Naftowa dywidenda zwiększyła dzietność rodzin na Alasce
Czwarty najzamożniejszy stan USA - bogata w ropę naftową Alaska - wypłaca każdemu dziecku mniej więcej tyle, ile Polska w ramach programu "500 plus"; kobiety częściej niż mężczyźni dostają zniżkę u mechanika samochodowego; urzędowa licencja na wykonywanie zawodu przez fachowca nie ma znaczenia dla klientów - to niektóre z wniosków z najnowszych badań ekonomicznych.
Nishant Yonzan, Laxman Timilsina i Inas Rashad Kelly przygotowali pracę "Economic Incentives Surrounding Fertility: Evidence from Alaska’s Permanent Fund Dividend" (Ekonomiczne bodźce dotyczące dzietności: dowody z dywidendy wypłacanej z funduszu naftowego stanu Alaska"). Od 1982 r. Stały Fundusz Alaski wypłaca każdej osobie mieszkającej w tym amerykańskim stanie dywidendę.
Ta dywidenda to forma powszechnego dochodu podstawowego, czyli bezwarunkowych pieniędzy wypłacanych przez państwo obywatelom. Co istotne, pieniądze wypłacane są nie tylko pełnoletnim osobom, ale wszystkim. Z tym, że w przypadku dywidendy przypadającej na dzieci, środki otrzymują rodzice. W efekcie naftowa dywidenda na Alasce działa podobnie do naszego programu "500 plus". Im kto więcej ma dzieci, tym więcej pieniędzy od państwa dostaje.
Ekonomiści postanowili więc sprawdzić jak 38 lat wypłacania de facto hojnego dodatku na dzieci wpłynęło na dzietność. Pierwsza dywidenda wypłacona w ramach programu w 1982 r. wynosiła rocznie 1000 ówczesnych dolarów wartych tyle, ile 2602 dolary z 2018 r. To równowartość 10 297 dzisiejszych polskich złotych (858 zł miesięcznie). Później istotnie spadła i nigdy nie wróciła do pierwotnego poziomu. Na przykład w 2019 r. wyniosła 1606 dolarów, czyli 6358 złotych rocznie, 530 zł miesięcznie, a więc prawie dokładnie tyle, ile wynosi wypłata w Polsce z programu "500 plus".
Trzeba zauważyć, że wypłata z funduszu zapewniła 10 proc. dochodu przeciętnej rodzinie z grupy 25 proc. najmniej zamożnych gospodarstw domowych na Alasce i aż 20 proc. dochodu w przypadku rdzennych mieszkańców stanu mieszkających na oddalonych od ośrodków miejskich terenach. Naukowcy konstatują, że wpływ dywidendy na dochody mieszkańców jest istotny.
Z kalkulacji wynika także, że wypłata bezwarunkowych pieniędzy spowodowała wzrost liczby urodzeń o 11,3 na każde 1000 kobiet albo o 13 proc. To dane średnie dla wszystkich kobiet, ale naukowcy nie zauważyli, by dywidenda zwiększyła liczbę ciąż wśród nastolatek. Dodatkowe pieniądze najbardziej wpłynęły na decyzje prokreacyjne najmłodszych pełnoletnich kobiet, zwiększając dzietność mam w wieku 20-24 o 20,3 urodzenia na każde 1000 kobiet.
Wyniki badania oznaczają, że w przypadku społeczeństw o niskiej stopie urodzeń wprowadzenie dodatku pieniężnego przez państwo może sprawić, że liczba osób w kraju będzie się zwiększać zamiast zmniejszać. Z badania "The Labor Market Impacts of Universal and Permanent Cash Transfers: Evidence from the Alaska Permanent Fund"("Wpływ powszechnych i bezwarunkowych transferów gotówki na rynek pracy: dowody ze Stałego Funduszu Alaski") autorstwa Damona Jonesa wynika także, że darmowe pieniądze na Alasce nie zniechęcają ludzi do pracy, a nawet spowodowały wzrost zatrudnienia w niepełnym wymiarze.
Meghan R. Busse, Ayelet Israeli i Florian Zettelmeyer opracowali analizę "Repairing the Damage: The Effect of Price Expectations on Auto-Repair Price Quotes" ("Naprawiając szkodę: wpływ oczekiwań na ceny podawane przez mechaników samochodowych"). Opisują w niej wynik eksperymentu, który przeprowadzili. Wybrali grupę osób, która dzwoniła do mechaników samochodowych z pytaniem o cenę naprawy.
Część osób tylko pytała, część podawała oczekiwaną cenę takiej usługi równą średniej rynkowej (w tym przypadku 365 dol.) a część oświadczyła naprawiającym, że z ich rozeznania wynika, iż cena takiej naprawy to 510 dol. (czyli znacznie powyżej stawki rynkowej). I okazuje się, że gdy dzwoniący nie podawał żadnej oczekiwanej ceny, stawka którą otrzymał równała się rynkowej cenie za usługę.
Kiedy jednak komunikował, że spodziewa się ceny wyższej, niż rynkowa, mechanicy od razu reagowali na brak rozeznania klienta i podawali cenę znacznie wyższą od tej, która obowiązywała na rynku. Gdy dzwoniąca kobieta nie podawała żadnej oczekiwanej ceny mechanicy podawali wyższą stawkę, niż mężczyźnie w podobnej sytuacji (a więc zakładali, że kobieta mniej orientuje się w rynkowych stawkach za usługi naprawy aut).
Co ciekawe, gdy zasięgająca informacji osoba podawała oczekiwaną rynkową cenę, nie było różnicy w otrzymanych stawkach dla mężczyzn i kobiet. Kobietom jednak o 10 proc. częściej udawało się obniżyć cenę w wyniku negocjacji, niż mężczyznom, choć średnio tylko 26 proc. żądań redukcji ceny przyniosło jakikolwiek efekt (przeciętna redukcja ceny to 13 proc.). Naukowcy nie zanotowali wpływu płci na wysokość obniżki.
Chiara Farronato, Andrey Fradkin, Bradley Larsen i Erik Brynjolfsson przygotowali pracę "Consumer Protection in an Online World: An Analysis of Occupational Licensing"("Ochrona konsumentów w sieci: analiza licencji na wykonywanie zawodów"). Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że w USA, kraju postrzeganym jako bastion wolnorynkowego kapitalizmu, jest ponad 1100 zawodów (praktykowanych przez 30 proc. pracujących), do których wykonywania w przynajmniej jednym stanie potrzebne jest urzędowe zezwolenie.
To zawody: elektryka, budowlańca, ale także projektanta wnętrz czy specjalisty od mycia włosów. Naukowcy postanowili sprawdzić, jaki wpływ na decyzje klientów ma informacja, że dana osoba posiada urzędową licencję na wykonywanie zawodu. Do sprawdzenia tej tezy wykorzystali popularną stronę internetową, na której klienci opisują usługę, jakiej wykonania potrzebują, a następnie otrzymują oferty od zainteresowanych usługodawców.
Analizowano dane za osiem miesięcy zawierające ponad milion zapytań ofertowych. Każdej odpowiedzi na ofertę towarzyszy cena, ocena wcześniej wykonanych zleceń przez daną osobę i informacja, czy świadczący usługę ma licencję na jej wykonanie. I okazuje się, że tylko dla 1 proc. klientów fakt, że świadczący usługę miał licencję, był ważny, tzn. znajdował się wśród trzech głównych kryteriów wyboru. Najważniejsza była cena i ocena wystawiana fachowcowi przez innych klientów.
Aleksander Piński, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych