Nawet 40 proc. samochodów ciężarowych nie realizuje transportów
Branża transportowa dźwiga się z kryzysu wywołanego pandemią koronawirusa, ale poziom aktywności przewoźników sprzed ery covidu jest nieosiągalny - oceniają transportowcy. Według ich szacunków na bazach, bez pracy stoi nawet 40 proc. samochodów ciężarowych. Sytuacja wygląda gorzej w przypadku przewoźników autokarowych.
- Nikt w najśmielszych przypuszczeniach nie był w stanie przewidzieć takiej katastrofy, jaką wywołała pandemia koronawirusa. Dotknęła ona całą gospodarkę. Wydaje się, że my opieraliśmy się najdłużej przed skutkami pandemii, ponieważ udało na się przekonać rządzących, że transport musi funkcjonować, również ten międzynarodowy, bo gospodarka nie może się zatrzymać - mówi Interii Jan Buczek, prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych.
Według jego szacunków w Polsce międzynarodowe przewozy towarów realizuje ok. 250 tys. samochodów ciężarowych powyżej 3,5 tony. Teraz część z nich stoi "na bazie". - Lato zawsze jest dla transportu okresem spadku koniunktury i spadku zapotrzebowania na usługi transportowe, jeżeli chodzi o transport towarowy. W tej chwili, po sezonowo trudnym sierpniu, który na Zachodzie jest miesiącem wakacji w gospodarce, dostrzegamy typowe odbicie we wrześniu, jednak nie mamy szansy na osiągnięcie poziomu sprzed covidu. Jeżeli nasze samochody stoją na bazach, to oznacza, że nie ma dla nas roboty i handel nie ruszył w pełni - komentuje Buczek.
I ocenia, że około ok. 30 proc., a w niektórych regionach nawet 40 proc. samochodów ciężarowych stoi na bazach bez pracy. Sytuacja jest jeszcze gorsza w transporcie pasażerskim. - W przewozach okazjonalnych i turystycznych eksploatowane jest niespełna 5 proc. potencjału. Reszta pojazdów stoi na bazie. Pracodawcom skończyły się środki na utrzymanie pracowników, a wsparcie finansowe z budżetu naszego państwa wyczerpało się - mówi prezes ZMPD.
Jak dodaje, przewoźnicy poprosili premiera o stworzenie programy pomocy strukturalnej dla branży. Chodzi o zabezpieczenie przed windykacją zobowiązań leasingowych, bo zarówno samochody ciężarowe jak i autokary najczęściej nie są własnością kierowców, ale trafiają do nich w ramach leasingu lub umów kredytowych. - Zrozumienie banków i utworzenie systemu gwarancji dla takich operacji rozwiązałoby sprawę. W tej chwili dochodzi do masowej windykacji autokratów, które są odbierane przewoźnikom i sprzedawane często po cenach mniejszych niż połowa wartości rynkowej. Jeżeli nie uda nam się uzyskać zrozumienia u przedstawicieli naszej administracji, to polski transport pasażerski, a w następnej kolejności towarowy i sukces, który osiągnęliśmy, będą tylko wspomnieniem - ostrzega nasz rozmówca.
- Zaproponowano nam przejmowanie umów leasingowy i restrukturyzowanie ich przy pomocy Banku Gospodarstwa Krajowego, ale nie chodzi nam o to, żeby państwo przejmowało nasze umowy, a bardziej o to, żeby nasi leasingodawcy, czyli banki były spokojniejsze o nasze biznesy i nie stosowały takich rozwiązań jak w okresie prosperity - mówi Buczek. Jak dodaje, dziś wiadomo, że przewoźnik pasażerski nie stoi na bazie z własnej winy, tylko z powodu pandemii. Zastosował się do regulacji wdrażanych przez rząd i został dotknięty ich skutkami ekonomicznymi. - Nie chcemy, żeby bank traktował przewoźnika, tak jak w normalnych warunkach, ale żeby podchodził do jego sytuacji ze zrozumieniem. Wiadomo, że bank też ma swoich wierzycieli, dlatego chodzi o zamrożenie terminów zobowiązań, tak aby w całym łańcuchu zobowiązań nie nastąpił próg nie do pokonania - podkreśla Buczek.
Dominika Pietrzyk