Niemcy w gazowym uścisku Rosji
Niemcy nie są w tej chwili przygotowane na odcięcie dostaw gazu z Rosji. Gdyby przesył został wstrzymany, gospodarka niemiecka bardzo mocno by ucierpiała. Skutki byłyby szczególnie bolesne dla przemysłu. Sytuacja powinna ulec poprawie od 2024 roku, gdy w kraju uruchomione zostaną terminale pływające LNG - mówi Interii Michał Kędzierski, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.
W 2021 roku Niemcy zużyły 90 mld m sześc. gazu, przy czym połowa tego wolumenu, 46 mld m sześc., pochodziła z Rosji. Jak informuje ekspert, z informacji niemieckiego ministerstwa gospodarki wynika, że udział rosyjskiego gazu w tej chwili wynosi ok. 30 proc.
- Gdyby na przestrzeni kolejnych tygodni, jeszcze w tym roku, gaz z Rosji przestał płynąć do Niemiec, konsekwencje gospodarcze dla Berlina byłyby bardzo poważne. Niemcy nie są przygotowane na embargo na rosyjski gaz, nie są w stanie zapewnić sobie alternatywnych dostaw - ocenia w rozmowie z Interią Kędzierski.
Dodaje, że raptowne odcięcie się od tak znaczących wolumenów spowodowałoby niedobory zwłaszcza dla przemysłu, na który nałożone zostałyby ograniczenia. To prowadziłoby do zawieszania produkcji, zrywania łańcuchów dostaw i radykalnego wzrostu cen.
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
Jego zdaniem ta patowa sytuacja będzie trwała dopóki Niemcy nie zrealizują swoich planów dotyczących terminali LNG. - Tego typu inwestycji nie da się oczywiście przeprowadzić z dnia na dzień, choć niemieckie plany i tak są ambitne. Zakładają one, że dwa terminale pływające zostaną uruchomione już najbliższej zimy, co umożliwiłoby sprowadzenie około 13 mld m sześc. gazu w skali roku. To wolumen odpowiadający jednej trzeciej wolumenu sprowadzonego z Rosji w minionym roku. Z kolei w maju 2023 r. uruchomione zostałyby kolejne dwa terminale pływające. Wówczas łączna moc regazyfikacyjna czterech pływających terminali wynosiłaby około 30 mld m sześc. rocznie. Wtedy Niemcy byłyby już w stanie zrekompensować sobie zasadniczą część dostaw z Rosji - informuje Kędzierski.
Pływające terminale LNG to rozwiązanie tymczasowe. Niemiecki rząd w ostatnich dniach podpisał umowę z norweską firmą Höegh LNG na ich dzierżawę. Terminale zostaną wynajęte na 7-10 lat. Zarezerwowano już środki na ten cel w niemieckim budżecie w wysokości prawie 3 mld euro. Docelowo jednak planowana jest budowa na terenie kraju trzech terminali stacjonarnych LNG. Szacuje się, że najwcześniej mogłyby one zostać uruchomione w 2025 r.
Berlin przyjął właśnie projekt ustawy ułatwiającej inwestycje w terminale LNG, co ma pomóc uniezależnić się od dostaw z Rosji. Dzięki niej uzyskiwanie pozwoleń na budowę będzie szybsze. Planowane jest odstąpienie od niektórych procedur, skrócenie czasu wnoszenia uwag, uproszczenie procedur przetargowych. Ustawa obejmuje zarówno projekty dotyczące pływających gazoportów jak i stacjonarnych terminali oraz ich połączeń z siecią gazową.
Michał Kędzierski informuje, że niemieckie magazyny gazu są w tej chwili wypełnione w blisko 40 proc. - Jest dobra pogoda, skończył się sezon grzewczy, spada zużycie gazu. Zapasy są powoli uzupełniane - mówi. Łączna pojemność tamtejszych magazynów wynosi 23 mld m sześc.
Istotna część infrastruktury magazynowej w Niemczech była kontrolowana przez spółki zależne Gazpromu. W ostatnim czasie Berlin oddał pod zarząd powierniczy spółkę Gazprom Germania, która zarządza m.in. największym niemieckim magazynem Rehden w Dolnej Saksonii, o pojemności 4 mld m sześc. Obecnie stoi on niemal pusty. Ekspert tłumaczy, że niejasna sytuacja prawna blokowała pompowanie gazu do magazynu, ale od ubiegłego tygodnia surowiec zaczął być tłoczony również tu.
Niemcy importują gaz również z Holandii i Norwegii, mają też rozbudowany system połączeń gazowych z Francją i Belgią. Sprowadzają również gaz skroplony za pośrednictwem terminali LNG zlokalizowanych w Holandii, Belgii i Francji.
W marcu Berlin rozpoczął negocjacje z Katarem w sprawie dostaw LNG. Głównym punktem niezgody jest długość trwania kontraktów. Katar preferuje umowy długoterminowe, 20-letnie. Niemcy z kolei chcą pozostać wierni swojej polityce klimatycznej, zakładającej znaczną redukcję zużycia gazu już w latach 30., preferują więc kontrakty krótsze lub zakładające zmniejszenie wolumenów zakupu z upływem czasu.
Katar chce też, by w umowie zapisana została tzw. klauzula przeznaczenia, która uniemożliwiałaby sprzedaż gazu kierowanego do Niemiec innym klientom. Zabiega również o to, by ceny gazu powiązane były z cenami ropy. Z kolei Niemcy chciałyby rozliczać się w oparciu o indeks holenderskiej giełdy TTF.
Poza Katarem Niemcy prowadzą też rozmowy o dostawach gazu skroplonego z Norwegią, USA, Australią i Kanadą.
Czytaj również: Niemieckie uzależnienie. Gazowy układ z Putinem trwał od lat
Przez długie lata Berlin traktował Rosję jak pełnoprawnego partnera handlowego. Dziś sami politycy niemieccy przyznają, że był to poważny błąd. Pamiątką gospodarczej zażyłości Berlina i Moskwy są dwa podmorskie gazociągi, Nord Stream 1 i Nord Stream 2 o łącznej przepustowości 110 mld m sześc. rocznie. Pierwszym gaz wciąż płynie ze wschodu na zachód, drugi jest niewykorzystany i zapewne tak już zostanie.
- Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, abyśmy kiedykolwiek wykorzystali infrastrukturę Nord Stream 2 i wrócili do dawnych interesów - powiedział ambasador Niemiec w Polsce Arndt Freytag von Loringhoven "Gazecie Polskiej Codziennie". - Dla mnie temat jest zamknięty i w tej chwili robimy wszystko, by jak najszybciej odciąć się od surowców z Rosji - dodał.
Monika Borkowska