Nadchodzi czas ekonomii chuliganów!
Czy ekonomia jest w stanie przyczynić się do lepszego objaśnienia każdego zjawiska? To ryzykowna teza, chociaż zakusy "królowej nauk społecznych" sięgają coraz dalej. Ekonomiści próbują nawet rzucić nowe światło na zachowania stadionowych chuliganów.
Rozszerzenie zakresu ekonomicznych dociekań wiąże się najczęściej z odnajdywaniem typowo ekonomicznego wymiaru, w zjawiskach poza głównym nurtem życia gospodarczego. Przykładem może być ekonomia urzędów państwowych, partii politycznych, napiwków, prostytucji, street artu czy innych przedsięwzięć, które - oprócz wymiaru społecznego, politycznego czy moralnego - mają również wymiar finansowy. By jednak rozszerzyć swój obszar badań jeszcze dalej, ekonomia musi wyjść poza aspekt pieniężny, posiłkując się już tylko samą swoją metodą, w oderwaniu od transakcji rynkowych. Czym jest owa metoda?
Jest to analiza racjonalności ludzkich działań, znana już Adamowi Smithowi. Polega na badaniu, jak ludzie kierując się własnym interesem tworzą, często w sposób nie do końca zamierzony, instytucje, a więc systemy propagowania i egzekwowania norm. Normy zaś są ważnym źródłem bodźców dla jednostek. Zmieniają w ich wyniku zachowanie tak, że powstaje zupełnie nowy porządek. Dzięki instytucjom udaje się ograniczyć różnego rodzaju konflikty, poprawiając sytuację zaangażowanych w nie stron. Co ciekawe taki wynik udaje się osiągnąć także w przypadku zbiorowości ludzkich, dla których konflikt jest istotą ich istnienia. W szczególności ekonomia potrafi powiedzieć coś interesującego na temat chuliganów stadionowych.
Agresywni fani footballu nie występują jak wiadomo wyłącznie w naszym kraju. Chuligani narodzili się w Anglii w latach 60-tych ubiegłego wieku i stamtąd zwyczaj przeniósł się do innych państw europejskich, a nawet poza Stary Kontynent. Także nazwa "hooligans" wywodzi się z Wysp Brytyjskich, prawdopodobnie od rodziny irlandzkich emigrantów o nazwisku Hoolihan, którzy w XIX wieku terroryzowali East End (dzielnicę Londynu). Co ciekawe jeszcze w latach 70-tych chuligani byli bardzo młodzi - średnia wieku w Anglii wynosiła (wśród aresztowanych) zaledwie 19 lat. Byli to przeważnie niewykwalifikowani robotnicy lub bezrobotni, wyłącznie mężczyźni. Choć ta ostatnia cecha się nie zmieniła, współcześni chuligani są znacznie starsi (dwudziesto- lub trzydziestoletni) oraz dużo bardziej różnorodni pod względem wykonywanej pracy czy zarobków.
Niezmienna pozostaje wszakże istota chuligaństwa stadionowego, którą jest walka wręcz z fanami z innych drużyn. Ekonomiści Peter Leeson (znany także z ekonomii piratów) oraz Daniel Smith i Nicholas Snow analizują to zjawisko w ramach racjonalnego wyboru jednostek. W ich modelu fani footballu dzielą się na trzy kategorie. Najliczniejsza jest grupa miłośników sportu, którzy nie chcą z nikim się bić, zamiast tego wolą po prostu oglądać widowisko i spokojnie potem wrócić do domu. Druga grupa to zwyczajni chuligani, którzy owszem lubią sport, ale prawdziwym źródłem użyteczności jest bijatyka. Jak to ujął kiedyś angielski kibic cytowany w artykule Paula Harrisona: "Walka na ulicy sprawia mi tyle przyjemności, że niemal sikam w majtki (...) dlatego szukam jej po całym kraju".
Trzecia kategoria kibiców, najmniej liczna, to chuligani-sadyści. Ich istnienie bardzo komplikuje sytuację. O ile bowiem zwykły chuligan czerpie użyteczność z ulicznej szamotaniny, to - tak jak zwyczajny człowiek - nie chce być ranny, nie zależy mu też na wyrządzeniu poważnej krzywdy innym. Oczywiście możliwość takiej krzywdy jest nieodłącznym elementem bijatyki, jednak z punktu widzenia zwyczajnego chuligana powinna być zredukowana do niezbędnego minimum. Chuligan-sadysta patrzy na to inaczej. Dla niego obok walki źródłem użyteczności jest zadawanie ran innym. Istnienie takich ludzi rodzi w chuligańskim świecie szereg komplikacji.
Gdyby reprezentanci każdej z trzech grup działali na własną rękę, nie oglądając się na skutki swoich poczynań, chuliganizm byłby zjawiskiem o wiele bardziej niebezpiecznym niż jest w rzeczywistości. Większość społeczeństwa padała by ofiarą chuliganów, których z kolei gnębiliby sadyści lubujący się w krwawych walkach. Dlaczego tak się nie dzieje?
Przede wszystkim chuliganom nie opłaca się atakować nie-chuliganów. Mimo krótkookresowych korzyści w postaci bijatyki, szybko skończyłoby się to dla nich źle, gdyż napadnięty oskarżyłby chuligana o pobicie. Ktoś mógłby zapytać, jaki to problem dla chuligana stanąć przed sądem? Niewykluczone, że jest to dla niego mniej dolegliwe niż dla zwyczajnego obywatela, jednak pobyt w więzieniu dla nikogo nie jest przyjemny i chuligan powinien co najmniej rozważyć jakieś alternatywy. Te zaś nasuwają się same, jeśli pomyśleć, że w podobnej sytuacji są inni chuligani.
Wystarczy wdawać się w bijatyki tylko z nimi, gdyż oni nie wezwą policji, ani nie złożą pozwu w sądzie. W ten sposób chuligani tworzą swoisty "fight club" - organizację, której członkowie rozpoznają się po emblematach na tyle wyraźnie, że nie ma możliwości, by przypadkiem zaatakowana została osoba postronna. Kolorowe szaliki, choć często budzą strach (szczególnie gdy są na nadgarstkach), w gruncie rzeczy służą bezpieczeństwu zwykłych obywateli.
Pozostaje jednak problem chuliganów-sadystów. Ci w takiej sytuacji nie będą wprawdzie atakować osób postronnych, jednak ich agresja pod adresem zwykłych chuliganów grozi tym, że uliczne starcia przerodzą się w krwawe bitwy. W efekcie wielu miłośników mniej groźnych potyczek zrezygnuje z członkostwa w "fight clubie" i będzie realizować swoje upodobania w inny sposób, na przykład znowu zwracając agresję w stronę nie-chuliganów lub policji. By nie dopuścić do takiego obrotu spraw potrzebne są instytucje, które wymuszają na chuliganach-sadystach przestrzeganie pewnych zasad tak, by poskromili swoje krwiożercze instynkty. Jakie to zasady?
Przede wszystkim "porządny" chuligan stadionowy przerywa walkę, jeśli przeciwnik wyraźnie zasygnalizuje, że ma już jej dosyć czy że się poddaje. Kodeks chuligana (wg. Leesona) zabrania także używania naprawdę niebezpiecznych narzędzi takich jak nóż czy maczeta, co uważane jest za tchórzostwo. Sposobem egzekwowania tej normy jest więc okazywanie pogardy wobec tych, którzy zdecydują się sięgnąć po zakazaną broń. Ostracyzm jest ważnym instrumentem nacisku, liczy się też hierarchia i posłuszeństwo wobec liderów. Do awansu w chuligańskiej strukturze nie wystarczy siła mięśni - potrzebne jest opanowanie emocji i kontrola pola walki tak, żeby w skutek niepotrzebnego okrucieństwa nie ucierpiała reputacja grupy.
Na ile teoretyczny model zachowań chuliganów można odnaleźć w rzeczywistości? Z pozoru powyższy opis wydaje się odległy. Przecież policja - widzimy to w mediach - nie raz odnajduje w mieszkaniach chuliganów niebezpieczne narzędzia czy nawet broń. Jednak rzeczywiście ofiar przemocy stadionowej sensu stricte nie jest dużo. Leeson, Smith i Snow stawiają nawet hipotezę, że brutalizacja walk stadionowych ma związek z działaniem policji, która, próbując uniemożliwić bijatykę, skraca jej czas do minimum, w trakcie którego chuligani starają się wyrządzić jak największą krzywdę oponentom. Inna sprawa to powiązanie niektórych uczestników walk na stadionach z organizacjami przestępczymi. To jednak jest przede wszystkim rezultat trwałego wejścia w konflikt z prawem będącego skutkiem restrykcyjnej polityki wobec walk chuliganów.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Jak się wożą polskie pany?
Ekonomiści, badając problem przemocy na stadionach, nie podsuwają gotowych rozwiązań. Jednak ich obserwacje wskazują, że wypracowanie sposobów na ograniczenie szkodliwości społecznej tego zjawiska niekoniecznie musi opierać się na zasadzie "zero tolerancji".
Ludzka racjonalność, nie znika bowiem zupełnie nawet, jeśli ludzie stają się chuliganami. Podobnie jak wzajemna agresja u ludzi nie zanikła wraz pojawieniem się rozwiniętej cywilizacji przez co budowa "społeczeństwa wolnego od agresji" może być zbyt ambitnym celem. Być może rozwiązanie tego problemu częściowo w oparciu o regulację za pomocą nieformalnych norm jest najlepszą możliwością, którą dysponujemy. Nawet jeżeli w idealnym świecie mogłoby być inaczej.
Maciej Bitner
główny ekonomista Wealth Solutions