Miliony z trybun nie dla każdego klubu
Manchester United zarobił w 2011 r. blisko 0,5 mld euro. Piłkarskie potęgi znad Wisły to przy Anglikach finansowe karzełki, ale z nowymi stadionami wybudowanymi przy okazji Euro 2012 mają szansę wejść do europejskiej ligi średniaków. Może się też okazać, że nowoczesna i droga w utrzymaniu infrastruktura to kula u nogi.
Dwadzieścia najbogatszych klubów piłkarskich na świecie w sezonie 2010/2011 zarobiło łącznie 4,4 mld euro, co stanowi ponad jedną czwartą wartości całego europejskiego rynku piłki nożnej - policzył Deloitte, który opublikował "Football Money League", coroczne zestawienie najpotężniejszych finansowo piłkarskich przedsiębiorstw.
Gdzie na kopaniu piłki zarabia się najwięcej?
Kluby czołowej dwudziestki pochodzą z lig europejskiej wielkiej piątki - w tym aż sześć z brytyjskiej Premier League. Obok klubów z Anglii, największe pieniądze leżą na boiskach Hiszpanii, Francji, Niemiec i Włoch.
Już czwarty rok z rzędu skład czołowej szóstki zestawienia nie zmienił się.
Tworzą ją:
- Real Madryt,
- Barcelona, Manchester United,
- Bayern Monachium,
- Arsenal Londyn,
- Chelsea Londyn.
Z powodu kryzysu tuzy zarobiły tylko nieznacznie więcej niż w poprzednich latach, ale z drugiej strony oznacza to, że oparły się spowolnieniu gospodarczemu.
- Było to możliwe przede wszystkim dzięki dużej i lojalnej rzeszy kibiców, ogromnej oglądalności i atrakcyjności dla partnerów biznesowych - tłumaczy w raporcie Dan Jones, partner w Deloitte UK.
Autorzy opracowania podają, że recepta na sukces w piłkarskim biznesie opiera się na połączeniu trzech głównych składników: sukcesu sportowego, rozpoznawalnej marki i nowoczesnej infrastruktury. Wszystkie trzy elementy przekładają się na wielkość przychodów klubów. Zamożność w piłkarskim świecie mierzy się w różny sposób, eksperci Deloitte do układania swojego zestawienia wykorzystują wielkość przychodów bez wpływów z transferów piłkarzy jako informacji najłatwiej dostępnej i porównywalnej w odniesieniu do oceny wyników finansowych. To samo kryterium obowiązuje w zestawieniu dotyczącym polskich klubów.
W najnowszym rankingu obejmującym przychody polskich klubów osiągniętych w 2010 r. pierwsze miejsce zajął Lech Poznań. Wystarczyło do tego zaledwie 61 mln zł. To ponad trzydzieści razy mniej, niż najbogatszy klub na świecie Manchester United. Kontrolowane przez KGHM Zagłębie Lubin zajęło drugie miejsce - 32,2 mln zł, Legia Warszawa należąca do koncernu medialnego ITI trzecie - 28,3, a Wisła Kraków pozostająca w rękach właściciela Tele-Foniki czwarte z wpływami 27,2 mln zł. Kolejne kluby w zestawieniu - Śląsk Wrocław (należy do Zygmunta Solorza-Żaka), Cracovia Kraków (w rękach właściciela Comarchu Janusza Filipiaka) i Jagiellonia Białystok - osiągnęły przychody w okolicach lub poniżej 17 mln zł.
Wszystkie kluby Ekstraklasy zarobiły w 2010 r. łącznie 303 mln zł. Być może to grosze w porównaniu z gigantami, ale 16-proc. wzrost pozwala myśleć o doganianiu innych lig z regionu. Tym bardziej, że przychody ligi rosną w tempie dwucyfrowym już od pięciu lat. To sprawia, że wynik za 2011 r. z pewnością będzie rekordowy, może nawet dwukrotnie większy niż w 2006 r., kiedy do kieszeni klubów trafiło 183 mln zł.
- Jeszcze za wcześnie na konkretne liczby. Trwa zbieranie danych - mówi Jacek Bochenek, współautor polskiej edycji Football Money League, ale przyznaje, że polska Ekstraklasa dysponuje ogromnym potencjałem wzrostów.
Austriacka Bundesliga, jedna z najmniejszych lig w Europie, generuje przychody ponad dwukrotnie wyższe niż Polska. Za kilka lat z pewnością dobijemy do tego poziomu. Jacek Bochenek podkreśla, że najmocniejszego impulsu przychodowego można się spodziewać dzięki nowym arenom.
W Polsce trwa stadionowy boom, a efekty już są widoczne. Połowa z szesnastozespołowej Ekstraklasy swoje mecze już rozgrywa na nowych obiektach (Legia Warszawa, Lech Poznań, Wisła Kraków, Korona Kielce, Cracovia Kraków, Śląsk Wrocław, Lechia Gdańsk, Zagłębie Lubin), a budowa nowych trwa w Białymstoku oraz Zabrzu.
Posiadanie nowoczesnej areny nie oznacza jednak, że klubowe kasy zapełnią się milionami. Stadiony stanowią potencjał do zwiększenia przychodów, ale aby go zrealizować konieczne będzie spełnienie dwóch warunków. Pierwszym jest odpowiednie wykorzystanie infrastruktury na samych obiektach, by maksymalnie wykorzystać możliwości zarabiania na stadionie. Żeby to jednak w ogóle było możliwe, spełniony musi być jeszcze drugi warunek, jakim jest osiąganie odpowiednich wyników sportowych i zapewnienia atrakcyjnego widowiska przychodzącym na mecz kibicom.
Finansową ewolucję, której kołem zamachowym jest nowoczesny obiekt, dobrze widać na przykładzie Legii Warszawa. Budżet klubu w sezonie 2011/2012 wyniesie aż 74 mln zł. To rekordowa kwota w historii drużyny, ale i w historii polskiej ligi. Klub nie będzie musiał tym razem pożyczać gotówki od właściciela, jak to miało miejsce w minionych latach.
Szansy na zrównoważony budżet Legia - zgodnie z filozofią klubów z Zachodu - upatruje przede wszystkim w nowym stadionie, który przynosi coraz większe zyski. I choć na roczne utrzymanie wraz z opłatą dla samorządu, który sfinansował budowę areny, Legia wykłada kilkanaście mionów złotych, wpływy z biletów jednego tylko meczu z Rapidem Bukareszt w Lidze Europy sięgnęły 1,5 mln zł.
Po oddaniu nowego stadionu klub potroił sprzedaż całorocznych karnetów na mecze ligowe, a średnia widownia na meczu wzrosła z kilku tysięcy do ponad 19 tys. na każdym spotkaniu.
Żyłą złota mają być jednak loże VIP. 37 biznesowych pomieszczeń zostało oddanych do użytku w maju ubiegłego roku. Ich sprzedaż ruszyła w wakacje i klubowi udało się sprzedać ponad połowę lóż. Korporacje za możliwość zacieśniania relacji z klientami w sportowej otoczce muszą słono płacić. Wynajęcie loży, na którą składają się zamknięte pomieszczenie z częścią kateringową i konferencyjną oraz 12 foteli na trybunie stadionu, to koszt 360 tys. zł netto za sezon. Mimo wysokich cen klub nie narzeka na brak klientów. Na kupno prestiżowego miejsca na stadionie zdecydowały się już duże firmy, m.in. PwC, Ernst & Young, Adidas, Orange czy Dom Development.
Nowy obiekt przynosi klubowi pieniądze nie tylko z biletów i lóż. Aż 10 mln zł wpłynie ze stadionowych sklepów, restauracji, baru i kiosków z jedzeniem uruchamianych w dniu meczu. Z praw do transmisji pochodzi średnio 10 -12 proc. budżetu Legii w sezonie. W tym przychody z tytułu rozgrywek sięgną więcej niż zwykle: 17 mln zł, ze względu na mecze UEFA. Kolejne 17 mln zł zapewnią sponsorzy.
Przychody rosną także w innych klubach, które grają na nowych stadionach. Dwa ostatnie mecze Śląska Wrocław, rozegrane jesienią 2011 r., obejrzało w sumie 82 tys. kibiców, a to dwa razy więcej, niż poprzednie sześć spotkań na starym obiekcie. Po wybudowaniu nowych stadionów frekwencja, a z nią wpływy, podskoczyła również w Krakowie na meczach Wisły i Cracovii.
Pierwszy z kilkudziesięciotysięczną widownią był jednak Lech Poznań, głównie dlatego, że tamtejszy samorząd decyzję o budowie nowej areny podjął jeszcze przed przyznaniem Polsce i Ukrainie prawa do rozegrania Euro 2012. Autorzy raportu Deloitte są zgodni, że palmę pierwszeństwa pod względem przychodów w 2010 r. zapewnił Lechowi właśnie nowy obiekt. Stadion, który choć oddawany etapami, był pierwszą polską areną z prawdziwego zdarzenia. Lech zaczął zarabiać krocie już od jesieni 2010 r. osiągając aż 10 mln zł przychodów z zaledwie trzech meczów w grupowej fazie Ligi Europejskiej. Spotkania ze znanymi na całym świecie Manchesterem City czy Juventusem przyciągnęły na trybuny łącznie 120 tys. kibiców i kasa zapełniła się milionami.
Rosnące statystyki robią wrażenie, ale ich uważna analiza pokazują ukryte zagrożenia. Po pierwsze nawet nowe stadiony nie zapełniają się na każdym meczu. I mimo, że w ostatnich dwóch latach tzw. wskaźnik wypełnienia na meczach Ekstraklasy podskoczył z ok. 40 proc. do ponad 60 proc., to wciąż nie osiągnął poziomu rentowności.
- Stadion zaczyna na siebie zarabiać w okolicach 80 proc. Tak jest w niemieckiej Bundeslidze. Konsekwentnie jednak zbliżamy się do tego poziomu - mówi Jacek Bochenek.
Wpływy ze sprzedaży biletów to szalenie ważna pozycja w budżetach, bo polskie zespoły, choć popularne nad Wisłą, w skali globalnej są anonimowe. O przychodach generowanych przez sprzedaż gadżetów w krajach całego świata i liczonych w setkach, a nawet dziesiątkach milionów euro, mogą tylko pomarzyć.
Polskie kluby szukają więc gotówki także gdzie indziej. Jeśli Legia będzie musiała poszukiwać pieniędzy, zdaniem Pawła Kosmali, prezesa klubu z Warszawy, ma na to co najmniej kilka sposobów. Można pożyczyć w banku, wejść na giełdę, albo pozbyć się aktywów. W przypadku klubu sportowego są nimi zawodnicy. Zaledwie przez tygodniem Legia skorzystała właśnie z tej ostatniej opcji. Do Bundesligi wytransferowany został 20-letni Ariel Borysiuk. Kwota odstępnego umiejętnie podbijana przez klub, według mediów mogła sięgnąć nawet 2,5 mln euro. Przy dzisiejszym kursie złotego kasjer z Łazienkowskiej zaksięgował grubo ponad 10 mln zł. To worek pieniędzy za młokosa, który dopiero podpisał z klubem wysoki kontrakt, wcześniej, przez cztery sezony, grał z niską gażą zbierając doświadczenie, a do klubu zawitał mając zaledwie 16 lat.
Na wypromowanych piłkarzach świetnie zarabiają i inni. Lech Poznań, który przez wielu stawiany jest za wzór pod względem marketingowych sztuczek, zaledwie po dwóch latach gry sprzedał do Niemiec Roberta Lewandowskiego inkasując 4,5 mln euro. Piłkarz do Poznania trafił z Pruszkowa za 1,5 mln złotych. Królem polowania został jednak Józef Wojciechowski, właściciel Polonii Warszawa, który za transfer Adriana Mierzejewskiego do Turcji powinien otrzymać łącznie 5,2 mln euro.
Pieniądze z transferów mogą podreperować stan finansów klubowych włodarzy, nie idą jednak do kasy właścicieli obiektów. W Polsce żaden klub nie wybudował samodzielnie lub nawet przy współudziale sponsora nawet jednego obiektu. Inwestorami większości są samorządy lub Skarb Państwa, jak w przypadku Stadionu Narodowego. Ten ostatni nie ma klubu, który będzie na nim grał na co dzień. Narodowe Centrum Sportu, które jest operatorem obiektu, musi więc szukać pieniędzy na utrzymanie 50-tys. areny z innych źródeł. Ma do tego cały arsenał atutów, na czele ze świetną lokalizacją w centrum Warszawy i ponad 200 tys. metrów kwadratowych komercyjnych powierzchni. Czy wyjdzie z tej walki obronna ręką? Na razie z powodu opóźnienia w budowie arenę ominęło już kilka dużych imprez, ostatnio mecz o Superpuchar Polski, ale to nie przekreśla szans na sukces w przyszłości. Tym bardziej, że NCS poinformowało właśnie, że w wakacje na narodowym wystąpi Madonna.
O gwiazdę pop ze stolicą ostro rywalizował Wrocław, którzy także zainwestował w obiekt na Euro 2012. Prestiżową porażkę władze miasta chcą wykorzystać do renegocjacji umowy z koncernem SMG, zarządzającym największymi arenami widowiskowymi na świecie i współpracującym z gwiazdami popkultury, któremu oddali w opiekę wrocławską arenę. Amerykanie dostali propozycję obcięcia wynagrodzenia z ponad 8 do 2 mln zł rocznie i to pomimo, że na mogącym pomieścić 42 tys. widzów odbyły się już trzy duże imprezy - walka Tomasza Adamka z Witalijem Kliczko o tytuł mistrza świata w boksie, koncert George'a Michaela oraz wyścigi potężnych półciężarówek na imprezie "Monster Jam". Zgodnie z aneksem, zarządzanie stadionem przejmie teraz miejska spółka Wrocław 2012, która wcześniej nadzorowała jedynie budowę areny na Euro 2012. To ona będzie odpowiedzialna za sprzedaż i wynajem powierzchni stadionu, w tym lóż dla VIP-ów. Zajmie się także poszukiwaniami sponsora obiektu.
To potencjalnie źródło dużej gotówki. Prawo do tytułu innego obiektu na piłkarską imprezę wykupiła największa państwowa grupa energetyczna PGE. Za nazwę stadionu w Gdańsku płaci rocznie 7 mln zł rocznie. To połowa pieniędzy potrzebnych na utrzymanie obiektu. Z tym jednak kolorowo w Trójmieście nie jest. Zarządcą PGE Arena wybudowanej na Euro 2012 została spółka Lechia Operator, spółka córka Lechii Gdańsk, ale najwyraźniej nie radzi sobie z utrzymaniem kosztownej areny. Powód - na obiekcie odbywają się tylko mecze klubowej drużyny. Na dodatek słaba i mało widowiskowa gra piłkarzy wywołała dramatyczny spadek sprzedaży biletów.
Doszło do tego, że zarządca przestał płacić rachunki za prąd (nieoficjalne informacje mówią o zadłużenie u sprzedawcy energii na okrągły milion złotych), od trzech miesięcy nie reguluje czynszu na poczet samorządowej spółki Bieg 2012 (kolejne 400 tys. zł), w efekcie czego prezydent miasta Paweł Adamowicz zagroził, że przegoni zarządcę ze stadionu.
Surowa lekcja z utrzymaniem stadionów płynie z RPA, gdzie rozgrywane były mistrzostwa świata w piłce nożnej w 2010 r. Brytyjska prasa opisywała w ubiegłym roku, że tamtejsze władze nie są w stanie przyciągnąć klubów na stadiony na stałe, więc płacą im, by grywały na nich co jakiś czas. W fatalnej sytuacji są najdroższe stadiony Mundialu 2010, w Durbanie i Kapsztadzie. Czy do takiej sytuacji dojdzie także w Polsce pokaże czas.
Szczepan Pawłowski