Nobel za odejście od węgla na Śląsku
Kto przekona górników, że można przeprowadzić proces zamykania kopalń na Śląsku z zachowaniem spokoju społecznego, i zrealizuje taki plan, ten będzie zasługiwał na pokojowego "śląskiego" Nobla. Na razie górniczy związkowcy wieszczą katastrofę dla Śląska i przygotowują się do walki o swoje interesy, bo rząd nie pozostawia złudzeń, że odchodzenie od węgla jest nieuchronne i nierentowne kopalnie trzeba zamknąć.
Na Śląsku jak na razie jest spokojnie, ale warto sobie przypomnieć wydarzenia sprzed ponad pięciu lat, gdy poprzedni rząd PO-PSL zaskoczył górników planami zamknięcia części kopalń, ponieważ największe spółka górnicza Europy - wówczas Kompania Węglowa - stanęła na skraju bakructwa. Skończyło się otwartym konfliktem z rządem, który o włos nie przerodził w niepokoje społeczne na dużą skalę, ponieważ górnicy zdeterminowani byli za wszelką cenę bronić swoich miejsc pracy. Ostatecznie po strajkach rząd PO-PSL odpuścił "wygaszanie" kopalń i rozpoczął gorączkowe poszukiwanie programu naprawczego dla branży, bo zbliżały się wybory parlamentarne i prezydenckie w 2015 roku i z politycznego punktu widzenia konflikt na Śląsku, który wyborczo przeważnie sprzyjał PO, mógł być bardzo kosztowny. Jednak swoją szansę zwietrzyła ówczesna opozycja, która pośpieszyła z zapewnieniami, że nie będzie zamykania kopalń, a węgiel to nasze dobro narodowe, którego trzeba strzec za wszelką cenę.
Efektem był niepisany pakt polityczny między górniczymi związkowcami a opozycją, który de facto oznaczał poparcie w zamian za utrzymanie status quo. Nie miało znaczenia, że kopalnie były nierentowne, mogło zabraknąć na wypłaty, a Unia Europejska coraz bardziej naciskała na dekarbonizację gospodarki, lokując się w roli globalnego lidera walki z ociepleniem klimatu. Opozycja wygrała wybory w 2015 roku i zorganizowała akcję ratunkową dla górnictwa poprzez zaangażowanie państwowych firm energetycznych, które zainwestowały grube miliardy w pogrążoną w kryzysie branżę.
Początkowo odtrąbiono propagandowy sukces, ponieważ kopalnie zaczęły stawać na nogi i znalazły się nawet pieniądze na serię podwyżek płac w górnictwie. Jednak nie było to zasługą żadnej reformy górnictwa, lecz cyklicznego wzrostu globalnych cen węgla, które na kilka lat zamaskowały skutecznie fatalną sytuację polskiego górnictwa.
Wystarczyło, aby ceny zjechały z blisko 100 dol. za tonę znowu do poziomu 50-55 dol. (takiego samego jak podczas próby zamknięcia części kopalń przez rząd PO-PSL), aby problem powrócił jak bumerang, a politycy nie mogli dłużej unikać radykalnych działań. Tym bardziej, że skończył się dwuletni cykl wyborczy, w którym stawką utrzymania spokoju społecznego na Śląsku były głosy.
Przyspieszenia działań politycznych względem Śląska można było się spodziewać po cyklu wyborczym, ale ich tempo i głębokość może wprawiać w zdziwienie. Górnicy, tak samo jak za rządów PO-PSL, zostali zaskoczeni planem zamknięcia kilku kopalń, co wywołało u nich ogromny szok, bowiem dopiero co byli zapewniani, że "węgla mamy na 200 lat" i będzie on nadal podstawą energetyki. Ideą kolejnych rządowych projektów polityki energetycznej było, aby, owszem, zmieniać miks energetyczny (źródeł wytwarzania) w kierunku "zielonym", ze stopniowym spadkiem udziału węgla, ale jego spalanie miało pozostać na... niezmienionym poziomie. Zatem miks miał się zmieniać w sposób dla górnictwa bezbolesny: miało przybywać Odnawialnych Źródeł Energii (OZE), które z planowaną elektrownią atomową miały zwiększać swój udział, pokrywając rosnące zapotrzebowanie gospodarki na energię. Dopiero w najnowszym programie dla energetyki zerwano z takim myśleniem i założono szybszą ścieżkę odejścia Polski od węgla.
Jednak zanim to się stało, górnicy zdążyli oprotestować przygotowany przez Polską Grupę Górniczą (powstała na gruzach Kompanii Węglowej) plan zamknięcia czterech nierentownych kopalń, który miał błogosławieństwo właścicielskie, czyli resortu aktywów. Na skutek stanowczego protestu związkowców trafił on do szuflady, a wicepremier i minister aktywów Jacek Sasin postanowił poszukać rozwiązań "mniej społecznie dotkliwych". W tym celu związkowcy i strona rządowa usiedli do stołu rozmów, ale jak na razie droga do porozumienia i opracowania programu naprawczego dla branży jest bardzo odległa. Zbliża się połowa września, a do końca miesiąca miał być opracowany plan naprawczy dla PGG i całej branży. Co więcej, związkowcy uważają, że rząd szykuje katastrofę dla Śląska i mogą reaktywować komitet protestacyjno-strajkowy. W efekcie sytuacja znowu może stanąć na ostrzu noża. Logika górniczych związkowców jest prosta: szybkie odchodzenie od węgla według nowej strategii energetycznej to szybkie zamykanie kopalń i redukowanie liczby etatów.
Zmiana jakościowa w przekazie politycznym o przyszłości węgla w Polsce dotyczy nie tylko projektu rozwoju energetyki w Polsce, ale także przyznania na szczeblu rządowym, że proces zamykania kopalń jest nieuchronny, co dla górników, po kilku latach spokojnej i korzystnej symbiozy z władzą, jest szokiem.
Skąd ta nagła zmiana polityczna? Po pierwsze, zakończył się cykl wyborczy i można zaryzykować niepopularne decyzje, bo głosy wyborcze i tak zostały już oddane. Po drugie, kryzys branży widać gołym okiem: na zwałach leżą miliony ton węgla, górnicy oskarżają krajowe koncerny energetyczne o nieodbieranie zakontraktowanego surowca, a decydentów politycznych o tolerowanie wysokiego importu, głównie z Rosji. Tymczasem spadek cen na rynkach międzynarodowych ARA (Amsterdam, Rotterdam, Antwerpia) sprawia się, że opłaca się nadal importować surowiec nawet z tak odległych kierunków jak np. Kolumbia, z którym węgiel ze Śląska nie jest w stanie konkurować, nie tylko ze względu na cenę, ale często także jakość. Kopalnie na Śląsku fedrują coraz głębiej, w coraz trudniejszych warunkach geologicznych i przy wysokim zagrożeniu metanowym. Obciążone wysokimi płacami (koszty osobowe stanowią z grubsza połowę kosztów) przy niskich cenach surowca przynoszą straty, których na dłuższą metę nie można akceptować nie tylko politycznie, ale i czysto ekonomicznie, ponieważ w spółkach prawa handlowego w pewnym momencie władze będą miały obowiązek złożenia wniosku o upadłość pod groźbą odpowiedzialności za nieuczynienie tego.
Jakby mało było problemów z cenami węgla, kosztami kopalń, importem i prognozowanym popytem na węgiel ze strony krajowej energetyki, czarne chmury nad górnictwem gromadzą się także z powodu polityki klimatycznej Unii Europejskiej. Komisja środowiska Parlamentu Europejskiego wezwała właśnie do zaostrzenia celu redukcji emisji CO2 do 2030 roku z 40 do 60 proc. (wobec 1990 roku). Jednym z priorytetów nowej Komisji Europejskiej jest osiągnięcie neutralności klimatycznej Unii do 2050 roku, co faktycznie oznacza wyeliminowanie węgla jako paliwa w energetyce i postawienie na "zielone" źródła energii. Po wybuchu pandemii koronawirusa pojawiły się w Polsce nadzieje, że spowoduje to odłożenie, albo przynajmniej spowolnienie dążenia Unii do "Nowego Zielonego Ładu". Jak się okazuje, te nadzieje były płonne. Jak na razie Polska jako jedyne z unijnych państw staje okoniem w sprawie przyjęcia neutralności klimatycznej, ale na dłuższą metę utrzymanie tej linii jest niemożliwe, tym bardziej, że po drugiej stronie stołu leżą duże środki na transformację energetyczną.
Zatem pytanie jest nie "czy", ale "kiedy" zacznie być realnie realizowana polityka odchodzenia Polski od węgla. Jednak stawką są nie tylko miliardy euro z Brukseli, transformacja energetyczna, neutralność klimatyczna i lepszej jakości powietrze, ale także spokój społeczny na kilkumilionowym Śląsku, który trzeba przekonać, że zamykanie kopalń to nie żadna katastrofa, jeśli powstaną miejsca pracy w nowych branżach, a górnicy będą mogli się przekwalifikować. Kluczowe dla regionu jest, aby nie została zniszczona tkanka społeczna i poziom życia mieszkańców. A także zbudowanie świadomości, że odchodzenie od węgla będzie długotrwałym procesem, rozłożonym na wiele lat, który potrwa znacznie dłużej niż obecna kadencja parlamentu. Z tego powodu najlepiej byłoby, gdyby plan odchodzenia Śląska od węgla był planem ponadpartyjnym, realizowanym z konsekwencją i z zabezpieczonymi środkami finansowymi, niezależnie od tego kto będzie rządzić. Przykładem niech będą Niemcy, gdzie program odchodzenia od węgla w energetyce rozpisano do 2038 roku, a rekompensaty dla krajów związkowych ustalono na 40 mld euro. Ostatnie kopalnie węgla kamiennego zamknięto tam w 2018 roku, dla potrzeb elektrowni ok. 40 mln ton rocznie jest importowane. Niemcy czeka jeszcze zakończenie wydobycia w dużych kopalniach węgla brunatnego.
Niezależnie od wszystkiego, operacja "odejście od węgla" potrzebuje utalentowanego lidera, który przekona górników i zapewni, że wszystko będzie odbywało się w spokoju społecznym. Dlatego, jeśli ktoś z rządzących tego dokona, to będzie zasługiwać na pokojowego Nobla. Przynajmniej na Śląsku.
Tomasz Prusek
publicysta ekonomiczny
prezes Fundacji Przyjazny Kraj