Miliarderzy Obamy
Jeszcze jako kandydat do senatu w 2004 roku, Barack Obama mógł liczyć na wsparcie licznych miliarderów, którzy oferowali mu swoje rady i fundusze.
Prezydent Barack Obama sfinansował swoją kampanię prezydencką głównie dzięki drobnym, pięciodolarowym wpłatom zwykłych Amerykanów, jednak na drodze do Białego Domu mógł liczyć na poparcie licznych miliarderów - plutokratów służących wiedzą z zakresu ekonomii i polityki oraz doradzających jak zebrać fundusze. Ogromne fundusze.
Fakty i liczby: Miliarderzy wspierający Obamę
Na zdjęciach: Inauguracja w liczbach
Na zdjęciach: Znani rywale Baracka Obamy
Na zdjęciach: 10 osób z Waszyngtonu Obamy, z którymi trzeba się liczyć
Na zdjęciach: Gwiazdy wspierają Obamę
Finansowy wkład jednej osoby w kampanię nie może przekroczyć 2300 dolarów, a darowizny na rzecz Inaugural Committee ograniczono do 50 000 dolarów od jednego darczyńcy, więc większość miliarderów pomaga swoim faworytom pełniąc rolę "zbieraczy" - czyli ludzi z szerokimi koneksjami, którzy gromadzą fundusze pochodzące od swoich rodzin, współpracowników i wspólników.
Krajowym skarbnikiem Obamy podczas jego kampanii prezydenckiej była Penny Pritzker. Na stworzonej przez Forbesa liście 400 najbogatszych Amerykanów znalazło się aż 11 osób należących do tej słynnej chicagowskiej rodziny (ich łączny majątek wynosił 21,6 miliarda dolarów we wrześniu ubiegłego roku).
Center for Responsive Politics informuje, że według danych z 24 listopada 2008 roku, na rzecz kampanii Obamy zebrano rekordową kwotę 742 milionów dolarów. Pritzker uznawano za pewną kandydatkę do urzędu sekretarza handlu, jednak pani skarbnik wycofała swoją kandydaturę jeszcze w listopadzie.
Zgodnie z informacjami udzielonymi przez Presidential Inaugural Committee, Pritzker pomogła zebrać 300 000 dolarów na pokrycie kosztów uroczystości inauguracyjnej. Natomiast w zeszłym roku, przekazała zgromadzone osobiście 178 782 dolary na prezydencką kampanię Obamy, według danych zebranych przez Center for Responsive Politics.
Od Spielberga do Lucasa
Dyrektor generalny Google, Eric Schmidt, wspierał Obamę zeszłej jesieni, a teraz jest doradcą do spraw technologii w zespole organizującym objęcie przez niego urzędu. Schmidt i współzałożyciel Google, Larry Page, wyłożyli po 25 000 dolarów na przygotowanie uroczystości inauguracyjnych. "The New York Times" niedawno donosił, że przedsiębiorstwo z branży wyszukiwarek internetowych wydał ogromny bankiet dla obu stron w dniu inauguracji.
Również rywale technologicznego giganta, Bill Gates, założyciel Microsoftu, oraz jego dyrektor generalny, Steve Ballmer, przekazali po 50 000 dolarów na przygotowanie uroczystości.
Jako Demokrata, Obama cieszył się niesłabnącym poparciem magnatów Fabryki Snów. Na cele jego prezydenckiej kampanii nie żałowały wydatków takie postacie kina, jak sławny hollywoodzki reżyser Steven Spielberg, współzałożyciel Dreamworks David Geffen i twórca Gwiezdnych Wojen, George Lucas.
Geffen jest jedną z najważniejszych osób wspierających Obamę od samego początku. W lutym 2007 roku cofnął poparcie dla Hillary Clinton zwracając się ku Obamie w momencie, gdy reszta gwiazd Hollywood nie mogła się jeszcze zdecydować. Geffen razem ze Spielbergiem i współzałożycielem Dreamworks, Jeffrey'em Katzenbergiem w 2007 roku zorganizowali zbiórkę funduszy na prezydencką kampanię Obamy. Wkrótce mogli przekazać sztabowi kandydata 1,3 miliona dolarów.
Ken Griffin, szef funduszu hedgingowego Citadel z Chicago i znany finansista o lewicowych poglądach George Soros również dołożyli się do kampanii Obamy, podobnie jak legendarny inwestor Warren Buffett.
Rząd wielki i potężny
Buffett, drugi na liście najbogatszych obywateli USA "Forbes 400" opublikowanej we wrześniu 2007 roku, wspierał Obamę podczas całej kampanii, co często przyszły prezydent podkreślał w swoich wyborczych wystąpieniach i w trakcie debat, jako dowód słuszności swoich poglądów w kwestiach gospodarczych.
Był taki czas, że uważano Buffetta za potencjalnego kandydata na sekretarza skarbu. Buffett, podobnie jak Schmidt, należy do Transition Economic Advisory Board, czyli komitetu doradzającego Obamie w sprawach ekonomicznych.
Barack Obama obiecał, że wielki biznes nie zdominuje jego gabinetu. Jednak, czy prezydent otoczony wianuszkiem miliarderów nie będzie zmuszony uwzględniać ich opinii przy podejmowaniu decyzji politycznych?
- Gdy rząd staje się tak wielki i potężny, jak teraz, wpływowe osobistości próbują różnych manewrów, aby stać się częścią procesu - powiedział David Boaz, Executive Vice President w Cato Institute z Waszyngtonu.
Jednak Boaz uważa, że nie stworzy to żadnych problemów dla wizerunku prezydenta Obamy. - Obama potrafił pozyskać fundusze od małych i dużych ofiarodawców, a gdy skończy się zbieranie pieniędzy na uroczystości inauguracyjne, problem wpływowych biznesmenów zniknie - stwierdził Boaz. - Można się jedynie zastanawiać, czy znów tak wielu bogatych finansistów będzie wynajmować pokoje w Białym Domu, jak bywało za czasów administracji Clintona.
Na zdjęciach: Wielkie imprezy czy wielkie klapy?
Claire Obusan