Mamy dwucyfrową inflację. Stopy procentowe rosną za wolno?
Inflacja w Polsce wzrosła do 11 proc., a stopa referencyjna NBP wynosi 4,5 proc. W Czechach przy inflacji rzędu 12,7 proc. główna stopa została podniesiona do 5 proc. Równie duże realnie ujemne stopy procentowe mamy teraz w USA, gdzie dynamika cen wynosi 8,5 proc. i w strefie euro notującej inflację na poziomie 7,5 proc. Z tego wniosek, że banki centralne na całym świecie bardziej są zainteresowane zapobieganiem recesji niż prowadzeniem działań antyinflacyjnych.
Cofnijmy się pamięcią o całe ćwierćwiecze. W Czechach i w Polsce szalała wówczas bardzo wysoka inflacja. Odpowiedzią na nią była stopa czeskiego banku centralnego na poziomie 15 proc. i prawie 25-procentowa stopa w Polsce. Dziś w obu krajach powrót do tak ostrej polityki monetarnej jest wykluczony.
- W podręcznikach ekonomii czytamy, że stopy procentowe powinny "przyduszać" inflację. W Polsce przestały to robić na przełomie lat 2016-17. W tej chwili nasza inflacja jedzie ferrari, a gonimy ją na rowerze - komentuje Maciej Leściorz z CMC Markets.
Cezary Głuch (znany jako Trader21) uważa, że Rada Polityki Pieniężnej powinna w 2017 roku podnieść stopę referencyjną z 2 do 4 proc. Jak twierdzi, dla wielu Polaków byłby to szok, ale NBP dałaby w ten sposób wyraźny sygnał, że nie zgadza się na rosnącą inflację. Efektem takiego działania byłby między innymi mniejszy popyt na mieszkania i na kredyty hipoteczne. Dziś szacuje się, że jeśli nasza główna stopa procentowa wzrośnie do 7,5 proc. (taka jest prognoza ING na koniec 2023 roku), to wysokość raty dla kredytu o wartości 500 tysięcy złotych wzrośnie do około 80 proc. średniego wynagrodzenia w Polsce.
RPP od października 2021 roku siedmiokrotnie podniosła stopy procentowe. W rezultacie stopę referencyjną (4,5 proc.) mamy na poziomie najwyższym od końca 2012 roku. Następne podwyżki są na horyzoncie. Zapowiada je kilku członków RPP, w tym prezes Adam Glapiński, który oświadczył, że "obecne stopy procentowe nie są wysokie".
Jak podkreśla członek RPP Rafał Sura, wytyczną zaostrzania polityki pieniężnej jest tak szybkie, jak będzie to tylko możliwe sprowadzenie inflacji w granice celu NBP, to jest poniżej 3,5 procent. Dodaje jednak, że dynamika cen towarów i usług w 2022 i 2023 roku nadal bardzo będzie odbiegać od celu. W tym samym duchu wypowiada się prezes NBP, który nie ukrywa, że inflacja zostanie "zduszona" dopiero w perspektywie 5-7 kwartałów.
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
W zwalczaniu inflacji obok banku centralnego powinien brać udział także rząd. Posunięcia gabinetu Mateusza Morawieckiego są różnie oceniane przez członków RPP. Prezes Glapiński mówi, że współdziałanie rządu i NBP jest bardzo dobre. Wyjaśnia, że jeśli rząd dosypuje pieniędzy do gospodarki, bank centralny musi działać w drugą stronę, czyli podnosić stopy. Wielu ekonomistów pyta jednak po co obie instytucje prowadza działania, które się wykluczają, bo wtedy, gdy ministrowie wciskają gaz, NBP musi pociągać hamulec ręczny.
Polityka monetarna jest zaostrzana, a z drugiej strony mamy coraz luźniejszą politykę fiskalną. Rząd stosuje w tej chwili dwie tarcze antyinflacyjne, których roczny koszt może przewyższyć 60 mld zł. Znów wprowadzona czternasta emerytura to wydatek rzędu 11 mld zł. Do tego dochodzą kwoty przeznaczone na nadprogramowe zbrojenia i na sfinansowanie pobytu uchodźców z Ukrainy. W dodatku, kolejne zmiany w programie "Polski Ład", który niepostrzeżenie przeistoczył się w "Niskie Podatki" mają kosztować rocznie 15 mld zł.
Maciej Leściorz z CMC Markets przypomina, że dla banków centralnych decyzje o dodruku pieniędzy, które służą rządom do finansowania wydatków antykryzysowych są na porządku dziennym już od dawna. Dzieje się tak od początku pandemii, a w tej chwili dla decydentów polityki pieniężnej cel w postaci zapobieganiu recesji wydaje się ważniejszy niż walka z inflacją.
Ekonomiści Saxo Banku są zdania, że wiele banków centralnych bardziej skłonnych jest zaakceptować utrzymującą się inflację na poziomie 3-4 proc. w skali roku, niż wywołać recesję w celu wyhamowania wzrostu cen. Ich zdaniem, wysokie wskaźniki inflacji będą utrzymywać się na świecie co najmniej do 2023 roku, gdyż nadal mają miejsce - zapoczątkowane w okresie pandemii - zakłócenia w łańcuchach dostaw towarów. Przed wybuchem wojny w Ukrainie nie nastąpiła w tym względzie żadna realna poprawa, a w tej chwili sytuacja jeszcze bardziej się pogarsza.
Komentatorzy, którzy przypominają o konieczności osiągania przez banki centralne dodatnich realnych stóp procentowych są dziś w mniejszości. - Żeby zachować siłę nabywczą waluty, stopy zawsze powinny być utrzymywane 1-2 proc. powyżej inflacji. Oficjalny wskaźnik wzrostu cen w Polsce to 11 proc., a faktyczny lokuje się zapewne gdzieś bliżej 15 proc. To oznacza, że stopy już powinniśmy mieć na poziomie 16-17 proc. - twierdzi Trader21 i ma w tej sprawie niewielu sojuszników.
W jego ocenie, zamknięcie ludzi w domach, do czego doszło po wybuchu pandemii sprawiło, że niechętnie wydawali pieniądze i zaciągali kredyty. Niektórzy wręcz panicznie kumulowali oszczędności w obawie przed utratą pracy. Gdy jednak wszystko zaczęło wracać do normy, te same osoby rozpoczęły wielkie, odłożone w czasie zakupy.
Popandemiczny wielki popyt przyczynił się do podniesienia wskaźników inflacji. W niektórych krajach - na przykład w Polsce - tendencja wzrostu cen jest zaostrzana przez trwającą od dwóch lat luźną politykę fiskalną. Dlatego wielu ekonomistów nie podziela opinii prezesa NBP, że gdyby nie czynniki geopolityczne, w tym głównie wojna w Ukrainie, dynamika cen w Polsce byłaby na znacznie niższym poziomie. Zdaniem Adama Glapińskiego, prawdopodobnie inflacja wynosiłaby teraz około 6-7 proc. Jak twierdzi, w tej chwili za inflację w Polsce w 60 proc. odpowiadają szoki podażowe.
Eksperci Saxo Banku podkreślają, że porównywanie dzisiejszej inflacji z latami 70. czy kryzysem naftowym z 1973 roku nie ma sensu. "Istnieją co najmniej dwie główne różnice: polityka dotycząca Covid-19 w krajach rozwiniętych była zupełnie nieproporcjonalna do tego, co znamy z przeszłości, a w większości państw w strefie euro nie występuje zjawisko pętli cenowo-płacowej. W latach 70. wynagrodzenia były automatycznie indeksowane inflacją. Obecnie, poza nielicznymi wyjątkami, już tak nie jest" - czytamy w raporcie banku.
W zwalczaniu wysokiej inflacji - zdaniem ekonomistów Saxo Banku - ważne będzie nieuleganie przez rządy społecznym postulatom płacowym. "Jak dotąd negocjacje w państwach strefy euro doprowadziły do średniego wzrostu wynagrodzeń poniżej poziomu inflacji. We Włoszech uzgodniono podwyżkę płac poniżej 1 proc., a w przedziale 2-3 proc. w Holandii, Austrii i w Niemczech. Nie jest to stagflacja, z jaką mieliśmy do czynienia w latach 70." - napisano w raporcie.
Jacek Brzeski