Można wejść do Unii bez tupania i nie na klęczkach
Najbliższy weekend zapowiada się wyjątkowo pracowicie dla europejskich polityków. Rada Europejska będzie zastanawiała się nad kolejnym przybliżeniem i bardziej precyzyjnym określeniem politycznych ram rozwoju tej instytucji.
Najbliższy weekend zapowiada się wyjątkowo pracowicie dla europejskich polityków - i tych z krajów unijnych i tych z krajów aspirujących. Rada Europejska, czyli szefowie rządów (a w przypadku Francji i Finlandii - głowy państwa) krajów członkowskich UE, będą zastanawiali się nad kolejnym przybliżeniem i bardziej precyzyjnym określeniem politycznych ram rozwoju tej instytucji. Dla kompetencji rady Europejskiej zastrzeżona jest również ostateczna decyzja w sprawie rozszerzenia Unii. Oczywiście nikt nie oczekuje tego typu decyzji na szczycie w Goeteborgu, ale nie znaczy to, że nie należy uważnie wsłuchiwać się w doniesienia ze Szwecji.
Tym bardziej, że w stawce krajów kandydujących coraz bardziej zostajemy w tyle za czołówką. Według słów Romano Prodiego, przewodniczącego Komisji Europejskiej, negocjacje z najlepiej przygotowanymi krajami kandydackimi zostaną zamknięte z końcem 2002 roku. Węgry, Cypr, Słowenia i Estonia, a być może i Czechy - mogą być niemal pewne znalezienia się w tej grupie. Polsce raczej się to nie uda.
Ale czy jest to powód do rozpaczy, czy negocjacje z Unią Europejską to swoisty wyścig? Raczej tak. Nie ukrywajmy, przynajmniej częściowo, jest to wyścig po kasę. Ale... Zamknięcie negocjacji z liderami grupy krajów pretendujących do końca przyszłego roku nie oznacza automatycznego przyjęcie ich w poczet członków. Więcej, wydaje się to raczej nie możliwe w tym terminie. Nasze opóźnienie (6 obszarów do wynegocjowania), po przełożeniu na kalendarz i uwzględnieniu dotychczasowego tempa negocjacji - osiąga około 1do 1,5 roku. Przy pewnej mobilizacji i zobowiązaniu ze strony partnerów z Niemiec, dla których wejście Polski do UE w pierwszej grupie ma kluczowe znaczenie, że nakłonią pozostałe państwa piętnastki by kraje kandydackie, który najwcześniej zamkną rozmowy poczekały na Polskę nawet do roku - możliwe jest do odrobienia.
Negocjacje można prowadzić szybko lub wolno, ulegle bądź konfrontacyjnie. Najprościej można je zamknąć godząc się na wszystko. Można też przyjąć twardą postawę konfrontacji i swoistego rewanżyzmu, wprowadzać "lustrzane restrykcje". W tego typu negocjacjach mamy już niejakie doświadczenie a ćwiczyliśmy to w sporze ze Stanami Zjednoczonymi. Kiedy Amerykanie odcięli nam dostawy kukurydzy (mówiło się, że Reagan morduje polskie kurczaki), my - w odwecie - wypowiedzieliśmy umowę kulturalną. Za karę więc, dla Amerykanów oczywiście, nasi naukowcy nie mogli wyjeżdżać na staże i stypendia do USA. Tak to, stosując niektóre metody, można narazić się na śmieszność.
Ważne natomiast by negocjować konsekwentnie. Ani rozmowa na klęczkach, ani głośne tupanie niewiele tu zmienią. Klęska referendum w Irlandii, które miało zaakceptować nowy traktat przygotowujący Unię do poszerzenia, może paradoksalnie okazać się dla nas korzystne. Jest to bowiem sygnał dla unijnych dyplomatów, że pilne staje się precyzyjne skoordynowanie zegarków i kalendarzy, powtórzenie referendum w Irlandii i jego ratyfikowanie, zgodnie z wcześniejszymi planami, w pozostałych krajach.
Dla naszych negocjatorów jest również wyraźny sygnał, że proponowane rozwiązania muszą być możliwe do spełnienia, najlepiej zaakceptowane, albo przynajmniej znane społeczeństwu, muszą zawierać w sobie margines na ustępstwa i że nie wolno partnerów przyciskać do muru. No i dobrze by było, by wszyscy członkowie naszych delegacji mówili tym samym językiem i o tym samym. Ale to już negocjacyjny elementarz. A wtedy będziemy mogli spokojnie wsłuchiwać się w relacje nie tylko z Goeteborga, ale i ze wszystkich rund negocjacyjnych.