Największe na świecie koncerny naftowe
Notowane na giełdzie giganty, takie jak Royal Dutch Shell, Chevron, ConocoPhillips i Total, mają duże zasoby ropy, ale nie największe. Większość ropy należy do firm państwowych. Czy między nimi rozegra się walka o schedę po BP?
Co przychodzi wam na myśl, gdy ktoś pyta o największe na świecie koncerny naftowe? Prawdopodobnie BP, ponieważ BP nie pozwala obecnie o sobie zapomnieć, nawet jeśli ktoś bardzo próbuje. Pewnie też ExxonMobil, ponieważ ten koncern przez wiele lat przed wybuchem platformy Deepwater Horizon kojarzono (słusznie bądź niesłusznie) z największymi zasobami.
Największe na świecie koncerny naftowe
10 najgorszych w skutkach wycieków ropy
Największe na świecie projekty wykorzystania zielonej energii
Siedmiu najpotężniejszych ludzi świata w branży energii elektrycznej według T. Boone Pickensa
Jak obniżyć rachunki za benzynę
Może być zaskoczeniem, że na liście 10 największych producentów ropy nie znalazł się żaden z "etatowych" pretendentów do tego grona. Notowane na giełdzie giganty, takie jak Royal Dutch Shell, Chevron, ConocoPhillips i Total, mają duże zasoby ropy, ale nie największe.
To wyróżnienie należy do państwowych przedsiębiorstw naftowych, które są właścicielami 77 proc. światowych złóż ropy - są to tak ogromne zasoby, że w porównaniu z nimi należące do Exxon rezerwy ropy w ilości 12 mld baryłek zdają się mizerne.
Największe z nich jest Saudi Aramco, które jest w stanie przepompować dziennie 12,5 mln baryłek i posiada potwierdzone rezerwy wielkości ponad 260 mld baryłek, z czego większość można z łatwością wydobyć kosztem niecałych 3 dolarów za baryłkę. Koncern nie wydobywa poza granicami kraju, bo nie musi.
Są też inne odmiany państwowych przedsiębiorstw naftowych, jak choćby chińskie trio: CNPC, Cnooc i Sinopec, które aktywnie skupują aktywa na całym świecie. Wymienia się je wśród grona potencjalnych nabywców aktywów BP.
Po wycieku z platformy BP warto się zastanowić nad różnicą między dużymi a największymi zasobami ropy. Jak na ironię, wyciek z jednej strony zaszkodził notowanym na giełdach międzynarodowym firmom naftowym, które miały rozpocząć odwierty w zatoce, a z drugiej pomógł wielu państwowym przedsiębiorstwom naftowym.
Jak? Po pierwsze, każda baryłka niewypompowana z wód amerykańskich oznacza, że OPEC zwiększa swój udział w rynku (i zyski) o jedną baryłkę. Organizacja zmniejszyła swoje wydobycie od czasu boomu kilka lat temu.
Po drugie, firmy prowadzące odwierty wycofały się już z Zatoki Meksykańskiej ze względu na nałożone po wycieku moratorium oraz zwiększenie kosztów odwiertów i stopnia ich skomplikowania. Mogą upłynąć długie lata zanim powrócą do odwiertów głębinowych.
Jest to dobra wiadomość dla państwowych firm naftowych, takich jak angolski Sonangol (1,8 mln baryłek dziennie brutto), hinduski ONGC (550 tys. baryłek dziennie) oraz brazylijski Petrobras (1,9 mln baryłek dziennie), które chcą zrealizować obiecujące plany odwiertów głębinowych.
A po trzecie - co dla nas najciekawsze - osłabione BP zastanawia się właśnie, które aktywa sprzedać, by zebrać miliardy potrzebne na pokrycie rachunków za wyciek. Niektóre państwowe firmy naftowe krążą już więc jak sępy wokół padliny, w nadziei na wydarcie najlepszych kąsków.
7 lipca prezes BP, Tony Hayward, odwiedził księcia Abu Zabi, by omówić możliwe inwestycje. Kilka dni wcześniej nadeszła wiadomość, że Libia i Kuwejt zastanawiają się nad zakupem pakietu akcji BP. Państwowe firmy naftowe z Abu Zabi i Kuwejtu kontrolują rezerwy ropy wielkości około 100 mld baryłek. Libijskie przedsiębiorstwo państwowe zleciło BP odwierty na morzu.
Trwają gorące i trudne dyskusje z chińską firmą Cnooc, która na początku lipca wydawała się zainteresowana wyłożeniem 9 mld dolarów na zakup 60 proc. udziałów BP w argentyńskim oddziale Pan-American Energy. Większy od Cnooc koncern CNPC eksploatuje wspólnie z BP pole Rumaila w Iraku.
Jest też Rosja. Pod koniec czerwca prezes BP, Tony Hayward, spotkał się z rosyjskim ministrem ds. energii Igorem Sechinem. BP pożyczyło już 2 mld dolarów pod zastaw 1,4 proc. udziałów w rosyjskim państwowym koncernie Rosneft. Koncern będzie też prawdopodobnie szukać chętnych do kupna części z 50 proc. udziałów w nienotowanym na giełdzie rosyjskim gigancie naftowym TNK-BP.
Kontrolowany przez Kreml Gazprom wyraził już zainteresowanie objęciem 25 proc. udziałów BP w złożach gazu ziemnego Shah Deniz w Azerbejdżanie, choć 6 lipca Hayward zapewnił państwowy koncern azerski Socar, że BP nie planuje się stamtąd wycofywać.
W tej chwili trudno powiedzieć, co BP sprzeda i komu. Charley Maxwell, długoletni analityk branży naftowej w Weeden & Co. uważa, że BP powinno skorzystać z okazji, by pozbyć się niemal wszystkich aktywów w Ameryce Północnej i Europie - zwłaszcza dużych złóż, np. w zatoce Prudeau na Alasce oraz na Morzu Północnym w Wielkiej Brytanii, ponieważ lata świetności mają one już za sobą i znajdują się w pobliżu rynków, gdzie spada zapotrzebowanie na benzynę.
BP mógłby dobrze wyjść na związaniu się z silnym partnerem przez sprzedaż części swoich aktywów chińskiemu Cnooc. Najmniejszy z trzech chińskich koncernów państwowych (po CNPC i Sinopec) szuka sposobu wejścia na rynek amerykański od czasu próby przejęcia Unocalu w 2004 r., która zakończyła się niepowodzeniem z powodów politycznych.
Koncern chętnie skorzystałby z szansy, by objąć amerykańskie udziały w odwiertach głębinowych. Czy USA mogą zaufać Chińczykom, że ci nie zafundują im kolejnego wybuchu podmorskiego? Po wybuchu, który miał miejsce w BP, Cnooc ogłosił, że unowocześni systemy zapobiegania wybuchom na wszystkich swoich platformach głębinowych.
- Po opłaceniu wszystkich rachunków za wyciek BP powinien ponownie zainwestować na rynkach, gdzie jest duże zapotrzebowanie na naftę, np. w Azji i Indiach - twierdzi Maxwell.
- Powinni dać sobie spokój z Europą, nawet gdyby nigdy nie doszło do wycieku ze złóż Macondo - dodaje. - Trudno będzie ponownie wzbudzić zapotrzebowania w Europie. To powinno być dla BP zachętą do sprzedania starych aktywów państwowym koncernom naftowym, które mogłyby zapewnić finansowanie przyszłych inwestycji BP - tłumaczy.
Wśród państwowych koncernów naftowych są bogaci i biedni. Cnooc ze wsparciem chińskich zasobów dolara może sobie pozwolić na kupienie wszystkiego, na co pozwala sytuacja polityczna.
Z drugiej strony, idealnym nabywcą udziałów w odwiertach głębinowych mógłby być meksykański Pemex, ale ten nie ma na to wystarczająco gotówki. W ostatnich latach Pemex ucierpiał z powodu nagłego zubożenia potężnych morskich złóż Cantarell. Choć wydobycie na poziomie 3,9 mln baryłek dziennie cały czas zapewnia koncernowi miejsce tuż za Iranem, to dochody Pemexu zasilają meksykański rząd, co pozostawia mało gotówki na nowe inwestycje w meksykańskie projekty głębinowe.
Kenneth Medlock, specjalista ds. naftowych z Baker Institute przy Uniwersytecie Rice'a twierdzi, że przejęcie niewielkiej części udziałów w głębinowych przedsięwzięciach BP mogłoby dać Pemexowi doświadczenie, z którego koncern mógłby w przyszłości skorzystać przy eksploatacji własnych pól naftowych. Umowa z Pemexem mogłaby z kolei otworzyć BP drogę do wejścia na rynek meksykański.
Wszystkie to dywagacje na temat państwowych koncernów naftowych rodzą pytanie, czy USA też powinny mieć swój koncern państwowy? A jeśli tak, to jak duży powinien być w stosunku do innych gigantów OPEC-u?
W tygodniach przed wybuchem na platformie Deepwater Horizon niektórzy obserwatorzy sceny politycznej, np. były sekretarz pracy w administracji Clintona, Robert Reich, sugerowali, że prezydent Obama powinien znacjonalizować amerykański oddział BP w ramach zabezpieczenia kwot, które koncern jest dłużny Ameryce. To w rezultacie doprowadziłoby do powstania amerykańskiego państwowego koncernu naftowego.
Presja na nacjonalizację zmalała po tym, jak BP złożyło 20 mld dolarów na funduszu escrow. Jednak ze względu na skłonności prezydenta nie wydaje się nierealne, że restrukturyzacja Minerals Management Service (MMS) i podział tego departamentu na dwa wydziały doprowadzą ostatecznie do powstania specjalnego urzędu federalnego, który będzie zarządzać federalnymi zasobami gazu i ropy, zamiast je płatnie udostępniać, pobierając jedynie opłaty za użytkowanie.
Jak duże? USA już teraz produkują ponad 8 mln baryłek ropy dziennie. Wydobycie jest większe tylko w Arabii Saudyjskiej i Rosji. W raporcie opublikowanym w tym roku przez stowarzyszenie NARUC (National Association of Regulatory Utility Commissioners) podano, że w gruntach i wodach należących do władz federalnych znajduje się ponad 2 000 bilionów metrów sześciennych gazu ziemnego i 229 miliardów baryłek ropy. Jeśli by się to potwierdziło, oznaczałoby to większą ilość ropy niż w jakimkolwiek innym kraju poza Arabią Saudyjską.
Władze federalne kontrolują już General Motors, A.I.G. Fannie Mae i Freddie Mac, jednak te firmy mają swoich lepszych lub gorszych menadżerów. Przekazanie niedoświadczonym biurokratom nowego amerykańskiego państwowego koncernu naftowego byłoby istnym koszmarem.
Lepszą, a jednocześnie politycznie akceptowalną alternatywą przy najbliższej zwyżce cen ropy byłoby udzielenie pozwolenia na eksplorację łatwo dostępnych złóż federalnych, ale po wyższych stawkach niż tylko jedna szósta obecnie pobieranych opłat eksploatacyjnych.
Pod tym względem USA mogłyby się wzorować na przedsiębiorstwach takich jak libijski państwowy koncern naftowy, gdzie spółki Occidental Petroleum i Marathon Oil zatrzymują 5 z każdych 100 baryłek wydobytych z niektórych złóż. Takie warunki sprawiają, że przyszłość branży należy do posiadaczy największych złóż ropy.
Najbogatsi potentaci naftowi Ameryki
Christopher Helman