Miarka się przebrała
Rynki finansowe nie mogły już dłużej tolerować stałego zwiększania deficytu budżetowego i rozdmuchanych do granic możliwości wydatków budżetowych. Złoty w ciągu kilku tygodni stracił do euro kilkadziesiąt gorszy, a agencje zaczęły grozić Polsce obniżeniem ratingów.
Może to zmniejszyć i tak coraz mniejsze zainteresowanie polskimi obligacjami. Rząd dostał od inwestorów wyraźny sygnał, że albo przejdzie do zdecydowanych działań i zacznie ciąć wydatki, albo skutki będą tragiczne. Kryzys na argentyńską skalę może nam nie grozi, ale powody do niepokoju są i to bardzo wyraźne.
Aby zobrazować powagę sytuacji wystarczy przytoczyć kilka liczb podanych ostatnio przez Ministerstwo Finansów. Tylko w pierwszym półroczu 2003 r. dług publiczny wzrósł o 36,5 mld i osiągnął 388,9 mld złotych. Zadłużenie skarbu państwa w tym czasie zwiększyło się o 35,1 mld zł, a ZUS powiększył długi o 900 mln zł. Po pierwszym półroczu dług jednostek samorządu terytorialnego wyniósł 9,9 mld zł, a szpitale były zadłużone na 4,4 mld.
Jednym słowem nie jest dobrze. Zła sytuacja budżetu pokrywa się z rosnącymi niepokojami społecznymi. Tylko w ostatnich tygodniach byliśmy świadkami zbiorowych manifestacji m.in. górników, hutników, policjantów, taksówkarzy i pracowników upadających zakładów. Oczywiście rząd walczy o głosy wyborców i chce za wszelką cenę podnieść, albo przynajmniej podtrzymać, spadające na łeb na szyję notowania partii. Jest to jednak droga do nikąd i trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Rząd musi odważyć się powiedzieć wyborcom, że naszego kraju po prostu nie stać na takie wydatki i polskie państwo od kilku lat żyje "ponad stan". Pogarszająca się sytuacja budżetu może doprowadzić do kryzysu na taką skalę, że SLD nie tylko straci elektorat, ale konsekwencje będą znacznie poważniejsze. I co gorsze, odczują je wyborcy wszystkich partii.