Media kontra big-techy. "Bez wydawców nie byłoby Google, jakiego znamy"

Polskie władze powinny wspierać polskie media, a nie zagraniczne koncerny, zaś sposób procedowania nowelizacji prawa autorskiego wskazuje na chęć uniknięcia kar za opóźnienie wdrożenia dyrektyw unijnych, nie zaś na dbałość o interes stron, które to prawo obejmuje - wynika z wypowiedzi przedstawicieli izb reprezentujących wydawców i dziennikarzy w Polsce. Podkreślają oni jednocześnie, że w krajach, w których władze rozumieją interesy wydawców, platformy cyfrowe płacą im o wiele więcej.

We wtorek kilkaset redakcji w Polsce wystąpiło z apelem do polityków, aby w nowelizowanych przepisach dotyczących prawa autorskiego i praw pokrewnych znalazły się zapisy, które polepszają pozycję negocjacyjną wobec big-techów. Firmy, takie jak Google, Meta czy Microsoft wykorzystują treści dostarczane przez media, jednak zdaniem wydawców i izb ich reprezentujących nie dzieje się to na prawidłowych warunkach. Choć artykuły są dostarczane za darmo, zysk z ich wyświetlania nie trafia do twórców - a przynajmniej w takim stopniu, w jakim powinien.

Reklama

"100 proc. wpływów z reklam powinno zostać u wydawców"

Na temat zarzutów wydawców i dziennikarzy wypowiedziała się w mediach społecznościowych Marta Poślad, dyrektor ds. Polityki publicznej Europy Środkowo-Wschodniej i Transatlantyckiej w Google. Podkreśliła, że firma wypłaciła w ciągu ostatnich trzech lat 1 mld zł pięciu największym wydawcom którzy są partnerami sieci reklamowej Google w Polsce. Przedstawiciele spółki podkreślili ponadto, że "wydawcy zachowują ponad 80 proc. wpływów z reklam wyświetlanych na ich stronach z użyciem narzędzi Google".

Do komunikatu odniósł się w rozmowie z Interią Maciej Kossowski, prezes Związku Pracodawców Wydawców Cyfrowych.

- Zadałem pani Marcie Poślad (za pośrednictwem mediów społecznościowych - red.) pytanie, czy mówi o wydatkach reklamowych Google czy o pieniądzach klientów, których przejęli i byli tylko pośrednikiem. Nic nam nie dali - to nie oni, tylko klienci. Ponadto potrącili sobie kilkaset milionów - licząc 20 proc. będzie to ok. 250 mln zł - prowizję za pośrednictwo. 100 proc. wpływów z reklam powinno zostać u wydawców, gdyby big-techy nie opanowały rynku reklamowego - podkreśla. I dodaje, że choć Google chwali się projektem Extended News Previews, na podstawie którego wypłaca wydawcom wynagrodzenie, nie jest w stanie wskazać kraju, w którym ktokolwiek jest z niego zadowolony.

W podobnym tonie wypowiedział się Paweł Nowacki ze Stowarzyszenia Praktyków Transformacji Cyfrowej. 

- Pieniądze wydawcom się należą, bo są za wyświetlanie reklam na ich powierzchniach. Platformy za pośrednictwem swoich narzędzi zabierają nawet 50 proc. przychodów z tego tytułu - mówi Interii ekspert.

"Zadaniem polskich władz jest wspierać polskie media"

O "upośledzaniu wydawców i dziennikarzy" w kontekście projektowanej ustawy i braku uczciwych warunków negocjacji z platformami cyfrowymi mówi również Marek Frąckowiak, prezes Izby Wydawców Prasy.

- To, że Google, jak i inne big-techy, oświadcza, że płaci, to jest część prawdy. Płacą niewiele i mamy na to liczne przykłady z innych krajów - tam, gdzie oni ustalają warunki, na jakich płacą, to to są grosze, bez porównania do tego, co się należy wydawcom. Pieniądze są mniejsze niż te kwoty, które są zmuszeni płacić tam, gdzie wydawcy zawierają z nimi umowy na uczciwych warunkach. A to się dzieje niemal wyłącznie tam, gdzie wydawcy i dziennikarze krajowi mogą liczyć na realne wsparcie swoich władz, które rozumieją, że w interesie każdego kraju, kultury, narodu, społeczeństwa jest wspierać krajowe media. Nasze władze chyba jeszcze tego dobrze nie zrozumiały - podkreśla. 

Prezes IWP wskazuje ponadto, że proponowane przez big-techy wynagrodzenie jest stanowczo za niskie. 

- W Niemczech Google zaoferował kilka milionów euro wydawcom, a jedna z organizacji wydawców, Corint Media, odpowiednik polskiego Repropolu, szacuje, że powinni dostawać sto kilkadziesiąt milionów euro. Tę różnicę widać też po tym, jakie rekompensaty Google proponuje wydawcom na Węgrzech, a jakie we Francji czy Kanadzie. Kraje, w których płaci więcej to te, w których wydawców wsparły władze państwa. Zadaniem polskich władz jest wspierać przede wszystkim polskie media, a nie zagraniczne koncerny technologiczne - mówi Interii.  

Piłka jest po stronie polityków

Nasi rozmówcy są zgodni co do roli polityków w kształtowaniu przyszłości polskich mediów, bowiem to oni będą ustalać warunki współpracy platform cyfrowych i redakcji.

- Szanse na zwiększenie pozycji mediów względem big-techów zależą od tego, w jak wielu innych krajach rządzący zrozumieją, że to w ich interesie jest, aby negocjacje między tymi stronami co do należnych pieniędzy za licencje za używanie treści zakończyły się jak najszybciej. Jeśli one będą trwały bardzo długo, to wiele z mediów “padnie", co spowoduje, że użytkownicy będą mieli zdecydowanie mniejszy wybór - podkreśla Nowacki.

Istotną kwestią, o którą walczyły izby zrzeszające wydawców i media, jest wyznaczenie mediatora - Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów - w przypadku, gdyby rozmowy między wydawcami a big-techami nie prowadziły do kompromisu. Poprawka Lewicy, która o tym mówiła, nie uzyskała jednak poparcia większości posłów.

Prezes ZPWC mówi wręcz wprost, że obecni, ale i również poprzedni rządzący nie rozumieją, jak ważna jest to kwestia dla polskiego sektora medialnego.

- Sposób argumentacji, który był przedstawiamy przez wiceministra kultury Andrzeja Wyrobca wskazywał, że działające mechanizmy w kilku krajach są kwestionowane. Wydaje mi się, że wygrywa tu potrzeba szybkiego nadrobienia zaległości po poprzednim rządzie - ważniejsze jest tempo wprowadzenia dyrektyw unijnych i skupienie się na karach za opóźnienie niż wysłuchanie branży, dla której prawo jest tworzone. Nie chcę zakładać, że była zła wola, ale wielkie firmy technologiczne dysponują możliwościami nacisku, rozumiane jako inwestycje, wsparcie w kwestiach cyberbezpieczeństwa itp. Były spotkania premiera z prezesem Google i Microsoft i rozumiemy, że to ważne. Ale wygrała chyba urzędnicza wola zamknięcia tematu niż ustanowienie prawa, które ma służyć tym, dla których jest tworzone - podkreśla, nawiązując do rozmowy, jaką Donald Tusk odbył w maju br. z prezesem Google.

"Media są filarem demokracji"

Obecnie Google wykorzystuje m.in. narzędzie Discover, które generuje dużą część ruchu na stronach redakcji. Wewnętrzne algorytmy decydują, jakie treści proponować czytelnikom.

- Google staje się stroną główną polskiego internetu, bazując na treściach dostarczanych przez media. Bez wydawców nie byłoby Google, jakiego dziś znamy. Bez kontrybucji mediów zarządzanych przez profesjonalistów byłaby być może wyszukiwarka komercyjna. Świat by wyglądał inaczej. Google przejął naszą przestrzeń, częściowo dosyła nam ruch, ale otwartym pytaniem jest to, jak to będzie wyglądać w przyszłości. Mniejsze znaczenie ma skala działalności portalu, większe - świadomość marki wśród odbiorców, jeśli chodzi o szanse przetrwania - mówi Kossowski. 

Nowacki z kolei dodaje, że istotną rolę w dzisiejszym świecie pełni sztuczna inteligencja, która jednocześnie może odpowiadać za tworzenie nieprawdziwych treści, tzw. fake newsów. 

- Dziś w ciszy wyborczej może pojawić się nagranie spreparowane przez sztuczną inteligencję, że Donald Tusk wiedział wcześniej o Smoleńsku. Kto będzie weryfikował te treści, jeśli nie będzie dziennikarzy? Media są filarem demokracji. Gdy kolejne zaczną znikać, to politycy, obecni i przyszli będą uzależnieni od algorytmów Facebooka, Google i TikToka i od nich będzie zależeć, czy dana treść zostanie przedstawiona - podkreśla nasz rozmówca. 

Przyszłość polskich mediów pod znakiem zapytania

Resort kultury planuje po wakacjach zwołać Forum Prawa Autorskiego.

- Na 10 września w Warszawie zaprosimy wszystkie strony, w tym organizacje społeczne i media, których działalność związana jest z prawem autorskim, na spotkanie w takiej samej formule, jak robiliśmy to dziewięć lat temu. Po to, żebyśmy mogli w nieograniczonej czasem debacie rozmawiać o regulacji prawa autorskiego, o kierunkach zmian legislacyjnych, które wynikają nie tylko z implementacji przepisów unijnych, orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, ale też o takich roboczych propozycjach zmian, które wymagają głębokiej konsultacji i wymiany stanowisk - powiedział wiceminister Andrzej Wyrobiec. 

W praktyce więc rządzący chcą jak najszybciej zmienić ustawę tak, aby uniknąć kar ze strony Trybunału Sprawiedliwości UE, a w kolejnym kroku dokonać kolejnej nowelizacji, po bardziej szczegółowych konsultacjach ze wszystkimi stronami. Jednak zdaniem przedstawicieli wydawców nie jest to rozwiązanie idealne.

- Nie oszukujmy się - zanim to się przerodzi w inicjatywę, w projekt, to minie kolejny rok, dwa lata. Na 2026 rok UE zapowiedziała weryfikację działania prawa autorskiego na poziomie europejskim, ale to są kolejne lata, gdzie zostajemy z niczym - podkreślił Kossowski.

Prezes IWP podkreśla z kolei, że jest zaskoczony trybem procedowania, w którym wiele postulatów innych branż, m.in. środowiska filmowego (jak wprowadzenie tantiem z internetu) zostało uwzględnionych, natomiast żaden z zapisów proponowanych przez organizacje reprezentujące media - nie.

- Jeśli o tym, co czytają Polacy będą decydowały algorytmy big-techów, to jesteśmy w katastrofalnej sytuacji - dziś i w przyszłości - puentuje Marek Frąckowiak.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: ustawa o prawie autorskim | polskie media | big-tech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »