Naukowcy. Przed nami kilka etapów walki z pandemią

Na jednej szali zdrowie i życie ludzi. Na drugiej - spodziewana zapaść gospodarki. Od samego początku było wiadomo, że zamrażając życie społeczne i gospodarkę rządy będą musiały zważyć jedno i drugie. Komu udało się lepiej, a komu gorzej? Na to pytanie pomaga nam odpowiedzieć wymyślony przez naukowców z Oksfordu indeks COVID Tracker.

Naukowcy z wydziału administracji publicznej Uniwersytetu w Oksfordzie, Blavatnik School of Government wymyślili, w jaki sposób reakcje rządów państw z całego świata na pandemię zamknąć w jednej pigułce. Stworzyli indeks, który odzwierciedla działania podjęte w 165 krajach.

Uczeni gromadzą publicznie dostępne informacje na temat tego, jakie środki zapobiegawcze podjęły rządy, a następnie konstruują z tego wskaźniki.

Co jest brane pod uwagę? Zamykanie szkół, miejsc publicznych, przepisy dotyczące podróżowania, handlu, ale także dane finansowe. Indeks ma wartości od zera do 100, gdzie zero oznacza całkowity brak reakcji, a 100 - zupełne "zamrożenie" życia społecznego. Dla kilku państw - np. Gruzji bądź Argentyny - indeks przyjął wartość 100.

Uwaga na polityczne bajki

Reklama

Rozmaite dane o restrykcjach wprowadzanych przez rządy gromadzone są po to, by zbudować wskaźniki, a te składają się w indeks. Opisuje on nie tylko "surowość" reakcji rządowych, ale także ich zmienności w czasie trwania pandemii. Na podstawie danych o rozprzestrzenianiu zarażeń można sprawdzić, czy konkretne posunięcie ma wpływ na wskaźnik zakażeń, co pozwala ustalić związki pomiędzy rozprzestrzenianiem się pandemii a bardziej lub mniej intensywną odpowiedzią. I czy odpowiedź ta była współmierna do sytuacji, czy spóźniona. Ale nie tylko.

Oxford COVID-19 Government Response Tracker (OxCGRT), znany też jako Oxford Stringency Index, pozwala ustalić relacje pomiędzy reakcją na pandemię a sytuacją gospodarczą. Takie analizy przeprowadziło już wiele instytucji. Pokazały one, że istnieje silny związek pomiędzy "surowością" lockdownu a wskaźnikami koniunktury w danym kraju. Im wyższa była wartość indeksu OxCGRT, tym głębiej wskaźniki koniunktury (np. PMI) w ostatnich miesiącach spadały.

Nie wykluczone, że ta korelacja zmotywowała rządy wielu państw, by gospodarki "odmrażać", a ograniczenia znosić. Niebawem okaże się, czy te decyzje nie są - jak mówi wielu epidemiologów w Polsce - przedwczesne.

Zanim przyjrzymy się bliżej, co pokazuje indeks, trzeba zrobić kilka zastrzeżeń. Politycy są chętni, by wypinać piersi do orderów, opowiadając, jak znakomicie poradzili sobie z wirusem. Opowiadają bajki. Nie sposób mówić o pandemii w czasie przeszłym. Tu także epidemiolodzy mówią jednym głosem - jej dynamika może nas jeszcze zaskoczyć i jest wciąż bardzo trudna do przewidzenia.

O pandemii i jej sprawcy COVID-19 wiemy wciąż bardzo mało. Nie wiemy naprawdę nawet tego, kiedy pandemia się zaczęła. Nie wiemy też jak jej wcześniejszy - będący wciąż zagadką - przebieg wpłynął na śmiertelność, ale i na odporność różnych populacji. Rządy zaczęły przeciwdziałać rozprzestrzenianiu się wirusa dopiero wówczas, kiedy Chiny poinformowały o zagrożeniu Światową Organizację Zdrowia (WHO), czyli w styczniu. 

A tymczasem wirus już wcześniej był, grasował i zbierał śmiertelne żniwo nie tylko w Chinach. Doktor Michel Schmidt ze szpitala Alberta Schweitzera w Kolmarze w Alzacji na podstawie przeglądu zarchiwizowanych prześwietleń klatki piersiowej ustalił, iż pierwszy pacjent zakażony koronawirusem został przyjęty do tego szpitala... 19 listopada zeszłego roku. Teraz tylko zakrojone na ogromną skalę badania przesiewowe pozwoliłyby ustalić ścieżki, jakimi wędrował wirus. Byłoby to horrendalnie drogie.

Wirus uderza nierównomiernie

Naukowcy z Uniwersytetu Alamo w USA podejrzewają nawet, że na wschodnim i na zachodnim wybrzeżu USA grasują dwie różne odmiany. Obie niosą porównywalne zagrożenia dla zdrowia i życia, ale ta "zachodnia" jest mniej zaraźliwa i rozprzestrzenia się wolniej. 

Kolejną zagadką jest mniejsza liczba zakażeń i zgonów w Europie Środkowej i Wschodniej niż żniwo pandemii w Europie Zachodniej. Istnieje hipoteza, że zawdzięczamy to wcale nie staraniom jakichkolwiek rządów, lecz... realnemu socjalizmowi. Dziesiątki lat obowiązkowych szczepień, szczególnie BCG spowodowały, że jesteśmy bardziej odporni na to akurat zakażenie. Nad przyczynami większej czy też mniejszej odporności osób indywidualnych i całych kohort trwają badania na całym świecie. 

W końcu - być może najważniejsze. W lutym naukowcy z Imperial College w Londynie, kierowani przez profesora Neila Fergusona, przedstawili matematyczny model rozprzestrzeniania się wirusa oraz oczekiwanej śmiertelności. Mówił on o milionach zakażonych i setkach tysięcy zgonów. Te symulacje wywołały przerażenie w krajach Zachodu. Być może dlatego rządy w Europie zareagowały podobnie - silnym lockdownem.

Ale naukowcy stworzyli też inny model, z którego wynika, że śmiertelność powinna być  znacznie niższa. Jego twórczyni Sunetra Gupta z Uniwersytetu w Oksfordzie mówiła w rozmowie z "The Guardian: "(...) niezwykle ważne jest zrozumienie, dlaczego niektórzy ludzie są odporni, a inni nie, aby ci, którzy są wrażliwi, mogli być chronieni". Tego jeszcze nie wiemy i nie rozumiemy.

Skoro nie wiemy tylu rzeczy do tej pory, to dość oczywiste jest, że rządy kilka miesięcy temu działały w dużym stopniu nieco na ślepo. Indeks OxCGRT pokazuje, że ich reakcja na pandemię była w sumie podobna - surowy lockdown. Kilka państw Azji, jak Korea Południowa, Tajwan, Singapur, Japonia czy Hongkong wprowadziło bardziej aktywne i inteligentne metody walki z epidemią, oparte na masowych testach przesiewowych i identyfikacji potencjalnych zakażonych.

Inteligentne, prewencyjne działania były skutkiem lekcji epidemii SARS z lat 2002-2003.  Okazały się nie do końca wystarczające, bo np. w Korei w czasie ostatniej pandemii aż na 12 dni indeks wzrósł do 82, a więc "surowość zamrożenia" była podobna jak w Polsce. Hong Kong zaostrzył restrykcje do poziomu 67, nieco tylko niższego niż przeciętnie w Europie.

Wymienione państwa - jak na razie - w walce z pandemią odnoszą sukces. Ale epidemiolodzy podejrzewają, że relatywnie niska liczba zakażeń i śmiertelność może nie tylko wynikać z inteligentnych działań przy łagodnym lockdownie, lecz z tego, że niektóre populacje w Azji mogły nabyć odporność po zetknięciu się z SARS. 

Kto dokonał najlepszych wyborów

Mimo wszystkich zastrzeżeń, wartości indeksu OxCGRT wiele nam pokazują. Na przykład to, że bezwzględnym "mistrzem Europy" jeśli chodzi o czas i adekwatność reakcji w stosunku do zagrożeń była Francja. A mimo to Francja doznała szokującej liczby infekcji i zgonów. Dlaczego?

Na początku wszystko działo się o czasie albo z wyprzedzeniem. Już 24 stycznia indeks wzrósł tam do 11 - zakazano m.in. lotów do i z Wuhan natychmiast po zdiagnozowaniu "pacjenta zero" (a właściwie trzech równocześnie). Niezwłocznie grupa francuskich lekarzy pojechała do Chin, żeby poznać warunki walki z wirusem tam, gdzie od dawna trwała. Rządowe centrum kryzysowe powstało 27 stycznia, a strategia walki z epidemią - 3 lutego. Podjęte wówczas decyzje powodują, że od 5 lutego indeks dla Francji rośnie do 65, gdy w Niemczech wynosi wciąż 6 i taki sam jest wówczas w Polsce. 

Na przełomie stycznia i lutego jesteśmy niemal cztery tygodnie przed spektakularnym wybuchem zakażeń w Lombardii i blisko trzy tygodnie przed uroczystościami religijnymi w Miluzie. Podejmowane ze sporym wyprzedzeniem decyzje nie uchroniły Francji przed blisko 200 tys. zachorowań i prawie 30 tys. zgonów. To Miluza w drugiej połowie lutego i pierwsza tura wyborów samorządowych 15 marca pogłębiły zdrowotny kryzys. W Alzacji przyjął on katastrofalne rozmiary. Dwa błędy wystarczyły, by zniweczyć wcześniejsze starania.

We Włoszech wybuch epidemii zaskoczył władze i wymusił na nich paniczne działania. Przez cały okres pandemii aż do końca maja rząd prowadził niekonsekwentną politykę. Włochy to rozluźniały, to znowu zaostrzały restrykcje. W sumie doszły 12 kwietnia do poziomu indeksu 94, najwyższego w Europie, gdy było tam już ponad 150 tys. zakażonych, a nowych chorych przybywało ponad 4 tys. dziennie.  

Hiszpania wystartowała szybko (31 stycznia), ale indeks pokazuje, że drugi bieg włączyła za późno. Aż do 8 marca utrzymywała niski poziom restrykcji - 11. A już 9 marca w Hiszpanii było tysiąc zachorowań. W kolejnych dniach rząd gonił z obostrzeniami niebotycznie rosnącą krzywą, pokazującą nowe przypadki i zgony. Hiszpania doszła do wartości indeksu 85 na koniec marca. Było wtedy prawie 90 tys. zakażonych, a dziennie przybywało blisko 8 tys. chorych. Maksymalne restrykcje utrzymywano przez ponad miesiąc. Ale wtedy szczyt już minął. Kraj pozostawał kilka kroków za rozwojem pandemii.

W Europie Zachodniej najwyższy poziom indeksu (poza Włochami i Hiszpanią) osiągnęły Irlandia (restrykcje na poziomie 91 utrzymywane przez ponad 40 dni), Portugalia - 88 i Austria - 85. W pozostałych krajach najwyższe wartości przez cały czas trwania pandemii były niższe od najwyższych w Polsce (83). 

Polska. Gorsza grypa czy koronawirus?

Niektóre państwa naszego regionu na krótszy lub dłuższy czas wprowadzały bardzo silne restrykcje - Słowenia (90), Ukraina (89), Rumunia, Litwa i Słowacja (87). Ale w Czechach - były one na poziomie 82, więc podobnym jak w Polsce. W Estonii, Bułgarii czy na Węgrzech były sporo łagodniejsze.

Restrykcje w Polsce - jak na Europę - były więc na przeciętnym poziomie. A jak było z czasem ich wprowadzania? Gorzej. Żadnych reakcji rządu w Polsce nie ma aż do 22 stycznia. Dzień później Główny Inspektorat Sanitarny dostrzega, że dochodzi do zakażeń koronawirusem "ograniczonych głównie do miasta Wuhan" w Chinach i wydaje zalecenia dla podróżnych udających się do Wuhan. Wskutek tego indeks rośnie do 5,56.

Komunikat GIS ogłoszony tego dnia jest niemal słowo w słowo taki sam, jak wydany przez WHO dwa tygodnie wcześniej. Dodajmy jednak dla sprawiedliwości - zalecenia WHO z 10 stycznia nie znalazły jeszcze odzwierciedlenia - jak pokazuje indeks - w reakcjach niemal żadnego z rządów w Europie. 

23 stycznia na konferencji prasowej Główny Inspektor Sanitarny Jarosław Pinkas mówił, iż "bardzo prawdopodobnie" Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ogłosi alert w sprawie koronawirusa. "Wtedy będziemy podejmować czynności takie, jak cały świat" - powiedział. Tego dnia Chiny podały, że liczba zakażonych wzrosła do 830 osób, a 25 zmarło. Przypomnijmy, że Chiny wprowadziły już zakaz podróżowania do i z Wuhan, Huanggang i Ezhou. Odwołały też obchody Nowego Roku. Indeks dla Chin osiągnął 23 stycznia wartość 45, a 25 stycznia cała prowincja Hubei została poddana całkowitej kwarantannie.

Jarosław Pinkas w wywiadzie dla RMF FM jeszcze 30 stycznia mówił, że w Polsce nie ma żadnego zagrożenia koronawirusem i znacznie bardziej obawia się grypy. Na rozwój sytuacji rząd czekał aż do 27 lutego. GIS ogłosił wtedy, że nie zaleca podróżowania do Chin, Hongkongu oraz Korei Południowej, Włoch (do Lombardii, Wenecji Euganejskiej, Piemontu, Emilii Romanii, Ligurii), Iranu, Japonii, Tajlandii, Wietnamu, Singapuru i Tajwanu. LOT zawiesił loty do Chin. Wartość indeksu skoczyła do 11. Eksperci mówią, że luty był dla walki z pandemią w Polsce okresem zupełnie straconym. Nie wiemy czemu.

Długo, długo czekamy na "pacjenta zero", aż w końcu przyjechał 4 marca - i to z Niemiec. Dopiero od 9 marca przepisy wyłączające kolejne obszary kontaktów i aktywności społecznej i gospodarczej ruszają lawinowo. 15 marca indeks osiąga poziom 57,41 i pozostaje na nim do 30 marca.

Jeśli spojrzymy na mapę Europy, 30 marca wynik Polski jest bardzo niski jak na kraj, który przekroczył liczbę 2 tys. zakażeń. Z państwa, gdzie zidentyfikowano ponad tysiąc chorych, łagodniejszą wartość ma jedynie idąca "własną drogą" Szwecja. Tego dnia Finlandia, Norwegia, Rumunia, Dania, Rosja, Słowenia, Słowacja miały porównywalną lub mniejszą liczbę zachorowań, a wartość indeksu powyżej 70.

Być może rząd czekał, aż liczba nowych przypadków przekroczy 200 dziennie, i wtedy zaostrzył lockdown. 31 marca wprowadzono kolejne ograniczenia i indeks skoczył do 81. Na tym poziomie utrzymywał się przez kilka dni, a potem lekko rósł do 83 i był to szczyt restrykcyjności. Pierwsze - pamiętne - poluzowanie nastąpiło 25 kwietnia w postaci zniesienia zakaz wstępu do lasów. 1 czerwca byliśmy na poziomie 65, a więc na takim, na jakim Francja w najgorszym okresie pandemii.

Tyle nam mówi indeks o porównaniu sytuacji Polski na tle innych państw do początków "rozmrażania". Dodajmy, że towarzyszą mu rekordowe liczby nowych zachorowań. We wszystkich krajach Europy - z wyjątkiem Szwecji, Ukrainy, Mołdawii, Białorusi i Albanii - krzywe zachorowań wyraźnie spadają.

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Polska miała więcej czasu. Czy go wykorzystała dobrze?

Opóźnienie z wprowadzaniem lockdownu w Polsce spowodowało, że w I kwartale gospodarka się jeszcze nie skurczyła. Podobnie zresztą było w Szwecji - jednym z nielicznych krajów z dodatnim wzrostem PKB w Europie. Być może chęć utrzymania wzrostu "jak długo się da" była powodem tego, że rząd zwlekał. Być może taki jest powód decyzji o przedwczesnym "odmrażaniu".  Ale nie mamy w tej sprawie żadnych jasnych deklaracji.   

Wirus dotarł do Polski ze sporym opóźnieniem. "Pacjent zero" pojawił się u nas prawie sześć tygodniu później niż we Francji i pięć tygodni później niż w Niemczech. We Włoszech 4 marca było już ponad 3 tys. chorych. Mieliśmy ponad miesiąc na reorganizację służby zdrowia, zapewnienie jej zasobów i dostosowanie do ekstremalnych zadań. Na zastanowienie się, co i w jakich okolicznościach zrobić z domami opieki czy z kopalniami. Jak wyszło - każdy z nas widział.

Mieliśmy też ponad miesiąc na organizację życia społecznego w czasie pandemii. Na zastanowienie się, które grupy trzeba szczególnie chronić i w jaki sposób, czy faktycznie  funkcjonowanie zbiorowości trzeba rozpraszać w lasach i dlaczego. Słowem do lockdownu Polska miała szansę podejść bardziej inteligentnie niż kraje, które dużo wcześniej padły ofiarą pandemii. Tej szansy nie wykorzystała. Dlatego w końcu lockdown musiał być dość surowy.     

Ponad miesiąc mieliśmy też na zadbanie o zasoby, zwłaszcza niezbędne w służbie zdrowia - maski, rękawice, przyłbice, kombinezony. Ale i potrzebne ludziom, którzy nie mogli pozwolić sobie na pracę zdalną. I na to, żeby zwiększyć liczbę testów. Nic z tego się nie udało, a omijanie unijnych przetargów jeśli chodzi o zakupy masek, kombinezonów czy respiratorów, kończy się głośnymi skandalami.   

COVID-19 atakuje w zagadkowy, trudny do przewidzenia sposób. Dotychczasowe wskazania indeksu i dynamika zachorowań (biorąc pod uwagę jej jeszcze niewytłumaczoną regionalną skalę) pokazują, że dotąd Polska wcale nie była championem. "Podejmowaliśmy czynności takie, jak cały świat" lecz często gorzej i niekoniecznie we właściwym czasie. Teraz czeka nas jeszcze kilka etapów walki z pandemią, nie mówiąc już o staraniach o szczepionkę, gdy ta będzie dostępna. Cena niewymuszonych błędów może być ogromna - i dla społeczeństwa, i dla PKB.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: koronawirus | pandemia | lockdown | zdrowie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »