Nadchodzi czas zaciskania pasa

Polska była jednym z niewielu krajów, które opierały się kryzysowi gospodarczemu głównie za sprawą rosnącego popytu wewnętrznego. Jednak w ostatnim czasie coraz bardziej odczuwalne spowolnienie gospodarcze w ogromnym stopniu wyhamowało konsumpcyjne apetyty większości Polaków. Rosnące ceny, widmo utraty pracy spowodowały, że Polacy kupują mniej i coraz bardziej zaciskają pasa.

Odwiedzają dyskonty, kupując tańszą żywność. Za sprawą drogiego paliwa korzystają z komunikacji miejskiej, zostawiając auta w garażach. Kupują mniej odzieży i leków. Nie odwiedzają, tak jak kiedyś, kin i teatrów. Coraz bardziej boją się o pracę. Firmy padają jak muchy. W tym roku można się spodziewać bankructw nawet 800-850 firm. Jak wynika z danych D&B Poland, w 2012 r. upadło już 614 firm i jest to najgorszy wynik od 2005 r. A to jeszcze nie koniec. W ostatnim kwartale trend ten się utrzyma i można się spodziewać łącznie 850-900 bankructw w tym roku.

Reklama

Niższe dochody gospodarstw domowych

Zaciskanie pasa to najlepszy dowód na to, że kryzys gospodarczy zawitał do Polski, co znajduje swoje odzwierciedlenie w portfelach każdego z nas. Płace nie rosną, w przeciwieństwie do cen. Potwierdzeniem tego faktu są dane Związku Banku Polskich, z których wynika, że w I kwartale 2012 r. realne dochody brutto gospodarstw domowych obniżyły się o 1,9 proc. licząc rok do roku. Na koniec II kwartału zanotowano jeszcze gorsze wyniki, ponieważ według danych Głównego Urzędu Statystycznego realne płace obniżyły się o 0,9 proc., a więc dochody gospodarstw znowu są niższe.

Zaciskanie pasa zaczęliśmy od żywności. Nie kupujemy jej wprawdzie mniej, ale szukamy sklepów, gdzie można kupić taniej. Nie chodzimy zatem do delikatesów czy drogich supermarketów, ale wybieramy dyskonty, hurtownie oraz bazary, gdzie towary są o 10-30 proc. tańsze. O zmianie preferencji zakupowych świadczą nie tylko problemy finansowe sieci delikatesów, lecz także m.in. dynamiczny rozwój dyskontów. Od 2007 r. ich udział w handlu detalicznym podwoił się, osiągając poziom 15 proc. W tym czasie udział małych sklepów zmalał z 46 proc. do 39 proc. Jak pokazują dane HBI Polska, tylko w okresie od 1 stycznia do 31 lipca 2012 r. rynek ten skurczył się o ponad 8,8 tys. sklepów.

Znikają sklepy, księgarnie i "warzywniaki"

Najwięcej ubyło sklepów spożywczych. Ogółem na przestrzeni ostatnich siedmiu miesięcy sektor ten zmniejszył się o 2,8 tys. podmiotów. W tym miejscu warto zaznaczyć, że w całym 2012 r. zarejestrowano 3 380 sklepów spożywczych i jednocześnie wyrejestrowano 6 186. To najwięcej spośród wszystkich branż. Dane te pozwalają stwierdzić, że sektor sprzedaży artykułów spożywczych należy do najbardziej atrakcyjnego dla Polaków i jednocześnie do najbardziej trudnego oraz ryzykownego. Głównej przyczyny tak znacznej liczby wyrejestrowań upatruje się w dużej konkurencji na rynku.

Pod tym względem na niechlubnym drugim miejscu znalazł się sektor detalicznej sprzedaży odzieży, który w br. skurczył się o blisko 1750 sklepów. Głównie są to obiekty wolnostojące, w miasteczkach małej i średniej wielkości. W dużych miastach upadają sklepy odzieżowe, które położone są z dala od wielkich galerii i centrów handlowych, które kuszą promocjami, sezonowymi obniżkami cen, jak również mnogością butików zlokalizowanych w jednym miejscu. W 2012 r., ogółem zarejestrowano 2762 sklepy z odzieżą, wyrejestrowano zaś nieco ponad 4,5 tys.

W dalszej kolejności najbardziej dynamicznie znikają księgarnie, drogerie oraz znane i lubiane przez wszystkich osiedlowe "warzywniaki". Tylko w 2012 r. ubyło ich w każdej z kategorii od 230 do 220.

Wielki format pustoszy otoczenie

Na tym tle wyjątek stanowią wyspecjalizowane sklepy z alkoholem. Jest to jedyny sektor, którego bilans jest dodatni. Ogółem do końca lipca zarejestrowano 459 tego typu punktów, wyrejestrowano o 57 mniej. Przyczyn takiego stanu rzeczy upatruje się w fakcie zmiany mentalności i zwyczaju spożywania alkoholi przez Polaków. Polacy coraz częściej szukają wysublimowanych alkoholi ze świata: węgierskiej palinki, gruzińskich win, ukraińskich wódek i nalewek. Wraz z rosnącym popytem rośnie podaż, a co za tym idzie zwiększeniu ulega liczba punktów, w których takie specjalne produkty można nabyć. Przyczyn zamykania i wyrejestrowywania sklepów należy upatrywać na kilku płaszczyznach. Przede wszystkim ekspansji dyskontów i hipermarketów. Nie da się ukryć, że "wielki format" wypiera z rynku tych mniejszych przedsiębiorców. Tam też przeciętny i statystyczny Kowalski znajduje nie tylko art. spożywcze, lecz także coraz częściej się ubiera, kupuje środki chemiczne i kosmetyki.

Wraz ze spadającą liczbą małych, osiedlowych sklepików rośnie liczba centrów wielkopowierzchniowych. Szacuje się, że w 2011 r. przybyło 7 proc. hipermarketów, a supermarketów 8 proc. W przypadku sklepów dyskontowych o powierzchni powyżej 300 m2 wzrost sięgnął 13 proc. Najczęściej powstają w dogodnych dla klientów lokalizacjach, czyli w pobliżu ich miejsc zamieszkania. Na dużych osiedlach mieszkaniowych. W efekcie to właśnie te sklepy przejmują konsumentów, głównie kosztem sklepików czy kiosków. Zainteresowanie sklepami wielkopowierzchniowymi wiąże się ze zmianą nastrojów konsumenckich. Polacy z dnia na dzień w swoich portfelach odczuwają wzrost cen i spadającą siłę nabywczą złotówki. Gorzej oceniają perspektywy na rynku pracy i zaczynają dbać o domowe finanse. W konsekwencji szukają oszczędności i wybierają sklepy, gdzie mogą taniej robić zakupy. Dlatego też w boju o klienta największymi przegranymi są małe sklepy osiedlowe, które oferując ceny o 20-30 proc. wyższe, ponieważ stają się mniej atrakcyjne dla szukających oszczędności Polaków.

Dyskonty poprawiają wizerunek

Dodatkowo, w ostatnim czasie, sieci dyskontowe kładły ogromny nacisk i nie mniejsze środki finansowe na zmianę wizerunku. Coraz częściej rozszerzają swoje oferty o znane marki. Poprawiają swój wizerunek poprzez wystrój placówki. Stawiają półki zamiast palet. Upodabniają się do supermarketów i coraz częściej nie są już kojarzone ze sklepem z tanimi i posiadającymi kiepską jakość towarami. Sukcesu sieci handlowych należy upatrywać jeszcze w fakcie wdrażania licznych programów lojalnościowych, które z założenia przywiązują klienta do marki. Należy zaznaczyć, że sieci handlowe, dysponując znacznymi środkami finansowymi, wydają krocie na reklamę i promocję. Kampanie kierowane są przede wszystkim do mniej zamożnego społeczeństwa, osób starszych, a główny nacisk na promocje kładzie się w małych i średnich miastach. Przyczyny likwidacji małych punktów handlowych oraz rozwoju sieci handlowych należy rozpatrywać na wielu płaszczyznach: czynnikach czysto ekonomicznych, rozwoju internetu i tym samym nowych źródeł dystrybucji towarów, a także czynnikach społecznych, rozumianych jako zmiany zachodzące po 1990 r. w polskim społeczeństwie.

Do tych pierwszych - ekonomicznych - należy zaliczyć przede wszystkim brak wystarczających środków finansowych na promocję i reklamę, jak również to, że mali detaliści nie wykazują chęci edukacji w zakresie organizacji punktu sprzedażowego. Mali sklepikarze tracą, ponieważ cechują się małą innowacyjnością w zakresie sposobu płatności i nie prowadzą promocji poprzez degustacje. Tym samym nie mogą konkurować ze sklepami wielkopowierzchniowymi. Nie bez znaczenia są programy lojalnościowe, nie ma już chyba sieci handlowej, która nie oferuje kart, na które zbiera się punkty. To wiąże się z atrakcyjnymi nagrodami, a na takie stać tylko duże sieci. Dodatkowo sieci handlowe wydłużyły czas otwarcia swoich punktów w porównaniu z małymi detalistami. Teraz najmniejsi sklepikarze, chcąc dorównać konkurencji w postaci sieci handlowych, muszą pracować od 6.00 do 21.00, co wiąże się z dużym obciążeniem i wysiłkiem. Z tym wiąże się zatrudnienie dodatkowych osób, a to z kolei generuje koszty. Młode pokolenie widząc ciężką pracę rodziców (w przypadku firm rodzinnych) rezygnuje z prowadzenia rodzinnego sklepu, szukając zatrudnienia w zupełnie innym sektorze gospodarki.

Czarna przyszłość dla małych przedsiębiorców

Nie bez znaczenia są zmiany kulturowe, które zaszły po roku 1990. Polacy pokochali galerie i wielkie centra handlowe, które widywali w Niemczech. Kolorowe wystawy i neony z markami pozwalają czuć się Europejczykami, ludźmi z Zachodu. Stały się punktem spotkań młodzieży i sposobem na spędzanie wolnego czasu. W niepamięć poszły szare stragany, bazary, a w konsekwencji małe sklepy. Szczególnie w dużych aglomeracjach miejskich, gdzie Polacy dokonują zakupów raz w tygodniu, ograniczając przy okazji zakupy w małych osiedlowych punktach do artykułów pierwszej potrzeby: pieczywa i warzyw. To wszystko wpływa w bezpośredni sposób na spadek liczby małych obiektów handlowych, które przenoszą sprzedaż do internetu. Prognozy nie napawają optymizmem, bowiem w bieżącym roku przewiduje się dalszy spadek i likwidacje sklepów. Wydaje się, że bastionem małych sklepów handlu detalicznego są mniejsze miejscowości, tam też - z powodu braku dużych sieci handlowych -nadal wiele sklepów z powodzeniem funkcjonuje. Jednak biorąc pod uwagę plany rozwoju sieci handlowych w kolejnych latach, sytuacja ta może ulec zmianie - niestety - na niekorzyść przedsiębiorców z małych sklepów.

Drastyczny spadek sprzedaży

Antidotum na drożyznę w sklepach znaleźli zagorzali przeciwnicy żywności hipermarketowej. Wielu z nich tworzy grupy konsumenckie, które zaopatrują się bezpośrednio u rolników, np. raz w tygodniu składają zamówienia na produkty, które rolnicy (też zrzeszeni w grupie) przysyłają kurierem. Liczba tej formy zakupów rośnie z miesiąca na miesiąc. Nic dziwnego, bo taka żywność jest nie tylko tańsza, lecz przede wszystkim daje gwarancję odpowiedniej jakości produktu.

Jeszcze większą skłonność do oszczędności widać na rynku odzieży. Coraz chętniej zaopatrujemy się na bazarach, w miejscach, takich jak np. Domy Kupieckie czy gigantyczne Centrum Handlowe Ptak, ale fakt, że ewidentnie ograniczamy zakupy nie ulega wątpliwości. Świadczy o tym m.in. spadająca liczba klientów w eleganckich centrach handlowych, sieciowych sklepach i drogich butikach. Szacuje się, że w porównaniu do roku ubiegłego, liczba kupujących spadła o ok. 20 proc. Aby powstrzymać spadek obrotów, sklepy decydują się na coraz większe przeceny i promocje. Wiele z nich już dawno ograniczyło zamówienia nowych towarów i wyprzedaje ubiegłoroczne zapasy. W efekcie nastąpił drastyczny, bo ponad 45-proc. spadek ilości ubrań, które trafiły od producentów oraz importerów sklepowych. Drastycznie spada sprzedaż. Kupujemy tylko wówczas, kiedy zmusza nas do tego sytuacja i kiedy naprawdę tego potrzebujemy. Mocno ograniczone zostały zakupy artykułów drugiej potrzeby.

Czytaj raport specjalny serwisu Biznes INTERIA.PL "Świat utknął w kryzysie finansowym"

Oszczędzanie na potrzebach duchowych

Jednak zdecydowanie bardziej niż na ubraniach i jedzeniu oszczędzamy na przyjemnościach. Największe sieci kinowe, teatry, czy filharmonie zanotowały w ostatnim kwartale niemal 30-proc. spadek sprzedaży biletów. Nawet uwzględniając sezonowy spadek, który w naturalny sposób miał miejsce w okresie wakacji, nie jesteśmy już skłonni wydać tyle, ile rok temu. Nie ma jeszcze wprawdzie twardych danych pokazujących, ilu Polaków wyjechało w tym roku za granicę. Znajduje to swoje odzwierciedlenie w fakcie rosnącej lawinowo liczby bankructw w sektorze biur podróży. Polacy coraz częściej wybierają wczasy w Polsce. Dane jasno pokazują, że spadła liczba Polaków wypoczywających za granicą. Szacuje się, że nieciekawa sytuacja w branży turystycznej, drożyzna, a także napięta sytuacja w krajach Arabskich i na południu Europy, spowodowały, że blisko 10 proc. osób zrezygnowało z wcześniej zaplanowanych wojaży na południe i wybrało urlop w Polsce - bo tylko na taki było ich stać. Dodatkowo, aż 30 proc. osób zdradziło gotowość wydania na wakacje najwyżej tysiąca złotych, a co piąta badana osoba jeszcze raz tyle. Biorąc pod uwagę tegoroczne ceny wyjazdów wakacyjnych, a także wysoki kurs euro, okazało się, że zagraniczny urlop jest poza zasięgiem dla wielu rodaków. Wśród przyjemności, na których oszczędzamy, jest też wyjście do restauracji. Tylko co piąty z nas stołuje się poza domem regularnie, w tym zaledwie 4,1 proc. robi to przynajmniej raz na tydzień. Większość, bo prawie 60 proc., w ogóle nie jada w lokalach. O tym, że kryzys wycina klientelę restauracji i barów, świadczy rosnąca liczba bankructw w tej branży: w tym roku rynek skurczył się już o 1,94 proc., co oznacza, że z 67 tys. lokali zostało 65,7 tys. - wynika z wyliczeń Soliditet Polska, należącej do Grupy Bisnode.

Firmy padają jak muchy

Właściwie trudno dziś znaleźć dziedzinę życia, w której nie zdecydowalibyśmy się na cięcia wydatków. Kupujemy, np. mniejsze i bardziej ekonomiczne samochody, ograniczamy wyjazdy weekendowe z rodziną, a coraz więcej osób przesiada się z drogich w utrzymaniu aut do autobusów i kolei. Świadczy o tym szybko rosnąca liczba sprzedawanych biletów komunikacji miejskiej.

Prawda jest taka, że pieniędzy mamy coraz mniej. A coraz więcej Polaków z trudnością wiąże koniec z końcem. Przyszłość w chwili obecnej jest trudna do przewidzenia. Dodatkowo coraz bardziej boimy się o pracę. A firmy padają jak muchy. W tym roku można się spodziewać bankructw nawet 800-850 firm. Jak wynika z danych D&B Poland, w 2012 r. upadło już 614 przedsiębiorstw i jest to najgorszy wynik od 2005 r. A to jeszcze nie koniec. W ostatnim kwartale trend się utrzyma i można się spodziewać łącznie 850-900 bankructw w tym roku.

Tomasz Starzyk

Autor jest ekonomistą, specjalistą ds. analizy danych ekonomicznych i ekspertem D&B Poland (współpracuje także z HBI Polska, Soliditet Polska, z grupy Bisnode)

Gazeta Finansowa
Dowiedz się więcej na temat: Gazeta Finansowa | centra handlowe | pasam | Polska | dyskont | handel | kryzys gospodarczy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »