Nadchodzi finansowa epoka lodowcowa

- Nie sądzę by obecne wydarzenia były zapowiedzią recesji i krachu w sektorze finansów publicznych. To raczej rodzaj korekty. Inwestorzy uznali, że zapowiedzi zacieśniania polityki fiskalnej na świecie są coraz bardziej realne. Mniejsze wydatki rządowe czy wyższe podatki to mniej zamówień dla prywatnych firm. Będziemy mieć niższe zyski przedsiębiorstw i w związku z tym musimy mieć także niższą ich wycenę na giełdzie. To, co dzieje się teraz na giełdach jest uzasadnione, jest racjonalne - mówi główny ekonomista BCC, prof. Stanisław Gomułka.

Pomimo obniżenia ratingu dla USA popyt na amerykańskie obligacje skarbowe jest wciąż wysoki, rentowności tych obligacji nawet spadły, a kurs dolara nie ucierpiał. Stąd wnioskuję, że to, co dzieje się na giełdach akcji przedsiębiorstw, wynika nie ze spadku wiarygodności gospodarki amerykańskiej, tylko z tego, że inwestorzy uznali, iż ostatnie zapowiedzi zacieśniania polityk fiskalnej w USA i innych krajach, podejmowane w dużym stopniu pod presją rynku i agencji ratingowych, są coraz bardziej realne. Zacieśnianie tej polityki powinno zmniejszyć ryzyko kryzysu w sektorze finansów publicznych, ale kosztem wolniejszego rozwoju sfery realnej.

Reklama

Po głównej fali kryzysu przyszło ożywienie, które oznaczało m.in. dużą zyskowność przedsiębiorstw. Zareagowały na to silnie indeksy giełdowe, np. WIG 20 podniósł się z poziomu około 1700 do 2800 punktów. Obecnie obserwujemy coś w rodzaju korekty, ponieważ ten początkowy wzrost optymizmu inwestorów giełdowych był nadmierny.

Trwający właśnie spadek indeksów giełdowych nie jest specjalnie duży, po prostu sygnalizuje nową, bardziej realistyczną ocenę perspektyw rozwoju gospodarki światowej. Istotnie zmienia się nastawienie rządów na świecie, które teraz mniej akcentują pobudzanie wzrostu gospodarczego i walkę z bezrobociem, a bardziej obniżanie deficytów budżetowych. Mniejsze wydatki rządowe czy wyższe podatki to również mniej zamówień dla prywatnych firm. Będziemy mieć w rezultacie niższe zyski przedsiębiorstw i w związku z tym musimy mieć także niższą ich wycenę na giełdzie. Dlatego to, co dzieje się teraz na giełdach jest uzasadnione, jest racjonalne.

O ile w dekadzie 2000-2010 polityka monetarna i fiskalna były za bardzo ekspansywne, podnosząc koniunkturę powyżej bezpiecznego poziomu, o tyle w najbliższej dekadzie czeka nas naprawianie tego błędu. Inwestorzy finansowi oczekują, a w każdym razie powinni oczekiwać, wieloletniego okresu stosunkowo niskiego tempa wzrostu gospodarczego. Wycena przedsiębiorstw musi być do tego dostosowana. Obniżanie deficytów napotyka na ograniczenia polityczne, więc jest też zmienne w czasie, obarczone zwiększonym ryzykiem politycznym. W rezultacie będziemy mieć do czynienia także z dużym stopniem niepewności na rynkach finansowych, z dużymi wahaniami kursów walut i akcji.

Nową ocenę perspektyw wzrostu potwierdzają spadające ceny surowców, bo skoro będzie niższe tempo wzrostu gospodarczego, będzie też niższy popyt na surowce. To jednak akurat dobra wiadomość, bo oznacza niższą inflację i stosunkowo niskie stopy procentowe przez najbliższe kilka lat, choć również relatywnie wysokie bezrobocie. Niższe tempo wzrostu PKB to mniej więcej 1-2 proc. dla krajów najbardziej rozwiniętych, 3-4 proc. dla Polski i innych krajów doganiających Europy centralno-wschodniej, 4-5 proc. dla Indii oraz, jak sądzę, 5-6 proc. dla Chin.

Prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »