Myślenie do tyłu
Mamy kryzys budżetowy, ale jeszcze nie gospodarczy, bo - jak przekonują znawcy definicji - tempo wzrostu gospodarczego, choć spada, ciągle jeszcze nie jest ujemne.
Mamy kryzys budżetowy, ale jeszcze nie gospodarczy, bo - jak przekonują znawcy definicji - tempo wzrostu gospodarczego, choć spada, ciągle jeszcze nie jest ujemne. Wszyscy więc zastanawiają się, jak ratować budżet, a nie gospodarkę, choć to gospodarka jest przyczyną kłopotów budżetu. Pomysły nie grzeszą oryginalnością. Nie waloryzować świadczeń (to oznacza m.in. spadek popytu, w konsekwencji dochodów budżetu), powrócić do niższej stawki ubezpieczenia zdrowotnego (ale bez reformy kas chorych), wprowadzić podatek importowy (osłabienie inwestycji i prawdopodobne weto zagranicy), podwyższyć stawki VAT (też osłabienie popytu). Mało kto zastanawia się, czy wdrożenie tych pomysłów nie doprowadzi do jeszcze szybszego "zwijania się" gospodarki. Zewsząd słychać głosy, że rozwojowi może zaszkodzić duży deficyt budżetowy. Tymczasem temu rozwojowi już coś skutecznie zaszkodziło. Dobrze byłoby zastanowić się - co? Gdyby popatrzeć na budżet przez pryzmat słabnącej gospodarki, łatwiej byłoby znaleźć rozwiązania "do przodu", wychodzące poza restrykcje. Wiemy, że zaciskanie pasa nie jest najlepszą metodą na dolegliwości gospodarki. Natomiast nie wiemy, dlaczego kapitał krajowy - mimo redukcji podatków - jest ciągle mało aktywny, a kapitał zagraniczny na ogół omija Polskę. Rządzący podniecają się miliardami z prywatyzacji. A Polsce nadal brakuje inwestycji green field, tworzących nowe miejsca pracy, rozwijających eksport i powiększających dochody budżetu.