Naprawiać "grzech pierworodny"
Jeśli w ramach procesu prywatyzacyjnego uda się połączyć Stocznię Gdańsk i Stocznię Gdynia, nie powinno dojść w tych zakładach do masowych zwolnień pracowników - zadeklarował wczoraj w Gdyni minister skarbu Aleksander Grad.
Kupnem Stoczni Gdynia zainteresowany jest ukraiński inwestor ISD, właściciel Stoczni Gdańsk.
"W tym programie restrukturyzacyjnym i biznesowym przygotowanym przez ISD nie ma - przynajmniej na tym etapie - pozycji, która mówiłaby o zwolnieniach i wielkości tych zwolnień" - powiedział minister na konferencji prasowej w Gdyni.
Podkreślił, że inwestor zamierza też poszerzyć działalność obu stoczni o inne rodzaje produkcji, takie jak np. platformy wiertnicze i konstrukcje mostowe. "A to jest b. optymistyczne i dla tych firm i dla załóg, bo to może gwarantować utrzymanie miejsc pracy" - dodał.
Jak wyjaśnił Grad, w planie restrukturyzacyjnym przygotowywanym przez ISD jest m.in. zgoda na ograniczenie rocznej produkcji w obu stoczniach w Gdańsku i Gdyni do 400 tys. GTC oraz likwidację niektórych pochylni. "Ten projekt jest dziś bardzo realny i możliwy do zrealizowania, a także do zatwierdzenia przez Komisję Europejską" - ocenił.
Grad zapewnił, że 26 czerwca Polska złoży w Komisji Europejskiej programy restrukturyzacyjne dla trzech stoczni: Gdańsk, Gdynia i Szczecin. Zdaniem ministra, jeśli KE zaakceptuje plan restrukturyzacyjny Stoczni Gdynia, to umowa prywatyzacyjna z ukraińskim inwestorem będzie gotowa na 15 lipca.
Minister skarbu państwa skrytykował związki zawodowe z gdańskiej stoczni, które w piątek w Warszawie zorganizowały manifestację. Protestujący żądali od rządu dokładnego rozliczenia pomocy publicznej przekazanej zakładowi. Ich zdaniem, do stoczni dotarło około 50 mln zł, a nie - jak uważa Komisja Europejska - ponad 700 mln zł pomocy.
"Żałuję, że tak głośno nie protestowali przed wyborami, kiedy była finalizowana prywatyzacja Stoczni Gdańskiej. Nie słyszałem, żeby wtedy upominali się o to, aby powstał taki program restrukturyzacyjny dla tej stoczni, by przyjęła go Komisja Europejska i który gwarantowałby to, że nie będzie trzeba zwracać pomocy publicznej. To jest grzech zaniedbania poprzedniego rządu" - powiedział Grad.
Grzech pierworodny?
Dodał, że obecny rząd musi naprawiać "błąd pierworodny", jakim było rozdzielenie obu stoczni. "Ambicje polityczne zwyciężyły nad gospodarką, nad myśleniem biznesowym i dziś mamy przez to kłopoty, więc niech się dziś stoczniowcy z Gdańska biją we własne piersi i wytłumaczą swoim załogom, dlaczego do tego doprowadzili. To jest ich wina" - uważa Grad.
Minister podkreślił, że w kwestii różnicy wysokości pomocy publicznej dla Stoczni Gdańsk wszystkie strony mają rację. "Bo prawo europejskie mówi, że pomoc publiczna liczona jest w wartościach nominalnych. Komisja Europejska za pomoc publiczną uważa wszystko to, co nawet było przyrzeczone, a nie było faktyczne wykonane. Traktuje jako pomoc publiczną w wartościach nominalnych całe kwoty ubezpieczeniowe zaliczek armatorskich, gwarancji kredytowych" - wyjaśnił.
"Natomiast jeśli uda nam się uzgodnić program restrukturyzacyjny dla dwóch stoczni i szczęśliwie doprowadzić do finału proces prywatyzacyjny, to ten problem zniknie sam" - zaznaczył minister.