Michalkiewicz: Czy możemy nie kraść?
"Albo takie w KIP`ie mieli troski: L.Dz. 4702/MK/77-a - Katowice dnia - w odpowiedzi na - mamy zaszczyt za---- Nacz. Wydz. (-) ścikowski. I dlatego: wielki był KIP, ważny był KIP, groźny był KIP"! Właśnie dowiedzieliśmy się, że Komisja Europejska ustaliła ostateczną definicję wódki.
Wódką będą mogły być nazywane napoje produkowane nie tylko z destylowania zacieru zbożowego lub kartoflanego, ale też z winogron lub buraków. Ludzkość postawiła kolejny milowy krok na nieubłaganej drodze Postępu, a w takim razie już tylko patrzeć, jak rozpocznie się produkcja wódki bez alkoholu, na co podobno bardzo naciskają pozarządowe organizacje promujące zdrowy tryb życia.
Ponieważ ten produkt ma być przez UE wspierany zarówno z funduszu promocji zdrowia, jak i wspomagania drobnych i średnich przedsiębiorstw, wódka bez alkoholu z pewnością stanie się przebojem na europejskim rynku, a może nawet podbije rynki światowe? Zanim to jednak nastąpi, sprawa wódki bez alkoholu musi zostać wszechstronnie przedyskutowana zarówno w Parlamencie Europejskim, jak i w innych instancjach unijnych, podobnie, jak w swoim czasie procent tłuszczu w jogurcie, o czym niezwykle barwnie opowiadał mi Władimir Bukowski. I podczas gdy tak urzędniczy internacjonał w Brukseli w pocie czoła przychyla nam nieba, Chiny osiągnęły w bieżącym roku ponad 16 procent wzrostu gospodarczego. No, ale tam jest "dziki kapitalizm", o którym u nas pogrobowcy pragnący cofnąć nieubłagane koło Historii, będą mogli sobie tylko pomarzyć.
"Boni viri" jako "mala bestia"
Jeśli ktokolwiek miałby co do tego jakieś wątpliwości, to ostatecznie rozwieje mu je pan poseł Tadeusz Cymański. Udzielając wywiadu pewnemu pismu, nawiązał do pomysłu stopniowej likwidacji przymusu ubezpieczeń: "Jeżeli dziś przeciętny pracownik najemny zarabia powiedzmy ponad tysiąc złotych i oddamy mu siedemset złotych składki na ubezpieczenie, to jakie jest prawdopodobieństwo, że ten człowiek weźmie te pieniądze i je ulokuje w jakimś systemie zabezpieczenia?" Ano, nie da się ukryć, że to prawdopodobieństwo jest stosunkowo niewielkie. Już mniejsza o to - dlaczego. W każdym razie pan poseł wyprowadza stąd wniosek, że tych siedmiuset złotych składki na ubezpieczenie temu przeciętnemu pracownikowi najemnemu oddać nie można. Najwyraźniej nie przychodzi mu przy tym do głowy, że te siedemset złotych jest własnością tego człowieka, podczas gdy ani on, ani "państwo" tak naprawdę nie mają do tego żadnych praw. Ponieważ nie przychodzi mu to do głowy, może z czystym sumieniem uprawiać "politykę społeczną", która jest inną, rzeczywiście bardzo elegancką nazwą kradzieży zuchwałej.
Chciałbym na wszelki wypadek podkreślić, iż jestem przekonany, że pan poseł Cymański osobiście jest absolutnie uczciwy i z pewnością wszelką zwyczajną kradzieżą się brzydzi. Dlatego też jego przypadek, a z pewnością nie jest on odosobniony, stanowi doskonałą ilustrację trafności spostrzeżenia starożytnych Rzymian, którzy swoim zwyczajem zaraz nadali mu postać sentencji: "senatores boni viri sed Senatus mala bestia (senatorowie dobrzy ludzie, ale Senat wściekłe zwierzę). Z uwagi na ludzką lekkomyślność "Senatus" musi prowadzić "politykę społeczną", którą nolens-volens realizują "boni viri". I to właśnie składa się na pojęcie "demokratycznego państwa prawnego, urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej" (art. 2 konstytucji RP).
Co to jest "życie godne"?
To przechodzenie do porządku nad prywatną własnością pieniędzy jest podyktowane nieodpartą potrzebą zapewnienia całej ludzkości "życia godnego". Ten postulat pojawia się nie tylko w programach prawie wszystkich partii politycznych, ale również - w katolickiej nauce społecznej. Nie spotkałem się jednak z jakąś konkretyzacją tego pojęcia, jeśli oczywiście nie liczyć mego ulubionego starożytnego prawnika Ulpiana, który sformułował "praecepta iuris", czyli zasady prawa: "honeste vivere, alterum non laedere, suum cuique tribuere" (uczciwie żyć, drugiego nie krzywdzić, każdemu należne oddawać). Intuicyjnie czuję jednak, że w postulacie "życia godnego" chodzi o coś zupełnie innego. Kiedy tak sobie to rozbierałem z uwagą, doszedłem do wniosku, iż idealnym modelem "życia godnego", jaki mają na myśli współcześni Rodacy, jest życie szlachcica, mającego chłopów pańszczyźnianych. Właśnie dlatego ten postulat nigdzie nie bywa konkretyzowany, bo byłoby to szalenie ambarasujące.
Skąd zatem wyciągam w takim razie wniosek, że właśnie o to chodzi? Ano stąd, że właściwie każda grupa społeczna domaga się, a przynajmniej oczekuje "wsparcia" ze strony "państwa". Wsparcie to zaś nie oznacza nic innego, jak zmuszenie reszty współobywateli do oddawania za pośrednictwem "państwa" na rzecz "wspieranej" grupy części swoich pieniędzy. Innymi słowy - chodzi o zmuszenie wszystkich, by za darmo pracowali na innych, czyli do pańszczyzny. "Wspierany", korzystając z pracy swoich chłopów pańszczyźnianych, uważa, że żyje "godnie". Czyż nie tak właśnie jest? "Subwencji" domagają się chłopi, domagają się ich też pracownicy najemni, oczekują na nie przedsiębiorcy, rodziny, kobiety, dzieci, naukowcy, sportowcy, no i oczywiście - artyści.
"Artyści nie są do wynajęcia"
Przed kilkoma tygodniami wybuchła wrzawa wokół Teatru Wierszalin z Supraśla, który wystawił sztukę o św. Wilgefortis, gdzie w charakterze rekwizytu owa święta, z brodą i odkrytym biustem, wisi na krzyżu. Jakiś lokalny polityk gwałtownie przeciwko temu zaprotestował, grożąc odcięciem gminnych subwencji. Na takie dictum pan Piotr Tomaszuk, reżyser teatralny, w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej", zatytułowanym - jak wyżej w cudzysłowie - powiedział m.in.: "jeżeli będziemy zakładali, że ten, kto daje pieniądze na teatr, ma prawo decydować o jego kształcie artystycznym, zabrniemy w ślepy zaułek." No dobrze, powiedzmy, że pan Tomaszuk ma rację. Ten, co daje pieniądze, nie ma prawa decydować i tak dalej. Na jakiej jednak zasadzie pan Tomaszuk wydaje się najświęciej przekonany, że ten ktoś ma obowiązek dawać pieniądze na teatr?
W normalnej sytuacji jest tak, że ten, kto daje pieniądze na teatr jednak ma coś do powiedzenia na temat jego kształtu artystycznego. Jeśli kupuje bilet na przedstawienie, to znaczy, że przynajmniej jest na tyle ciekawy tego kształtu, ze gotów jest zaryzykować własne pieniądze. Krótko mówiąc - głosuje i nogami i pieniędzmi. I to jest w porządku i tu - jak się wydaje - nie ma problemu. Pojawia się on w momencie, gdy artyści przekonają polityków, by ci zmusili wszystkich obywateli do kupowania biletów do teatru (a na tym w gruncie rzeczy polega subwencjonowanie teatrów z budżetu). W takiej sytuacji obywatele zostają pozbawieni możliwości głosowania nogami i pieniędzmi, zaś spór o decydowanie o artystycznym kształcie teatru toczy się już tylko między, dajmy na to, artystami i urzędnikami. Artyści uważają, że o artystycznym kształcie teatru powinni decydować wyłącznie oni. Być może mają rację, bo niby skąd urzędnicy mieliby znać się na teatrze. Z drugiej jednak strony widać wyraźnie, że w tej sytuacji artyści pragną "żyć godnie" tzn. mieć pańszczyźnianych chłopów, którzy będą musieli ich utrzymywać bez względu na to, czy ich twórczość im się podoba, czy nie. Charakterystyczne bowiem dla wypowiedzi pana Piotra Tomaszuka jest, że w ogóle nie bierze on pod uwagę możliwości przywrócenia ludziom możliwości głosowania nogami i pieniędzmi. Najwyraźniej on też jest zwolennikiem "polityki społecznej", tzn. jej gałęzi zwanej "polityką kulturalną", chociaż osobiście z pewnością jest człowiekiem uczciwym, który wszelką kradzieżą się brzydzi.
Czy zatem możliwy jest jeszcze powrót do normalności, czyli życia bez kradzieży? Wymagałoby to cofnięcia nieubłaganego koła Historii, o czym marzą pogrobowcy. Akurat okres świąt Bożego Narodzenia, kiedy to łatwiej poddajemy się wzruszeniom, a nawet rozrzewnieniu, sprzyja zastanowieniu się nad tym pytaniem, zwłaszcza przy wódeczce, jeszcze, chwalić Boga tradycyjnej, zanim oczywiście z Unii Europejskiej przyjdzie rozkaz spożywania wódki bez alkoholu. Więc mimo wszystko - Wesołych Świąt!
Stanisław Michalkiewicz