodę w Mana Pools.

W takich miejscach jak nad rzeką Zambezi, w Mana Pools, to właśnie pora sucha stwarza podwyższone ryzyko dla odważnych (lub lekkomyślnych) pieszych wycieczkowiczów. Skoro roślinność jest rzadsza, to szansa zobaczenia lwa czy leoparda rośnie. Gdy roślinność jest bujna, staje się to bardzo trudne. Z tym że, to jest - że tak powiem - relacja jednokierunkowe, bo lew zawsze nas zobaczy czy wyczuje, jeśli jesteśmy w miarę w pobliżu - czy roślinności jest mnóstwo, czy mało. Ale lew zasadniczo nie ma biznesu z człowiekiem, więc człowiek z reguły nie ma pojęcia o tym, że niedaleko przebywa drapieżnik. Chyba że człowiek zobaczy zwierzę, co właśnie jest łatwiejsze w porze suchej. Następnie przestraszy się, bo wybrał się przecież na piesze safari, nie tylko bez uzbrojonego przewodnika, ale także bez samochodu, i zacznie uciekać. Wtedy lew lub inny kot mogą się żachnąć i pobiec za człowiekiem.

Zwierzęta nie różnią się pod pewnymi istotnymi względami od ludzi. I odwrotnie

Mówię "żachnąć", bo tak naprawdę to czasem nie wiadomo, jakimi motywami kierują się zwierzęta. Przypomina mi się artykuł o orkach, atakujących jachty w okolicach Cieśniny Gibraltarskiej. Naukowcy twierdzą, że to przedziwne zachowanie orek, które posyłają na dno jachty, waląc o nie swymi cielskami, wcale nie jest proste do objaśnienia. To znaczy, wydaje się, że jest arcyproste - orki w krwiożerczym szale niszczenia zwyczajnie atakują obiekt, dojrzawszy na nim coś nadającego się do pożarcia. Ale właśnie podobno w ten sposób antropomorfizujemy orki, czy też projektujemy na nie nasz lęk przed spotkaniem z niebezpiecznym zwierzęciem. Tymczasem możliwe są co najmniej trzy inne wyjaśnienia dziwnego zachowania orek. Po pierwsze, może chodzić o rozrywkę. Tego typu motywacja istnieje również w świecie zwierząt. Po drugie, może chodzić o rywalizację, o coś w rodzaju sportu. Orki chcą sobie podokazywać i dowieść tego, kto najmocniej i najefektowniej walnie w kadłub jachtu. A po trzecie, może chodzić o modę. Modę na pewne zachowanie. Co prawda nie podejrzewam, by lew ścigający człowieka przejawiał w ten sposób podatność na modę, ale chęć przeżycia rozrywki w monotonnym życiu na sawannie być może już tak. W sumie coś mi się wydaje, że zwierzęta nie różnią się pod pewnymi istotnymi względami od ludzi. I odwrotnie.

Ludwik Sobolewski, adwokat, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie, obecnie CEO funduszu Better Europe EuSEF ASI.

Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy. 

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: deszcz | pogoda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »