Miliard w piątek, miliard we wtorek
Pieniądze lubią spokój. Zwłaszcza duże. We wtorek byliśmy świadkami pierwszej (?) komunikacyjnej wpadki rządu Beaty Szydło. Na konferencji po posiedzeniu rządu szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Henryk Kowalczyk pytany przez dziennikarzy o skalę zwiększenia tegorocznego deficytu rzucił, że będzie to "5-10 mld zł". Dopytywany, czy aby na pewno taka będzie skala zmiany powtórzył swoje prognozy.
Spore było zdumienie zainteresowanych tematem, którzy byli przeświadczeni, że - zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami ministra finansów - zmiana będzie o ponad połowę mniejsza i nie przekroczy 4 mld zł. Skoro w ubiegłym tygodniu bombą okazała się informacja o noweli tegorocznego budżetu, potencjalne aż 10 miliardów deficytu więcej zrobiło spore, negatywne wrażenie. Na szczęście po niedługim czasie przyszło sprostowanie z samego resortu finansów, który wskazał, że "najbardziej prawdopodobną zmianą" będzie podwyżka o owe 3,8-3,9 mld zł. Ale, no właśnie, najbardziej prawdopodobną. Do środy pozostaje nam czekać na rozstrzygnięcie czym w języku resortu ze Świętokrzyskiej okaże się owo "prawdopodobnie".
A może minister Kowalczyk wie już więcej od nas wszystkich i byliśmy świadkami wypuszczenia balona próbnego. Okaże się w środę. Ale już dziś widać wyraźnie, że niektórzy ministrowie wciąż zachowują się tak jakby byli w opozycji. W tej roli nie ponosi się odpowiedzialności za słowa i zapowiedzi. Siedząc w rządowych ławach trzeba już mocno uważać na to co się mówi. Tu każda pomyłka i opozycyjna swoboda może nas drogo kosztować. Wszystkich.
Paweł Czuryło, zastępca redaktora naczelnego Interii